Andrzej Gelberg Andrzej Gelberg
3996
BLOG

Memento dla Tuska

Andrzej Gelberg Andrzej Gelberg Polityka Obserwuj notkę 59

  

 

 

 

Aż zobaczyli ilu ich, poczuli siłę i czas

Jacek Kaczmarski

 

Była to bezspornie największa manifestacja w III RP, ale była to też manifestacja wyjątkowa. I to nie tylko ze względu na skalę, którą czynniki rządowe oszacowały na 100 tysięcy, a organizatorzy na 200 tysięcy związkowców z całej Polski. Na czym zatem polegała ta wyjątkowość? Wszak w Warszawie przez ostatnie blisko ćwierćwiecze przetoczyło się wiele manifestacji, organizowanych zresztą nie tylko przez związkowców. Dochodziło czasami do zdarzeń dynamicznych, nawet do walk ulicznych z policją, wywoływanych – tu muszę wtrącić moje nieodparte wrażenia naocznego obserwatora tych wydarzeń - prowokacyjnym zachowaniem ściągniętych do centrum stolicy niezwykle licznych i wyposażonych w specjalistyczny sprzęt do rozbijania manifestacji sił policyjnych.

Tym razem był spokój

Gdy Plac Zamkowy  - docelowe miejsce do którego zmierzali związkowcy  - wypełnił się po brzegi, ruszyłem spod kościoła św. Anny, niejako pod prąd. Chciałem dotrzeć do końca tego kolorowego, upstrzonego flagami, transparentami i husarskimi skrzydłami związkowego węża. Było tłoczno, posuwałem się wolno, gdyż często musiałem się przeciskać, ale sprzyjało to obserwacji. Pierwsze wrażenie: świetna organizacja i dyscyplina. I ani jednego, to trzeba trzy razy powtórzyć, ani jednego policjanta!!! Gdy potem zanurkowałem w poprzeczne ulice do trasy pochodu, w poszukiwaniu ukrywających się tam oddziałów policji – nikogo nie znalazłem. Jak już wspomniałem panował spokój i porządek, co nie oznacza, że manifestacja był senna – przeciwnie, tętniła życiem. Po pierwsze była bardzo głośna. Tysiące równocześnie użytych gwizdków tworzyły szczególny rodzaj kakofonii, przez który próbowały się przebijać dudnienia afrykańskich bębnów i ze znacznie lepszym skutkiem, uruchamiane ręcznie od czasu do czasu przez związkowców, przenośne syreny alarmowe. W tych warunkach trudno się było przebić skandowanym hasłom, ale ponieważ byłem blisko, to z całą odpowiedzialnością mogę donieść, że nie były one życzliwe dla Platformy Obywatelskiej, obecnego rządu, a już w szczególności dla Donalda Tuska. Tego ostatniego związkowcy uhonorowali niesionym na ramionach złotym pomnikiem, na którym – pokazywała to telewizja - premier występuje w peruwiańskiej czapce z ukochaną piłką pod pachą. W przekazie telewizyjnym umknęły jednak setki, dużo mniejszych jak wspomniany pomnik, statuetek premiera wyposażonego w nos Pinokia.

Co do niesionych transparentów, to były one bez wyjątku niechętne obecnej władzy, ale moje rozglądanie się za transparentem, który „Gazeta Wyborcza”, czy TVN mogłyby z satysfakcją nagiąć, że zawiera treści faszystowskie, antysemickie, czy homofobiczne – spełzły na niczym. Było natomiast kilka śmiesznych, zapamiętałem dwa. Pierwszy: „Donald z Bronkiem to jest zgraja co robi z narodu jaja”. I drugi:” Palikot w TVN dzierży (tu wykropkujemy) i naród demoralizuje”.

Solidarność związkowców

W manifestacji wzięli udział członkowie wszystkich liczących się organizacji związkowych – i to było zjawisko niezwykłe. Otóż dopiero rządowi Tuska udało się doprowadzić do takiego współdziałania na ogólnopolską skalę zwaśnionych wcześniej i niechętnych sobie związków zawodowych. Przyczyny owej niechęci miały źródła historyczne: OPZZ powstało w stanie wojennym, gdy zdelegalizowano NSZZ Solidarność, więc już w wolnej Polsce był rów wrogości, który wydawało się, że nigdy nie będzie zasypany. ZNP uważany był za bastion komuny, a Solidarność-80 to byli wszak secesjoniści. A teraz, pod własnymi sztandarami, szli wszyscy – ramię w ramie. I chociaż czas wytłumia wszystko, również stare emocje, to jednak nie można nie zauważyć, że związkowców na swój sposób zjednoczył Donald Tusk i jego ekipa.  Trzeba również odnotować, że manifestanci nie mieli co do obecnej ekipy rządzącej żadnych złudzeń – nie liczyli na to, że efektem tej manifestacji będzie otrzeźwienie rządu, który znowu coś obieca. Tak naprawdę „nos Pinokia” mówił wszystko o ich stanie ducha. Podjęli wysiłek przyjazdu do Warszawy(a nie była to wycieczka turystyczna jak próbują to przedstawiać zawodowi prześmiewcy) po to, żeby pokazać rządowi żółtą kartkę – z przesłaniem i przestrogą, że następna będzie już czerwona.

Tętnicą Warszawy

Posuwałem się więc tą „tętnicą Warszawy” z wiersza Tuwima – tylko w odwrotnym kierunku. Na wysokości Pałacu Prezydenckiego tłum był nieco gęstszy, a nad nim, ku memu zdumieniu, górował krzyż. Był okazałych rozmiarów, ale w odróżnieniu od „tamtego”, nie był wbity w ziemię, tylko zamocowany do stojaka. W czasie manifestacji nikt nie próbował go usuwać – po manifestacji już go nie było.

Co i rusz różni kolporterzy wciskali mi ulotki: Liga Obrony Suwerenności, jacyś ekolodzy, zwolennicy zmiany konstytucji, takoż ordynacji wyborczej na jednomandatową, nasi krajowi „oburzeni” – wszyscy popierali postulaty związkowców, wyłuszczając przy okazji swoje racje. Partii politycznych nie widziałem, chociaż rozglądałem się za Millerem i Oleksym, którzy ponoć mieli być. Spotkałem natomiast dwóch znajomych działaczy średniego szczebla z PiSu, których nazwisk z powodu kategorycznego(moim zdaniem, niezbyt mądrego) zakazu Kaczyńskiego oczywiście nie wymienię.

Myślałem, że koniec pochodu będzie na Rondzie ONZ, ale gdzie tam – ostatni manifestanci, gdy do nich dotarłem, byli w Alejach Ujazdowskich na wysokości ambasady amerykańskiej – od Placu Zamkowego prawie 4 kilometry.

Trzeba  w tym miejscu odnotować, że znakomita większość manifestantów, to byli ludzie młodzi i w średnim wieku. Ci, którzy kiedyś tworzyli 10-milonową Solidarność, stanowili teraz margines.  Większość odeszła na wieczną wartę, przeszła na emeryturę lub nie należy do żadnego związku. A  Polska – i tu szczególny, a zarazem gorzki paradoks – jest z 16 proc. tzw. uzwiązkowienia na przedostatnim miejscu w Unii Europejskiej. Przykładowo Austria ma wskaźnik 81 proc., Finlandia – 80 proc., Szwecja – 75 proc., Belgia 50 proc.

I na koniec sympatyczna dla związkowców obserwacja. Stolica, co tu dużo gadać, była przez kilka godzin komunikacyjnie sparaliżowana. Ale warszawiacy, którzy przy wcześniejszych manifestacjach uzewnętrzniali rozdrażnienie, czy choćby obojętność wobec protestujących związkowców, tym razem przyjaźnie machali do maszerujących, zdając egzamin jeśli nie z solidarności, to na pewno z empatii.

Memento

W czasie swojej wędrówki rozmawiałem z kilkunastoma związkowcami, z różnych organizacji. Wszyscy, jakby się zmówili, twierdzili, że jak będą zmuszeni przyjechać do Warszawy następnym razem, to będzie ich jeszcze więcej. I że nie będzie już tak spokojnie.

Nie wiem, co mieli na myśli, ale Donaldowi Tuskowi, absolwentowi wydziału historii UG, nie trzeba chyba przypominać, że Krakowskim Przedmieściem w stronę Zamku Królewskiego ciągnęły również w przeszłości pokojowe demonstracje, z innymi niż kukły rekwizytami. I co się potem stało.

 

Tekst ten ukaże się w najbliższym numerze „Gazety Obywatelskiej”

 

Wszystko o mnie na stronie www.gelberg.org

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka