Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
195
BLOG

Ofensywa, której miało nie być

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 20
Niewielkie, lokalne natarcia na linie nieprzyjaciela są wariantem tańszym i ostrożniejszym od zakrojonej na wielką skalę ofensywy, jakiej oczekiwano, bo tak urabiały świat media. Ofensywy, która gdyby się załamała, powodując ciężkie straty, mogłaby z kolei tak bardzo osłabić potencjał militarny Kijowa, wystudzając zarazem patriotyczny zapał armii oraz wolę przetrwania ludności cywilnej, że w efekcie tych czynników kontrofensywa rosyjska nie natrafiłaby na silny opór, rozlewając się po kraju

        Od kilku tygodni trwa ukraińska ofensywa-widmo, czyli taka, której działań i skutków nie da się zauważyć. A w każdym razie na mapach sztabowych, na których byłyby zaznaczone strzałki wskazujące kierunki natarcia oraz wyzwolone spod okupacji rosyjskiej obszary. Nic z tych rzeczy. Powtórki z zeszłego roku, kiedy z powodzeniem, choć kosztem znacznych strat, zwłaszcza na południu, uderzono w rejonie Charkowa i w kierunku na Chersoń, w niczym to nie przypomina. Ostatnio, a ostatnio to około dwóch-trzech tygodni temu, podano jakieś rewelacyjne osiągnięcia spod Bachmutu, gdzie zastosowano nowatorską taktykę ataków równoległych. Wyglądało to  na poruszanie się nacierających oddziałów ukraińskich nie prostopadle do linii przebiegającego tam frontu, z zamiarem jego przełamania, ale (sensacja!) właśnie równolegle. Co miano tym osiągnąć tego nie wiem, bo terenu tym się nie zdobędzie. Brzmi dziwnie, wygląda nowatorsko, choć z założenia jest do d*py. Epaminondas mógłby się głowić, jakby tu, nie stosując szyku skośnego, wprowadzić w życie pomysł Kijowian, uderzając wzdłuż spartańskiej falangi. W każdym razie, w wyniku ofensywy, której de facto nie ma, zdobyto podobno trzy wsie – tak poinformowano świat, a na dowód sukcesu pokazano zdjęcie drużyny ukrów z narodową flagą. Ale nie przy drogowej tablicy informacyjnej z nazwą miejscowości, tylko sfotografowanych na tle jakiejś chałupy, których na Ukrainie miliony.

        Już od początku konflikt zbrojny, który w wykonaniu Rosjan miał być niezwykle szybki, prowadzony w ramach operacji zdecydowanych uderzeń wzmocnionych bronią pancerną, artylerią i wspieranych atakami lotnictwa grup batalionowych, w krótkim czasie upodobnił się do pozycyjnych walk Wielkiej Wojny. Głęboka obrona walczących ze sobą armii, niezwykle skuteczna broń przeciwpancerna, zaminowanie terenu, nieuzyskanie przewagi w powietrzu przez żadną ze stron plus deficyt pomysłów na przełamanie linii wroga oraz – czego notabene trudno byłoby się spodziewać – niezaistnienie nowego środka walki, który tak jak czołg w czasie I wojny światowej przyczyniłby się do demontażu pozycji nieprzyjaciela – zespół tych wszystkich czynników zatrzymał naprzeciw siebie wrogie siły. I jeśli nawet uda się zdobyć jakieś miasto czy ochłap terenu, zwycięstwo to, jak zawładnięcie po szeregu miesięcy walk Bachmutem, z uwagi na straty wydaje się być iście pyrrusowym. Działania przeszły więc w fazę pozycyjnego letargu i wygra je ta strona, która ma… Większą dzietność? Oby nie!

