Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1103
BLOG

Zwijanie państwa

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Sądownictwo Obserwuj temat Obserwuj notkę 81

        Kobieta z lekka flejtuchowata, czyli Małgorzata Manowska, która pierwszy dzień swojej przygody w prezesowaniu Sądowi Najwyższemu powinna obowiązkowo zacząć od wizyt u fryzjera, manikiurzystki i dobrej krawcowej, by nie kompromitować brakiem wymaganego na jej stanowisku sznytu reprezentowanej władzy, napisała rzecz znamienną. A jest nią list skierowany do prezydenta, premiera oraz marszałków Sejmu i Senatu, dotyczący odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów. Przypominając w nim o konsekwencjach finansowych, jakie mogą spaść na Polską za niewykonanie wyroku TSUE, Manowska uznaje – co można wywnioskować z akcentów rozłożonych w liście - za rzecz równie ważną, jeśli nawet nie ważniejszą od naruszanie rzekomych zasad unijnych, trwający już od roku paraliż systemu odpowiedzialności dyscyplinarnej w polskim sądownictwie. Dlatego zwracając się do głowy państwa, pani prezes proponuje prezydentowi skorzystanie z przysługującej mu inicjatywy ustawodawczej. Czyli udaje, ewentualnie mówiąc dosadniej – oferuje nam zwykły fałsz, że to nie naciski Unii, ale problemy wewnętrzne wynikające z wadliwie skonstruowanego prawa powodują konieczność jego zmiany.

        A co oznacza to w praktyce? Kiedy tydzień temu napisałem, że premier Mateusz dał sygnał do wycofania się z nie tak dawno przyjętego systemu odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów, za powód wskazując jego nieskuteczność, czekałem z niecierpliwością na kolejny dowód rejterady polskich władz. I oto jest. Scenariusz został rozpisany na głosy: najpierw szef rządu, później pani prezes, a zaraz po niej prezydent, żeby wyglądało nie jak wcześniejsza zmowa, będąca efektem ceny strachu przed reakcją Unii, a przypadkowa zbieżność obserwacji i podejmowanych działań. Znaczy podkulanie ogona zostało rozgrywane niby piarowsko, ale jakoś tak trochę do śmiechu, trochę na smutno, inaczej mówiąc na słodko-kwaśno. I choć władza jeszcze niedawno powoływała się na nadrzędność Konstytucji nad wyrokami Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, teraz, działając de facto pod presją tego Trybunału, zapoczątkowała proces zwijania niedawno przyjętych i do tej pory buńczucznie bronionych zmian. Ale czy jest to tylko zwijanie niedawnej reformy? Nie, to kolejny dowód zwijania państwa w ogóle, czyli faktycznego demontażu podstawowego pryncypium jego istnienia, jakim zawsze było, jest i będzie wykonywanie przez rząd, parlament i sądy suwerennej władzy na danym terytorium. Orzeczenia TSUE, które powinny spełniać jedynie role doradczą lub - na co z trudem można byłoby się jeszcze zgodzić - upominającą, stały się głosem decydującym i ostatecznym, a tym samym kończącym trzydziestoletni, quasi-niepodległościowy okres w postkomunistycznej historii naszego kraju.

        Pytaniem pozostanie jedynie sposób, w jaki polski rząd reaguje na polecenia wydawane przez obcych. Bo czy to w przypadku wycinki w Puszczy Białowieskiej, czy reformy sądownictwa zawetowanej przez prezydenta Dudę po telefonicznej rozmowie z kanclerz Merkel, czy wreszcie po wycofaniu się z poprawki do ustawy o IPN – za każdym razem zapowiadano nieodwołalność suwerennej decyzji. I zaraz po tym ją odwoływano, gdy uznano, że reakcja faktycznych zarządców zniewolonego państwa mogłaby zaboleć.

        Trochę przypomina mi to zaobserwowaną w dzieciństwie scenkę z lekcji siłowego wychowania. Nie wiem, co przeskrobał sześcio, może siedmioletni na oko chłopiec stojący z zaciętą miną przed ojcem tuż obok matki kolebiącej wózkiem, a w nim płaczącym bobasem, bo wyszedłem właśnie zza rogu ulicy z wielki lodem w garści, gdy usłyszałem ojcowską reprymendę: - Ja ci dam robić po swojemu, szczeniaku. Przeproś matkę natychmiast. – Nie – odrzekł maluch i oberwał w ucho. – Przeproś – zasyczał stary. – Nie – upierał się chłopak i znów zaliczył otwartą dłonią w policzek. – Przeproś – warknął ojciec i nie czekając na odpowiedź zdzielił syna tak, że ten wsparł się na matce. – Przepraszam – wydusił z siebie malec, rozmazując ręką łzy wraz z krwią i gilem z nosa po policzku. – No co - zagadnął pedagogicznie krewki rodzic – nie lepiej było tak od razu?

        I to pytanie należałoby zadać polskim władzom, a głównie prezesowi, który jednoosobowo zarządza nadwislańskim terytorium powierniczym w zakresie takim, w jakim mu jeszcze wolno. A mianowicie, czy teatralnie okazywana na użytek wewnętrznej propagandy buńczuczność w ogóle się opłaca, skoro później może jeszcze bardziej boleć, a w ostateczności, wraz z wycofywaniem się z pierwotnych pomysłów - już tylko śmieszyć? Dociśnięcie Polaków w kwestii wycinki lasów było jedynie prologiem i zarazem nauką pokory przed poważniejszą próbą, też nieudaną, jaka okazała się chęć odzyskania przez Polskę sądownictwa. Bo jak się okazało, ten, kto ma sądy, ten ma władzę i o to trwał bój – teraz już przegrany. A w zasadzie przegrany na starcie, bo wiadomo było, że OBCY – Berlin, Bruksela czy Waszyngton tej władzy nie oddadzą, albowiem to tak, jakby oddali smycz próbującemu wyrwać się na wolność psu.

        Szkoda jedynie, że to PiS – nie tylko nazywane partią narodową, ale lepiej czy gorzej o te interesy narodowe zabiegające, pozostanie w historii ugrupowaniem, które rozpoczęło proces zwijania państwa.

        Co, że smutne? Jakie tam smutne, drodzy ,,polacy”, przecież na stadionach ostatnich Mistrzostw Europy w piłce nożnej, czy w rozgrywkach olimpijskich w Tokio przeżywaliście i wciąż przeżywacie większe smutki i rozczarowania. Jakby na marginesie niedostrzeganego, rzeczywistego upadku.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo