"Najpierw spada prawdziwy śnieg. Potem robią się korki, a na koniec pisolubni blogerzy ruszają do walki z partią rządzącą." ("Śnieg w barwach PiSu" Krzysztof Leski)
Wreszcie do mnie dotarło na czym polega bycie "pisolubnym" vel "pisowcem" i jak przebiega proces stawania się takim indywiduum. Wystarczy skrytykować dzisiejszą wa-adzę, wyrazić niezadowolenie lub niedaj Boże odwołać się do tego jak kiedyś załatwiano podobne problemy. Z miejsca pojawia się jakiś niezawodny dłubek i niecierpliwie tłumaczy nie żałując inwektyw (Ty pisolubie, ty !!!), że póki śnieg pada sprzątać nie lzja. Taka logika. Napada - proszę bardzo - można wymagać, ale póki pada władarze miasta są cool i mieć pretensji nie należy.
Osobiście pisolubem się nie czuję (ba, nawet nie wydaje mi się żebym był PO-nielubem). A mimo to mam wrażenie, że Warszawa po raz kolejny przegrała z zimą przez indolencję swoich włodarzy, którzy za pośrednictwem swoich sympatyków próbują nam wcisnąć narrację o śniegu, który wyskoczył spod ziemi.
Co roku zima atakuję z nienacka. Co roku o tej samej porze. Co roku zarządcy dróg i mostów dają spektakularnie ciała, ponieważ"nic nie da się z tym zrobić"("nie da się, panie! Nie da..."). Tylko cholerne "pisoluby" nie chcą tego zrozumieć.
Pozdrawiam