        Wróćmy jednak do ofensywy, mającej bardziej medialny niż rzeczywisty charakter. Otóż od początku tej wojny przyzwyczaiłem się ukraińskie sukcesy dzielić przez dziesięć, podobnie jak przez tę samą liczbę mnożyć porażki, co pozwala mi zachowywać względną równowagę na styku czystej propagandy z zakłócaną nią rzeczywistością. Cudowne zmartwychwstanie obrońców Wyspy Węży, którzy ,,czwórkami do nieba” szli, posyłając wcześniej gdzieś obok czyli ,,na ch*j” rosyjski okręt wojenny, baśnie frontowych nocy o Duchu Kijowa czy informacje o całkowitym zniszczeniu czeczeńskiej brygady, która kilka dni później odrodziła się podczas zajmowania elektrowni atomowej – owe opowieści dziwnej treści zaufania do Ukraińców nie wzbudzają. Podobnie jest i teraz, gdy ofensywa lub kontrofensywa, jak kto woli, Kijowa przebiega bardziej w mediach, niż w rzeczywistości. Tylko kompletny ignorant dał się nabrać na jakieś istotne znaczenie kilkudziesięciu starych Leopardów przekazanych Ukrainie przez Zachód, które miałyby zdecydować o przerwaniu rosyjskich pozycji obronnych. Po miesiącach pertraktacji, gadania i odśpiewaniu Alleluja na głosy przez darczyńców i obdarowanych, nastąpiło wielkie nic. Sześć maszyn zniszczono, kilka uszkodzono i tyle po rozbudzonych oczekiwaniach. W każdym razie Ołeksij Reznikow, minister obrony Ukrainy, który po inspekcji jednego z otrzymanych od Polski Leopardów zapytał żartem o drogę na Moskwę, jakoś już się tam nie wybiera. To znaczy chęci może i są, tylko nie ma czym. Ale przez kilka miesięcy podtrzymywania nadziei zrobiono kawałek propagandowej roboty, połączonej z zapowiedzią wielkiej ofensywy. Miano upolować lwa, a zabito mysz i teraz słuchamy tłumaczeń, że o to właśnie chodziło.

        Tak naprawdę wielkiej ukraińskiej ofensywy nie ma i nie będzie, i to z różnych powodów. Po pierwsze, Rosjanie są za silni, a ich linie za głębokie, by Ukraińcy mogli je przerwać i wlać się na ich tyły, grożąc okrążeniem i zmuszając wroga do wycofania części wojsk w celu wyrównania linii frontu. Po drugie, strona ukraińska ma wystarczającą ilość żołnierzy i sprzętu do obrony, ale nie do przełamania oporu przeciwnika. Po trzecie, pomoc z Zachodu w wyposażeniu i amunicji jest więcej niż niewystarczająca do podjęcia przez Kijów akcji zaczepnych na dużą skalę. Działania rzekomych sojuszników z NATO do złudzenia kojarzą się z leczeniem pacjenta tak dawkowaną kroplówką, która podtrzyma go przy życiu, ale nie podniesie zdrowego z łóżka. Ukraińcy nie mają wygrać tej wojny, tylko wykrwawiać Rosjan – z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc, osłabiając ich potencjał militarny oraz wywołując być może silne niezadowolenie społeczne, sfinalizowane zmianami politycznymi na Kremlu. Im Moskwa dłużej krwawi, tym dłużej będzie leczyć rany, niezdolna chwilowo do kolejnej agresji. Ponadto, niewielkie lokalne natarcia na linie nieprzyjaciela są wariantem tańszym i ostrożniejszym od zakrojonej na wielką skalę ofensywy, jakiej oczekiwano, bo tak urabiały świat media. Ofensywy, która gdyby się załamała, powodując ciężkie straty, mogłaby z kolei tak bardzo osłabić potencjał militarny Kijowa, wystudzając zarazem patriotyczny zapał armii oraz wolę przetrwania ludności cywilnej, że w efekcie tych czynników kontrofensywa rosyjska nie natrafiłaby na silny opór, rozlewając się po kraju.

          Słuchając mediów – z jednej strony o przygotowaniach do wielkiej ofensywy, a z drugiej, o skali natowskiej pomocy, która nie obejmowała lotnictwa, wiadomo było, że te drugie informacje zaprzeczają, jeśli wręcz nie wykluczają zapowiedzi tych pierwszych. Albowiem tak już bywa, że nie da się objechać samochodem świata na kanistrze podarowanej w tym celu benzyny.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka