Serwis wPolityce.pl wyraził zażenowanie najświeższą porcją twórczości Cezarego Michalskiego, który porównał III RP do Republiki Weimarskiej, a PiS do NSDAP, tyle że – jego zdaniem – i III RP i PiS to „dupowate” wersje pierwowzorów. Warto jednak się nad tymi argumentami pochylić, niezależnie od intencji autora oraz wniosków, jakie dla siebie wyciąga.
Z pewnego punktu widzenia w ogóle Polska w porównaniu z Niemcami jest „dupowata”. To są zasadnicze różnice historyczno-kulturowe, które nie powinny nikogo w naszym kraju ani dziwić ani oburzać, a mimo to wywołują one kompleks niższości, w dodatku po różnych stronach barykady. I to nie od dzisiaj.
Weźmy wczesnych endeków. Głosili oni hasła antyniemieckie, a jednocześnie chcieli, żeby Polacy się modernizowali biorąc przykład ze swoich zachodnich sąsiadów. Tropem tym podążają współcześni polscy liberalni i lewicowi „Europejczycy” (porozrzucani zresztą w rozmaitych partiach i środowiskach). Tyle że interes narodowy nie stanowi już dla nich takiej wartości, jaką stanowił dla Dmowskiego (o ile w ogóle jakąkolwiek wartość jeszcze stanowi). Dlatego wystarczy im, żeby nad Wisłą żyło się tak jak nad Renem, bez uwzględnienia kosztów, jakie w tym celu musi ponieść naród polski.
Ale jest też mroczna strona barykady, po której występuje fascynacja pierwiastkami niemieckości rugowanymi z duszy niemieckiej po roku 1945 w ramach demoliberalnej reedukacji – procesu „przezwyciężania przeszłości”. Fascynacja ta ujawnia się ubolewaniem nad tym, że nasi przodkowie byli na tle innych narodów „dupowaci”: że Piłsudski nie spuścił komunistom takiego łomotu, jak Pinochet czy Franco czy że w czasie II wojny światowej nie mieliśmy swojego Leona Degrelle'a (dowódca walońskiej dywizji Waffen-SS). Na ubolewaniu się jednak kończy.
Taka jest polska kultura polityczna. Ktoś narzeka na jej „dupowatość”. Kto inny w podobnym kontekście używa bardziej wyszukanego terminu „imposybilizm”. Jak zwał tak zwał. W każdym razie Polacy nie idą na całość, zatrzymują się w połowie drogi, coś ich powstrzymuje przed ostatecznym zmasakrowaniem wroga. Nie znane im jest doświadczenie brutalnej modernizacji, przez którą przeszli w bardziej twardej wersji Niemcy (nazizm), Francuzi (jakobinizm) czy Rosjanie (bolszewizm), a w bardziej miękkiej Hiszpanie (zapateryzm) lub Szwedzi (pajdokratyzm). Polacy bywają (czasami bardzo okrutnymi) kryminalistami, ale nie politycznymi zbrodniarzami. Jak w Jedwabnem, gdzie dokonano potwornej zbrodni kryminalnej, a nie politycznej.
Część światowej opinii publicznej ulega wprawdzie paranojom warszawsko-krakowskiego salonu i kreuje Polaków, w ramach walki z „faszyzmem”, „antysemityzmem” i „ksenofobią”, na politycznych zbrodniarzy. Ale mamy tu przejaw zwyczajnej hipokryzji, zwłaszcza gdy robią to potomkowie „nazioli” i ich politycznych sojuszników z innych krajów europejskich.
Czy wobec powyższych uwag „dupowatość” jest epitetem czy nie? Czy „dupowatość” nie jest po prostu ceną swoistej politycznej niewinności? Pytania te niech pozostaną otwarte.