Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
135
BLOG

Gdy Donald Tusk przemawia...

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 11
Tak powinien zachować się zatroskany losem swojego kraju lojalny obywatel normalnego, praworządnego, demokratycznego państwa. Ale że państwo to nie jest ani normalne, ani praworządne, ani demokratyczne, a ideał wolności sprowadzono w nim do rangi samowoli i bezhołowia, to nie dochowało się lojalnych obywateli

        Jest takie amerykańskie powiedzonko: ,,When Donald Tusk Talks, People Listen”. A nie, zaraz, no co ja gadam, ludzie kochani? Myślę o jednym, a piszę drugie. Oczywiście nie Donald Tusk, tylko Smith & Wesson, czyli popularna marka słynąca głównie z produkcji broni krótkiej, w tym znanych, jeśli nie najlepszych rewolwerów.

         Chociaż prawda jest nieco inna, bo gdy na przykład taki spopularyzowany przez filmową postać Brudnego Harry’ego model 29 w kalibrze .44 Magnum przemówi, to nie czas słuchać, tylko brać nogi za pas i uciekać?… Hm, tak, jednak uciekać, a nie spie****ać, jak chciało mi się początkowo powiedzieć, zważywszy na szczególny dramatyzm sytuacji. Uf, jakoś wybrnąłem, a mało brakowało. No w każdym razie uciekać, gdzie pieprz rośnie. Ale i tu może być problem, o ile nie jest już za późno i trafiona w kolanie jedna z nóg odpadła. Bo wtedy co: tylko jedną, tę odpadniętą właśnie, możemy włożyć za pas i kicać na drugiej?

        Natomiast inną alternatywą jest telefon na policję, gdy okaże się, że to nie ona, policja znaczy, przemawia Smith & Wessonem w osobie Harry’ego - i to w naszym dobrze rozumianym interesie, tylko bandzior zauroczony możliwościami wspomnianego rewolweru, tym razem przemawiający w interesie własnym. Przy czym oczywiste jest, że i Harry, i bandzior, połączeni together w wysiłku reklamowym, mówią wspólnym językiem gwałtu i tym samym kalibrem w interesie kompanii Smith & Wesson, bo tak naprawdę nieważne jest, kto do kogo celuje i kto komu odstrzeli łeb, byle głośno mówiono o jej produkcie.

         No dobrze, jak zawsze rozgadałem się, ale skoro już zupełnie niechcący wspomniałem o Tusku, to wypada z tego jakoś wybrnąć i kilka słów na jego temat powiedzieć. Z wymuszonego obowiązku niejako i – o ile się tylko uda – na zasadzie pewnej analogii do śmiercionośnego rewolweru.

        Otóż co należy zrobić, gdy znajdziemy się w zasięgu słyszalności wystąpienia Donalda Tuska… Nie, niestety nie na spacerniaku, ale w trakcie jednego z wystąpień przedwyborczych polityka Platformy… Zaraz, moment, błąd! Nie polityka Platformy tylko dokładniej: reprezentującego Platformę czy już Koalicję Obywatelską, a jeszcze dokładniej - przede wszystkim siebie, a z kolei w swojej osobie interesy… Zaodrzańskie? O, właśnie, neutralnie to ująłem.

        Hm, zatem po pierwsze, powinniśmy się oddalić. Gdzie? No z rejonu słyszalności w rejon niesłyszalności – to proste. I to jak najprędzej. Należałoby więc uciekać, gdzie pieprz rośnie albo jak kto woli spie****ać, choć nie w panice, przy czym oba sposoby są dopuszczalne, jednak preferowany byłby ten drugi jako zdecydowanie szybszy w zakresie przemieszczania się z punktu zagrożenia praniem mózgu A, do punktu indoktrynacyjnie neutralnego B. Dobrze, ale z jakiej przyczyny?

        Odpowiedź jest znów prosta i tu podam przykład, choć nieco rozwlekły. Kiedy zajmuję się gotowaniem, ale nie żeby jajek na miękko czy nawet smażeniem jajecznicy, tylko takim poważnym, jak choćby przyrządzaniem zupy cebulowej czy duszeniem… Ach, duszeniem…Hola, stop marzeniom! Zatem duszeniem niestety tylko cielęciny z dodatkiem czosnku i rozmarynu ewentualnie każdej innej potrawy oczadzającej zapachami, muszę zaraz umyć głowę. Z jakiej przyczyny? Ano z takiej, że jeśli tego nie zrobię kuchenna woń zaplatana we włosach wędruje za mną gdziekolwiek pójdę, lądując ostatecznie w łóżku. Podobnie bywa, gdy jadę na ryby i muszę skorzystać na przystani z przenośnych, stawianych tam latem, toalet. Panujący w nich zapach uryny i kału, w połączeniu z chlorem przenika ubranie i towarzyszy mi do momentu, gdy skałowano-schlorowany wracam do domu i natychmiast wrzucam ciuchy do pralki. Uff, oddech, oddech normalnością!

