Jak się poseł PO bierze za reformę – to wiadomo, trochę pokrzyczy, „potumanii” i „poprzestrasza”, a na koniec przyjdzie Pan premier, zerknie na sondaże, i powie, że żadnej reformy nie będzie. A naród odetchnie z ulgą. Ale co gdy za tę samą reformę bierze się kilku posłów z PO, i do tego mają odmienne zdanie? Czy premier, jak ów rabin ze znanej anegdoty, każe do ciasnej chałupy wprowadzić już nie jedną, a dwie kozy, by po miesiącu kazać je wyprowadzić. Kto wie, może i tak, wszak ulga będzie wówczas podwójna. I sondaże poszybują w górę.
Ale, że scenariusz podwójnej kozy, jak na razie, zdaje się, że nie był testowany, toteż przezornie się trzeba nad in vitro pochylić. Tym razem nad założeniami projektu in vitro autorstwa niejakiej Kidawy- Błońskiej. Projekt zakłada in vitro, tylko dla par i to par heteroseksulanych. Gdyby chodziło tylko o in vitro wspólne, analogicznie do wspólnej adopcji, można by na gruncie logiki projektu bronić. Skoro nie dowolna para, tylko małżeństwo może wspólnie adoptować dziecko, to tylko małżeństwo powinno móc mieć prawo do in vitro. Zmieńcie prawo do adopcji, a wówczas zmienić też powinniście prawo do wspólnego in vitro. Tyle, że prawo nasze jest niekoniecznie logiczne, dość wspomnieć, że kobieta może swoimi rękoma płód bezkarnie zabić w przeddzień porodu, ale jeśli jej się nie uda, ręka, że tak powiem się jej omsknie, to urodzony płód, zwany przez nas dzieckiem, może od niej dochodzić roszczeń za szkody prenatalne. Czyli w przypadku niechcianej ciąży musi kobieta pasożyta po prostu dobić, bo a nuż, za szkody podczas pasożytowania, pasożyt będzie chciał jeszcze odszkodowania.
Ale załóżmy, że Pani Kidawa jest konsekwentna, i nie popełnia pomyłki a maiori ad minus. Wszak nie ona jest winna temu, że Trybunał zlikwidował zakaz dochodzenia odszkodowania od rodzicielki, niejako sugerując, że dziecka nie jest własnością matki, dopiero jak je matka urodzi. Problem jednak jest w tym, że o ile wspólna adopcja jest przeznaczona tylko dla małżeństw, tak adopcja pojedyncza, jest dopuszczalna dla osoby samotnej, i to bez względy na jej orientację. Liczy się tylko dobro dziecka każdorazowo oceniane przez sąd. Może się więc wkrótce okazać, że choć samotnej lesbijce prawo odmówi zapłodnienia in vitro, to nie odmówi adopcji tak zapłodnionego dziecka, gdyby tak się nieszczęśliwie złożyło, że takie dziecko do adopcji trafi. Co jest jeszcze jedynym kamyczkiem do ogródka rzekomej troski o już narodzonych.