We wrześniu 2008 roku ówczesny Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski zapewnił, że Polska nie ma (agentów) i nie jest nawet zagrożona posiadaniem obcych agentów infiltrujących nas od środka.
Ten kto zachowuje jeszcze resztki zdrowego rozsądku i nie wierzy we wszystkie piękne słowa płynące z ust osób związanych z jedynie słuszną partią popukał się w czoło, bo co najmniej naiwnością jest takie marszałkowe gadanie. A pamiętając, że był marszałek wcześniej Ministrem Obrony Narodowej i miał kontakty z WSI to taka deklaracja już nie jest naiwnością a .... odwróceniem uwagi? ściemnieniem? skrótem myślowym? No sami oceńcie. I oceńcie to w kontekście wycieku w Wikileaks:
W ujawnionej przez Wikileaks depeszy z ambasady USA w Moskwie można przeczytać o Biurze Bezpieczeństwa Europejskiego, które stworzyło polskie MSZ. Według dyplomaty, który został zaproszony do pracy w tym biurze, będąc na placówce w Moskwie, rosyjskie MSZ dało mu do zrozumienia, że wie o tym departamencie i o tym, że on tam został zatrudniony. Rosjanie użyli bowiem żartobliwego określenia "Biuro Zagrożeń ze Wschodu", znanym tylko polskim urzędnikom z MSZ.
Dyplomata X powiedział Amerykanom, że jedynym sposobem, żeby MSZ Rosji dowiedziało się o tym, mogło być podsłuchiwanie jegorozmów telefonicznych z Warszawą, podczas których pytano go, czy przyjmie pracę w biurze.