Pewne jak w szwajcarskim banku... tak się kiedyś mawiało. Niestety i ten dogmat pękł jak bańka mydlana. Teraz cała Polska ma dyskutować czy pomagać "frankowiczom" czy też nie pomagać. Tylko jakoś nikt nie zastanawia się jaką rolę w sprawie umów kredytowych odgrywają banki. A można przecież sprawę umów ocenić podając jedną, skrzętnie ukrywaną liczbę: wysokość zabezpieczeń posiadanych przez banki we frankach.
Jeżeli banki nie posiadają (istotnych) zabezpieczeń we frankach, oznacza to, że zrealizują szachrajską marżę na oszukanych klientach - frankowiczach - frajerach*. Banki nie muszą nikomu oddawać "franków", choć uparcie żądają ich od frankowiczów. Jest to po prostu OSZUSTWO. Oszustwo polegające na tym, że zapisano w umowie niekorzystny dla klienta sposob rozliczania i spłat zaciągniętego kredytu. Wynika to z nierównoprawności stron; bankow i kredytobiorców. W takim przypadku, ewentualna zmiana waluty rozliczeń np. na złotówki, nie wiązałaby się z żadną stratą banku. Po prostu zmniejszyłby się lichwiarski zysk wynikający ze zmiany wartości przeliczeniowej.
Banki były w stanie zabezpieczyć swoje ryzyko kursowe, a kredytobiorcy - nie. Banki wspierane przez rożnych "ekspertów" i innych pożytecznych idiotów, wmawiały klientom, że wahania kursów to coś najnormalniejszego na świecie i z powodu kursu np. 3,48 nie należy podejmować "żadnych nieprzemyślanych decyzji" o przewalutowaniu kredytów. Dzisaj doskonale widać kto zyskał, a kto stracił słuchając takich doradców.
*niepotrzebne skreślić
.