Tomasz Kowalczyk Tomasz Kowalczyk
547
BLOG

Słów kilka z powodu tygodnika "Idziemy"

Tomasz Kowalczyk Tomasz Kowalczyk Polityka Obserwuj notkę 0

Tygodnik „Idziemy” można kupić w kruchcie kościelnej. Polecają go księża wiernym. Wydawcą jest Diecezja Warszawsko-Praska, redaktorem naczelnym ksiądz. Tytuł imperatywny i tajemniczy. Piszą w nim osoby duchowne i świeckie: znane i nieznane. Czytają ludzie różni. Wydanie z 9.05.2010 zawiera treści różne.

 

Na początku głos zabiera, jak zwykle, redaktor naczelny, ks. Henryk Zieliński. Pisze o moralności i polityce w związku ze śmiercią prezydenta Kaczyńskiego. Uważa, że jest niemoralnie, czyli „niemal jak w PRL”. „Wykorzystywanie – uzasadnia – braku prezydenta […] oraz szoku partii opozycyjnych, które poniosły największe straty w katastrofie, jest niemoralne. […] A dzieje się to akurat w momencie, gdy tragedia pod Smoleńskiem pozbawiała konstytucyjnych mechanizmów kontroli, których celem jest powstrzymanie monopolistycznych zapędów jednej partii. […] pozostaje nam rozliczanie polityków ze zdolności samoograniczenia władzy w imię przyzwoitości”. De gustibus non est disputandum. Oczywiście można lubić PiS. Poprawność polityczna nie jedno ma oblicze. Święty filozof pisał: „Straszliwa rzeko społecznego obyczaju! Kto się tobie oprzeć zdoła?” Gdyby partią pozostałą przy życiu był PiS, być może byłoby moralniej, wręcz przyzwoiciej. A tak – zauważa ks. Zieliński – jest patologicznie. Naturalnie interesy doczesne mają swoje znaczenie. Na przykład ks. Tadeusz Rydzyk twierdził, że utrudnienia w sprawie energii geotermalnej (tak mu bliskiej) są dyskryminacją Kościoła katolickiego. Najwidoczniej wolność religijna powinna obejmować geotermię. Wówczas wiara będzie gorąca. Idąc za „Idziemy”, jesteśmy moralni, gdy popieramy jedynie słuszną partię zmarłego prezydenta, ewentualnie źródła gorącej wody lub stołeczny tygodnik diecezjalny. Nie ważne, że przed ołtarzem Pańskim i na oczach milionów widzów (w tym telewizji „Trwam”) prezydent nie podał ręki bliźniemu (prezydentowi takiemu, jak on sam, z wyjątkiem Nobla). Dziś nie ma to znaczenia, bowiem znaczenie ma, że śp. Chcesz być moralny, głosuj na PiS. Idziemy?

 

Na stronie następnej wywiad z posłem Mariuszem Błaszczakiem z moralnego aż do granic przyzwoitości Prawa i Sprawiedliwości. Poseł mówi „W obronie IPN”. Déjà vuz „Gazety Polskiej”, przyzwoita moralność, sam cymes.

 

Na stronie 9 nieomylny ks. Dariusz Kowalczyk, SJ. Pisze o ukraińskich lefebryzujących ortodoksach grekokatolickich (sic!) i fanatyku ze Szwajcarii ( King Kongu herezji). „Profesorowie się starają, a potem muszą się wstydzić za wyczyny absolwentów […]. Nasuwa się też wniosek, że najgorszym rodzajem głupoty jest głupota osób wykształconych. Tytuły naukowe dają głupocie większą siłę rażenia”. Odważnie i bezbłędnie, biorąc pod uwagę poziom wykształcenia czytelników tygodnika. Uniwersytet Gregoriański zapewne nie ma potencjału UKSW lub red. Pawła Mielcarka.

 

Na stronie 13 do akcji wkracza Jacek Karnowski, dziennikarz TVP i stały felietonista „Idziemy”. Karnowski pyta, kto się boi narodu. Odpowiada przeczeniem: nie boi się Jan Pospieszalski z Józefowa i Jadwiga Staniszkis zewsząd. Nie boi się też Radio Maryja z Torunia, PiS z Kaczyńskiego i on sam z skądkolwiek jest. „Ale przecież nie żyjemy w peryklesowych Atenach, zauważa Karnowski, tylko w III RP”. A to prawda. Solon uważał, że brak udziału w sporach jest przestępstwem. Karnowski, wierny prawu i sprawiedliwości, znalazł sobie niszę.

 

Strony 18-19 ujawniają zagadkę z okładki. Chodzi o to, że nie należy słuchać Mozarta, gdyż jest on twórcą muzycznego katechizmu masonów pod znamiennym (według „Idziemy”) tytułem „Magiczny flet”. Tu słucha się Burkhardta Gorissena z Niemiec, który masonem już był, a jest nikim. Można mu wierzyć, bo jego babcia z Bawarii w czasie II wojny światowej czekała na powrót męża (dziadka przyszłego masona). Skąd wracał dziadek?  Z nocnej wycieczki? Babcia miała widzenie. Wkrótce dziadek się odezwał. Burkhardt wyjaśnia „Idziemy”, że masonami byli (choć już nie są, bo nie żyją) Goethe, Waszyngton, Robespierre, Saint-Exupery i Walt Disney. Ten ostatni wprowadził do masonerii nawet Myszkę Miki i Kaczora Donalda. Po spotkaniu z byłym masonem na łamach „Idziemy” wiadomo w końcu who is who. Katolicki arcybiskup Wiednia F. Kȍnig jest „be”, a kard. Ratzinger jest „ok”, mimo że gra Mozarta i został papieżem. Mistrz Burkhardt uważa, że „Polska może być naszym jaśniejącym przykładem, w jaki sposób pokonać dyktaturę Dzięki polskim katolikom, cały zły system komunizmu upadł”. Pozostał nam tylko dobry, ale wykończy go IPN dla jeszcze jaśniejszego przykładu. Patriotyczny tygodnik posłużył się zagranicznym exmasonem, bo w ojczyźnie naszej takich nie ma. W Polsce słucha się Turnauów, Rubików, Arek Noego, hymnów Kaczyńskiego lub na jego cześć. Nikt sobie nie zaśmieca uszu „Czarodziejskim fletem” jakiegoś Mocarta. U nas też nikt nie czyta bp Pelczara, Kazimierza Mariana Morawskiego, ks. Józefa Warszawskiego. U nas czyta się magiczny periodyk „Idziemy”.

 

Strona 22 ostrzega słowami ks. Stefana Moszoro-Dąbrowskiego: „W naszych czasach Internet, media i świat reklam niczym potężny wulkan zapylają wszystko zmysłowością, relatywizmem etycznym i dzikim pragmatyzmem”. Hm. Styl osobliwy, rzekłbyś islandzki, erupcyjny, niezrozumiały jak Eyjafjallajokull. Przed Internetem ostrzegał już wcześniej wulkan „Naszej Polski”, Piotr Jaroszyński, wielbiący media ulubione inaczej, głównie przez niezrelatywizowanych reklamodawców. Według autora „Naszego Westerplatte” (tytuł rubryki „Idziemy”) skazani jesteśmy na „utratę tożsamości”, gdyż ‘błędy w drobnym proszku’ są w stanie całkowicie [nas] zablokować”. Mowa magmowa. Idźmy dalej.

 

Hubert Jerzy Kaczmarski, otarłszy się o nagrodę „Nike”, zwraca uwagę (na str. 31), że „Ks. Dąbrowski był biblistą znakomitym, a jego autorytet pozwolił mu krytykować bezlitośnie redakcyjne i translatorskie błędy Biblii Tysiąclecia, którą nazwał ‘biblią tysiąca błędów’”. I stała się światłość. Idziemy za głosem prawdy. Biblię Tysiąclecia opracowano z inicjatywy Benedyktów Tynieckich. Można ją kupić w tych samych kioskach parafialnych, które oferują tygodnik „Idziemy”. Jej redaktorem naukowym jest m.in. ks. Kazimierz Romaniuk, który ma imienia swego Dom Słowa Bożego w Warszawie. W tej samej biblii (w trzecim wydaniu) Stefan Kardynał Wyszyński pisze: „Zjedz tę księgę…” Z błędami? Nie za dużo, jak na owieczki ze stada „Idziemy”? Kaczmarski dodaje, że ks. Dąbrowski „doktoryzował się […] na podstawie rozprawy „Pojęcie Boga u Augusta Cieszkowskiego”. Nasz heglista pisał w „Ojcze nasz” o istocie „Amen”. Dziś w tej modlitwie idziemy bez amen. I komu wierzyć?  

