Free Your Mind Free Your Mind
296
BLOG

O zawodzie i misji komentatora

Free Your Mind Free Your Mind Polityka Obserwuj notkę 52

Nie mam na myśli komentatora sportowego, lecz tego, o którym pisze dziś tak wdzięcznie J. Wróbel. Czy można być zawodowym komentatorem? Sądząc z kontaktów z mediami, to jak najbardziej, bo komentatorów ci u nas dostatek. A co jeden to z jeszcze większym poczuciem własnej misyjności. A im większe poczucie misyjności, tym większa skłonność do obrażania (się lub innych), czego nieraz na antenie takiej czy siakiej jesteśmy świadkami. Rzekłbym: pełno tych komentatorów, a jakby nikogo nie było.

Może ja czegoś nie zauważam, ale wskażcie mi, drodzy Państwo, różnicę np. między Żakowskim, Wołkiem, Pacewiczem, Węglarczykiem, Blumsztajnem, Paradowską, Passentem, Lisem, Szostkiewiczem, Wrońskim, Sierakowskim etc. - dla mnie bowiem to wszystko jakby jedna osoba mówiła. Nie chodzi mi o różnice stylistyczne - tych oczywiście byłoby pewnie wiele, ale o ogólny sens, o merytoryczy przekaz. No więc - tak na zdrowy rozum - czy aż tak wielu komentatorów mających takie samo w gruncie rzeczy zdanie i powtarzających je od świtu do nocy przy każdej możliwej okazji jest w stanie powiedzieć nam coś ZASKAKUJĄCEGO, ORYGINALNEGO, świeżego, odkrywczego? Już nieraz na to zwracałem uwagę w moich postach. Na tym polega chyba fenomen tego pozornego komentowania, że kiedykolwiek się człowiek wsłucha w te komentarze, zawsze słyszy to samo. Można nieomal skonstruować wzór, wedle którego realizują swoje komentatorskie ambicje owi "obserwatorzy". Być może zabrzmi to obrazoburczo, ale po prawej stronie sytuacja wcale nie wygląda dużo lepiej, choć na pewno nie jest tak beznadziejna. Cenię sobie publicystykę Wildsteina (od czasów, gdy publikował w "Nowym Państwie" - potem we "Wprost" z rzadka go czytywałem, bo "Wprost" nie trawię), z Ziemkiewiczem różnie bywa i jakąś tendencję spadkową u niego obserwuję (choć "Michnikowszczyzna" to z pewnością ważna i napisana z werwą książka), Rybiński od czasu do czasu,  no ale co poza tym? Czasami patrzę, co pisze Janke, ale odkąd zaczął kibicować PSL-owi i PO, to jakoś jego zmysł krytycznej obserwacji świata też mi się wydaje nieco osłabiony, mówiąc oględnie, czytuję Warzechę (często się nie zgadzam), Kłopotowskiego (różnie bywa), Michalkiewicza i tyle. Strona "Antysocjalistyczne Mazowsze", która zamieszczała i zamieszcza sporo komentarzy, naraz wsiadła na konia pn. LPR (nowy, ulepszony) i jedzie po wszystkich, co LPR-u nie kochają. Podobnie stało się z "NCz!", które wzruszeniem ramion skwitowało protesty czytelników czy sympatyków UPR-u przeciwko brataniu się z ludźmi Giertycha. O "Gazecie Polskiej" nie wspomnę, gdyż już parokrotnie swój krytyczny stosunek do niej (m.in. w związku z akcją wobec Michalkiewicza i Łysiaka) jasno wyraziłem. 

Rekontra w komentarzu do tekstu Wróbla napisał o letniości polskich komentatorów (http://janwrobel.salon24.pl/39132,index.html#comment_594520). I coś w tym jest. Komentatorów z krwi i kości można by policzyć na palcach jednej ręki. Wydaje się bowiem, że prawdziwy komentator musi być niezależny. A ze świecą szukać niezależności intelektualnej w polskich mediach. Jest polityka redakcyjna i koniec. Są zobowiązania polityczne i koniec. Nawet taki niezależny komentator, jak Michalkiewicz, który rozmaitymi połajankami w niego wymierzonymi kompletnie się nie przejmuje, w momencie zawiązania się (nowego) LPR-u nieco "przykroił" materię stosownie do wymogów krawieckich przedwyborczej publicystyki.  

Jak na mój gust (kieruję się więc moją własną oceną, niczym więcej), to niewiele zostaje do czytania z mainstreamu. Bez względu na to, czy przegląda się media pro-PO-LiD-owskie, pro-LPR-owskie czy media pro-PiS-owskie. Wydaje się bowiem, że - i tu znowu zgodzę się z Rekontrą - jedynie naukowcy, którzy - być może z racji swojego teoretycznego nastawienia do rzeczywistości - są w stanie zająć odpowiedni dystans do zagadnień społeczno-politycznych i z jakimś intelektualnym rozmachem próbować je skomentować. Komentarze na zasadzie "Kaczyński jest idiotą, a Tusk politycznym mesjaszem" czy też "LPR rozwali koryto", czy też "PiS ponad wszystko" niczego nie zmieniają, niczego nie wnoszą - nie tylko ich czytanie, ale i ich pisanie jest wg mnie stratą czasu. Komentujący "wedle wzorca" (w tym komentarzu powinno być to a to, by w efekcie było to a to) najwyraźniej jednak nie przejmują się tym, że tracą czas i swój, i czytelników. No, chyba że robią to w ramach etatu. Może to przypominać do pewnego stopnia pracę dziennikarza w mediach peerelowskich, kiedy pisało się to, co politbiuro kazało lub co pisać "należało", ale mniejsza z tym. Istotne jest bowiem to, że w ten sposób powstaje gombrowiczowska wprost sytuacja jakiegoś tragikomicznego, makabreskowego theatrum, ponieważ komentatorzy udają, że komentują, a ich słuchacze, czytelnicy czy widzowie udają, że czytają. Zachodzi więc totalne udawanie, że istnieje jakaś debata publiczna. To dopiero cyrk, jak w Rosji sowieckiej. Niby jest widownia, niby są aktorzy, niby odbywa się spektakl, tylko sztuki nie ma żadnej.

Czy w dobie głoszenia istnienia IV władzy mediów, w dobie powtarzania non stop, jaką to wielką rolę w życiu politycznym odgrywają dziennikarze, "niezależni obserwatorzy" - taka fasadowa debata publiczna jest możliwa? Jak najbardziej. Jesteśmy jej codziennymi uczestnikami i/lub świadkami. W ub. roku ukazała się w Polsce książka J. Streeta ("Mass media, polityka, demokracja"), który wprost mówi o tym, że powszechnie obowiązującym obecnie modelem dziennikarstwa na Zachodzie jest dziennikarstwo zespołowe, a nie indywidualistyczne (ani też obiektywistyczne). Co to znaczy? Znaczy to to, że pojedynczy dziennikarz nie wyraża raczej żadnego swojego zdania, lecz jest niejako "głosem redakcji" (czyt. wydawcy, czyt. wreszcie właściciela danego medium). Ja nie wiem, czy to dobrze czy źle, wydaje mi się jednak, że dość łatwe do zabserwowania zjawisko pisania/komentowania "na jedno kopyto" przez tak wielu dziennikarzy znakomicie potwierdza tę konstatację Streeta. Przy czym w USA sytuacja wygląda odmiennie niż w naszym kraju - tam jednak wolne media mają długoletnią tradycję i nie są tak mocno upolitycznione, jak u nas. W Polsce bowiem za wydawcą i właścicielem najczęściej kręci się jakieś ugrupowanie polityczne, z którym tenże właściciel wiąże jakąś swoją biznesową przyszłość. W przypadku choćby Agory czy ITI sprawa jest tak prosta i ewidentna, że chyba nie trzeba tego szczególnie tłumaczyć. W Polsce zatem komentator realizuje więc nie tylko "politykę redakcyjną" firmy, ale i wpisuje się w generalną linię polityczną swojego nadawcy. Rzecz to banalna niemalże, więc dziwię się, że o niej nie wspomina Wróbel. Takie komercyjno-polityczne zobowiązania komentatorów odbijają się nie tylko na jakości (i braku obiektywizmu) ich komentarzy, ale i na tym, że osoby, chcące ich (tzn. komentatorów) czytać, muszą zarazem godzić się z taką sytuacją. Czyli, jak wspomniałem wyżej: odbiorcy muszą zakceptować to, że zwyczajnie wstawia się im kit pod szyldem obiektywnego komentarza lub - mówiąc nieco brutalniej, regularnie się ich agituje w mniej lub bardziej subtelny sposób.

Byc może istnieją czytelnicy na tyle pozbawieni refleksji czy krytycznego podejścia do rozmaitych poglądów, że taka sytuacja ich całkowicie zadowala. W socjologii zresztą mówi się o zjawisku konformizmu społecznego, prawda? Wielu ludzi zwyczajnie woli powtarzać to, co im serwują media czy "komentatorzy", gdyż owe "komentarze" mają pewną argumentacyjno-perswazyjną siłę i potrafią "zamykać usta" czy "ucinać dyskusję" czy to w kolejce do lekarza, czy w przedziale pociągu, czy podczas grillika na działeczce. Założyć należy jednak, że istnieją też wśród nas ludzie o w miarę otwartych umysłach, którzy śledzą nie tylko polską sytuację polityczno-społeczną (w pewnym historycznym kontekście, a nie w jakimś pseudobuddyjskim "tu i teraz"), ale i oczekują od komentatorów po prostu krytycznego spojrzenia na wszelkie sprawy (także dotyczące ich własnych faworytów politycznych), a nie agitacji na rzecz kogokolwiek. Agitacja wszak wiąże się z brakiem szacunku do odbiorcy, któremu po prostu wbija się do głowy, jak ma myśleć i jak postępować (np. przy urnie wyborczej). Akceptowanie agitacji wiąże się także z brakiem szacunku samego odbiorcy danego medium do samego siebie (chcę, by mi wtłaczano do głowy gotowe odpowiedzi na pewne pytania, bo nie chcę się nad tym wszystkim, co się dzieje, długo zastanawiać).

Wiedząc to wszystko, trudno naprawdę wskazać na takich komentatorów w świecie mediów (pomijając wspomnianych wyżej naukowców), za którymi człowiek poszedłby w ogień i którzy - co ważniejsze - sami daliby się w ogniu za swoje poglądy spalić. Oczywiście, mówię metaforycznie. W salonie mieliśmy ewakuację dziennikarzy na blogi "Rz" i większość z nich nie widziała w tym nic złego, a tłumaczyła to nam, matołom, że tak właściwie to jest nawet lepiej niż było, bo będzie jeszcze większa blogosfera, a blogi "Rz" z salonem w symbiozie żyć będą. Widzieliśmy, jak to działało przez ostatnie miesiące i jest dokładnie odwrotnie niż zapowiadali ewakuujący się dziennikarze. Być może teraz pojawienie się bloga "dziennikarzy "Rz"" zwiastuje jakieś przemieszczanie się ich z powrotem na z góry upatrzone pozycje, ale czy zmienia to cokolwiek w generalnym nastawieniu dziennikarzy wobec swoich macierzystych mediów i wobec odbiorców? A wobec blogerów? Czy dziennikarze traktują ich serio? Jasne, że nie. Wystarczy wczytać się w ten konfidencjonalny ton komentarzy do postów blogerskich, komentarzy, dodajmy, trafiających się niezwykle rzadko (no chyba, że dziennikarz "gospodarzy" na swoim blogu). 

A tymczasem to blogerzy w jakiejś mierze wypełniają tę misję komentatorów niezależnych. Być może stanowi to powód do wewnętrznych rozterek wielu dziennikarzy, ale jest to coś, z czym powinni się oni pogodzić, skoro sami na pełną niezależność intelektualną (połaczoną np. ze zrywaniem więzów ze swoimi redakcjami, jeśli włażą nam na głowę) nie są w stanie się zdobyć. Częstokroć w mediach blogerzy pokazywani są jako tacy amatorzy, zapaleńcy, jacyś ludzie, co sobie z doskoku pewne rzeczy "chcą pokomentować". Nic bardziej mylnego. Wielu blogerów to ludzie znakomicie wykształceni (o przeróżnych specjalnościach - od lekarzy po artystów i naukowców), oczytani, otrzaskani w świecie i jednocześnie niezwiązani z żadnym ugrupowaniem politycznym czy ze środkiem przekazu (pomijając Sieć, oczywiście). Na implicite stawiane pytanie Wróbla, kogo z kometatorów warto czytać, odpowiedź nasuwa się dość prosta - blogerów. Stanowią oni coraz większą, rzeczywistą konkurencję wobec dziennikarzy, udzielając się coraz mocniej w debacie publicznej.  

(http://janwrobel.salon24.pl/39132,index.html)      

fymreport.polis2008.pl 65,2 MB 88 MB FYM blog legendarne dialogi piwniczne ludzi zapiwniczonych w Irlandii 2 yurigagarin@op.pl (before you read me you gotta learn how to see me) free your mind and the rest will follow, be colorblind, don't be so shallow "bot, który się postom nie kłania" [Docent Stopczyk] "FYM, to wesoły emeryt, który już nic, ale to absolutnie nic nie musi już robić" [partyzant] "Bot FYM, tak jak kilka innych botów namierza posty i wpisy "z układu" i daje im odpór" [falstafik] "Czy robi to w nocy? W takim razie – kiedy śpi? Bo jeśli FYM od rana do późnej nocy non-stop tkwi przy komputerze, a w godzinach ciszy nocnej zapewne przygotowuje sobie kolejne wpisy, to kiedy na przykład spożywa strawę?" [Sadurski] "Ale teraz zadam Sadurskiemu pytanie: Załóżmy, że "wyśledzi" pan w przyszłości jeszcze kilku FYM-ów, a któryś odpowie prostolinijnie, że jest inwalidą i jedyną jego radością (z przyczyn wiadomych) jest pisanie w S24, to czy pan będzie domagał się dowodów,czy uwierzy na słowo?" [osa 1230] "Zagrożenia dla pluralizmu w ramach Salonu widzę w tym, że niektórzy blogerzy - w tym właśnie FYM - wypraszają ludzi, z którymi się nie zgadzają. A zatem dojdzie do "bałkanizacji" Salonu: każdy będzie otoczony swoją grupką zwolennikow, ale nie będzie realnej dyskusji w ramach poszczególnych blogów. Myślę, że nie daję przykładu takiego wykluczania." [Sadurski] "Już nawet nie warto tego bełkotu czytać, spod jednego buta i z jednego biura. Na fanatyków i pałkarzy lekarstwa nie ma."[Igła] "FYM już kupił S24 swoim pisaniem, jest teraz jego twarzą. Po okresie Galby i katatyny nastąpił czas dziennikarzy "Gazety Polskiej". Ten przechył i stalinopodobne teorie spiskowe, jakie się wylewają z jego bloga oraz innych mu podpbnych - przyciągają do Salonu nastepnych i następnych. Tu już od dawna nie zależy nikomu na rzetelności i klasie pisania - lecz na tym, aby było klikanie, aby było głośno i kontrowejsyjnie. Promowanie takich ludzi jak FYM i Paliwoda - jest całkowicie jednoznaczne."[Azrael] "Ale jaki jest problem?"[Kwaśniewski] kwestia archiwów IPN-u Janke: "Nigdy nie mówiliście o pełnym otwarciu?" Komorowski: Co to znaczy otwarcie?" "Trudno zrozumieć, jak można ogłupić społeczeństwo. Dlaczego tylu ludzi ośmiela się nazywać zdrajcą Wojciecha Jaruzelskiego. (Edmund Twardowski, Warszawa) " [tzw. listy czytelników do "Trybuny"] "Z przykrością stwierdzam, że prezydent nie przedstawił żadnych propozycji ws. służby zdrowia" [Tusk] "Niewidzialna ręka rynku, jak sama nazwa wskazuje, jest ślepa." [ekspert w radiowej audycji prowadzonej przez R. Bugaja] "Mamy otwarte granice, miejmy też otwarte umysły. Jasna Góra horyzontów rządowi i parlamentarzystom nie rozszerzy. (S. Barbarska, woj. wielkopolskie) " [tzw. czytelniczka "Trybuny"]

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka