W bez mała każdym sklepie i sklepiku spożywczym można kupić napoje, przeznaczone dla osób uprawiających sport. Napoje zawierają elektrolity, które organizm ludzki potrzebuje odzyskać po wysiłku fizycznym. Przy czym od paru lat oferowane są dodatkowo w kilku wersjach kolorów i smaków.
DLA SPORTOWCÓW (I NIE TYLKO!)
Zatem skoro zatroszczono się jeszcze o atrakcyjność napojów, a nie poprzestano na zadbaniu o spełnianie przez nie danej funkcji dla ściśle określonego targetu - wyraźnie wygląda na to, że producenci zdali sobie sprawę, iż ich towar jest bardziej powszechny aniżeli specjalistyczny. Ponadto skoro napoje te są dostępne niemalże wszędzie - wynika z tego, że po prostu się sprzedają. I w najgorszym razie nieźle. Żadnych badań ani nie podejmowałem sam, ani nie czytałem o nich w publikacjach. Nie prowadziłem i znikąd nie znam konkretnych statystyk. Mniemam tak na podstawie powyższych obserwacji, do których ponadto dokładam jeszcze jedną: ich sprzedaż gołym okiem widać po półkach i lodówkach sklepowych. Wchodzę do samu rano, popołudniem, pod wieczór i od razu dostrzegam, że Polacy sięgają po napoje izotoniczne na potęgę.
POZIOM USPORTOWIENIA POLAKÓW
Jak podaje "Gazeta Wyborcza": "Wśród dzieci i młodzieży (od 4 do 18 roku życia) odsetek uczestniczących w różnych formach aktywności sportowej sięga 60-70 procent, w przypadku 30-40-latków spada do 15-25 procent, a w starszych grupach wiekowych jest jeszcze niższy. Według danych, odsetek Szwedów i Finów w wieku ponad 65 lat podejmujących aktywność fizyczną jest wyższy niż w przypadku polskich 25-latków".
Skąd więc wśród Polaków bierze się taka popularność produktów, przeznaczonych w końcu dla sportowców?
Ja wypijam owe napoje, gdy raz na ruski miesiąc zdarzy mi się pograć w koszykówkę ze znajomymi bądź pójść z kolegą na basen sportowy.
Ale od pewnego czasu znacznie częściej raczę się nimi, aby oddać organizmowi to, co mu wcześniej wypłukałem najpopularniejszym, legalnym i głęboko zakorzenionym w tradycji narkotykiem. I sprawdzają się. Poleciłem je nawet kumplowi i widzę, że również w jego przypadku działają, ponieważ pije rzeczone napoje po każdych nocnych Polaków rozmowach, w których wspólnie uczestniczymy.
Wcześniej sądziłem, że jaki to ja nie jestem pomysłowy i wspaniały: odkryłem bardzo dobry sposób na poalkoholowe cierpienia, a w dodatku polecam go innym! Nic z tego! W ubiegłym tygodniu wracając nocą do domu przez puste ulice, napotykałem przeważnie kloszardów. Minąłem także pewną parę: chłopak prowadził, zamaszyście zataczającą się, kompletnie pijaną dziewczynę.
- Kotku, a powerade'a masz na jutro?... - usłyszałem, jak pytał swą zamroczoną towarzyszkę, kiedy ich wyprzedzałem.
SAMOPOCZUCIE I WIZERUNEK KLIENTA, DURNIU!
Preparaty stricte oznaczone jako antidotum na kaca (jak "KC-24", "Kacuś" itp.) widuję niezmiernie sporadycznie wyłącznie na stacjach benzynowych. W przeciwieństwie do - jak wspomniałem - wszechobecnych napojów izotonicznych dla sportowców.
Odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się dzieje, nasuwa mi się momentalnie. Prosząc o środek określony jako przeciwkacowy, klient może czuć się w pewien sposób napiętnowany. Jakby przyznawał przed sprzedawcą, a czasem także przed ludźmi z kolejki: "Jestem opojem, wczoraj pochlałem". Co innego gdy bierze butelkę z błękitnym lub wiśniowoczerwonym płynem, na etykiecie której widnieje informacja, że nawadnia lepiej niż woda. Albo dowartościowujący produkt komunikat, połączony z zachęcającym pytaniem: "It is in Ronaldinho. Is It in You?".
Tak oto Polska sportem stoi, mimo sportowego zastoju.