 

Mirosław Winiarczyk pisze na stronie 32 o „Handlarzu cudów”. Chodzi o Borysa Szyca (w Hollywoood: Shitz), który gra w filmie pod takim tytułem. Film już doceniono w Dagestanie. Bohaterem tego Ben Hura naszych czasów jest alkoholik z Białej Podlaski lub Tomaszowa Lubelskiego. Dystrybucją filmu w USA zajmie się chyba Paramount Pictures po ukazaniu się reklamówki z odtwórcą roli głównej.

 

Ks. Jacek Salij OP zajmuje dwie szpalty (str. 38 i39). Pisze o warszawskich męczennikach: „te setki tysięcy ludzi zamordowanych tutaj za to tylko, że byli Żydami”. Artykuł patriotyczny i nieujarzmiony jak miasto, o którym pisze wielebny.

 

Na deser, jak zwykle, przekładaniec telewizyjny: TVP (x2) plus Polonia gratis, Trwam, TVN i Polsat. Do wyboru wszędzie to samo.

 

W cieście jest jedna rodzynka, a właściwie rodzynek. Oto Marek Krukowski, o którym bliżej nic nie wiadomo, pisze „Z dystansu” (tytuł rubryki). Wypadło na Piłsudskiego. Wiadomo: 12.05, rocznica diamentowa, a imię jego czterdzieści i cztery, itd. Krukowski załącza swoją fotkę w podkoszulku. Z wizerunkiem marszałka stanowią całość. Naturalnie Krukowski jest piewcą Brygadiera. Inaczej nie poszłoby z nim „Idziemy”. „Najwybitniejszy mąż stanu w dziejach naszego narodu”, itd. Jak to? To już nie Lech Kaczyński? Następnie: „Marszałek” przez wielkie „M” jak miłość, i że „takich wzorców dzisiaj potrzebujemy”. Krukowski nie wyjaśnia, kogo ma na myśli. Wie tylko, że „dzieło budowy Polski naszych marzeń nie zostało zakończone i wiele pozostaje wciąż do zrobienia”. I może się udać, mimo że „najwybitniejszy” nie dał rady? Krukowski ostrzega, że byli tacy, którzy „marszałek” pisali małą literą: „I byli w tym bezwzględni”. Tfu! Wstrętni nacjonaliści. Piłsudski poradził sobie z nimi jak najwybitniejszy mąż stanu i drugiej żony: doprowadził do wojny domowej (zginęło 371 Polaków), innych wsadził do więzienia. W czasie bitwy warszawskiej (w 1920 r.) uciekł z zagrożonej przez bolszewików stolicy do wsi pod Krakowem, gdzie czekał przyszła marszałkowa. Z religią poradził sobie jeszcze wybitniej. Po prostu zmienił wyznanie. Został protestantem. Wierzył po swojemu, a innym „kury szczać prowadzać” (język marszałkowski). O jego konwersji pisał brat zakonny ks. D. Kowalczyka, SJ, ks. J. Warszawski, SJ. Krukowski jednak nie zawraca sobie tym głowy. „ [W] żaden sposób nie podważa podstawowych idei, które spajały życie […] marszałka [błąd zecerski?] Józefa Piłsudskiego. […] patriotyzmu i miłości ojczyzny”. Jak  było, pokazał wrzesień 1939, zaledwie 4 lata po zgonie Piłsudskiego (w III RP powiedzielibyśmy: nie pełnej kadencji prezydenckiej). W II RP siostra Faustyna Kowalska zapisała w „Dzienniczku” (nr 425 i 426) wizję sprzed 75 lat (z 12.05.1935 o duszy pełnej „zaszczytów i oklasków światowych”). Być może Krukowski nie wie o tym, bowiem pisze, że „odeszły pokolenia zaangażowane w konflikty polityczne Drugiej Rzeczypospolitej”. Czy Piłsudski -jak wierzy Krukowski - jest na stałe w panteonie najwybitniejszych Polaków? Można wątpić, bowiem „nie chodzi o te śliwki, tylko po coś tam wlazł”. Po 75 latach legendę marszałkowi nadal dorabia Krukowski pod rękę z „Idziemy”. Patrząc na całość, warto zapytać: dokąd?

 

 

Jak wulkan.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka