(Naśladując K. I. Gałczyńskiego)
Mówią, że były artysta,
czym sobie przysporzył winy,
niedawno, jako senator,
nawąchał się „kokainy”.
Miał kilka brzydkich kokot
i ohydną sukienkę.
Wpierw wąchał „kokainę”,
potem zakładał sukienkę.
A była też pani przebiegła,
co grała szantażystę,
z zamiarem łatwego zarobku
sfilmowała znienacka artystę.
Senator ma oczy czerwone
jak triumf sowieckiej masy.
Pani, że filmu nie puści,
lecz w zamian żąda kasy.
Gdy przestał płacić artysta,
tabloid kupił nowinę
(choć film słabym dowodem):
― Facet ćpa kokainę!
Senator mówił: ― Nie żadne
narkotyki, to kłamstwo!
Ja zażywałem tylko
sproszkowane lekarstwo!
A na to rzekł prokurator:
― artysto, nie lejże wody.
Wciągałeś ty twardy narkotyk,
zbiorę twarde dowody.
Premier senatora zawiesił,
rzucił mediom padliny.
Od partii problem oddalił
tym rzekomej kokainy.
Ty komu wierzysz, człowiecze?
Tym, co medialnym smrodkiem
wersję kokot podają,
czy artyście z dorobkiem?
Tu twardy dowód się liczy!
Teraz prokurator zmilkł…
Lecz nadal w padlinie
się babrze medialny wilk.
(Już wszem telewizje trąbią,
już każdy pisze zeit
o senatora kłopotach
koloru The Snow White).