        I właśnie podobnie jest z Tuskiem. Z tym że przy piecu przez jakiś czas stać muszę, tak jak i skorzystać z przenośnej toalety, natomiast z oczadzenia głowy wyziewami lidera Platformy zrezygnować z łatwością mogę. Ba, powinienem, żeby nie zgłupieć. A że ludzie bywają mniej lub bardziej odporni na przenikanie podszytych obłudą i cynizmem kłamstw do ich świadomości, nachalnie serwowanych zwłaszcza w okresie wyborczej propagandy, więc lepiej jest schodzić im z drogi – tym kłamstwom znaczy, jeśli nie ma się na tyle wiedzy i inteligencji, by je obnażyć i skompromitować przed samym sobą.

        No na przykład spacerujemy, jak gdyby nigdy nic sopocką ulicą, aż tu nagle docierają do nas słowa Donalda z pobliskiego wiecu:

       ,,Składam tu, w Sopocie, uroczyste przyrzeczenie, że dzień po wyborach pojadę i odblokuję pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy i wszyscy to odczujemy.”

        No i jak w takim wypadku należałoby zareagować? Tym razem na trzy sposoby. Jeśli jesteśmy łebscy i nie obawiamy się reakcji Tuskowej klaki/kloaki (niepotrzebne skreślić), przeciskamy się bliżej zaodrzańskiego polityka i pytamy, czy to, co powiedział, oznacza, że w każdej sytuacji po wyborach, a zatem nawet wtedy, gdy wygra PiS, pojedzie i odblokuje ,,pieniądze” z KPO? Bo przecież wyraził się cokolwiek niejasno, prawda? Jednak nie po to chyba podzielił Polskę na pół, skłócił ją i zamiast wizji programowej zaszczepił motłochowi nienawiść do inaczej myślących, by teraz pracować na rzecz zwycięskich wrogów? A niechcący to właśnie przyrzekł, więc sprawę trzeba wyjaśnić.

         Jeśli natomiast nie czujemy się na siłach stawiać czoła Tuskowi i jego sfanatyzowanym poplecznikom, postępujemy jak w przypadku odgłosu Smith & Wessona, zapachów kuchni czy odoru publicznej, przenośnej toalety. To znaczy unikając postrzału propagandą lub zaczadzenia kłamstwem i bzdurą, natychmiast oddalamy się z miejsca, gdzie toczy się gra o dusze z głupami.

         No dobrze, ale jest i trzecie rozwiązanie, które również przyjęliśmy w przypadku, gdyby Smith & Wesson przemówił na fałszywą, bandycką nutę.

        Otóż obywatelski obowiązek powinien skłonić nas do natychmiastowego powiadomienia organów ścigania, że oto staliśmy się świadkami publicznego przyznania się do popełnienia przestępstwa… Nie wierzycie? A jednak.

        Słyszeliście przecież, a nie przesłyszeliście się, że obywatel Donald Tusk oznajmił, iż osobiście, jednoosobowo niejako, władny jest odblokować pieniądze należące się Polsce z KPO. A skoro tak, to domniemywać należy, że działając w zmowie z zagranicznymi podmiotami brał udział w zablokowaniu wspomnianych funduszy i dopiero jego zwycięstwo ma stać się kluczem do ich uruchomienia. A dlaczego może to przyrzec, dlaczego jest tego taki pewny? Bo sam musiał ustalać warunki – inaczej skąd mógłby to wiedzieć?

        Tak więc poczynione przyrzeczenie należy traktować jako element wyborczego szantażu. Pal sześć, gdyby wewnętrznego, mocno podejrzanego moralnie, ale niestety zaakceptowanego społecznie, którego każda polityczna strona się chwyta. Bo czymże są pytania referendalne, jak nie ostrzeżeniem, a jednocześnie szantażem głoszącym rodakom: wybierzcie nas, bo inaczej wasze złe sny zawarte w pytaniach spełnią się. Tyle tylko, i aż tylko, że za szantażem nie stoją obcy mocodawcy, podczas gdy w przypadku Tuska szantaż pochodzi z obcego nadania. Ludzie odczują poprawą życia i będzie im lepiej, jeśli on, nie partia tylko on, namaszczony przez jakkolwiek rozumianą zaodrzańskość Donald Tusk dogra zawarty układ do końca. A każdy układ zawarty z obcymi poza plecami społeczeństwa jest zdradą interesów własnej wspólnoty. To wszystko każe wnioskować, że celowo i świadomie działa na szkodę interesów polskiego państwa i jego obywateli, uzależniając rzekomy dobrobyt narodu od wyników głosowania i jego dobrej woli. Koniec, kropka, bo jak mawia stara rzymska maksyma: Confessio is regina probationum. A właśnie należałoby uznać, że lider PO przyznał się do partycypowania w planie wasalizacji Polski pod brukselskim (czytaj: zaodrzańskim) nadzorem.

        - Panowie agenci, szybko pospieszajcie i ,,Donaldu Tusku” na wiecu chwytajcie – chciałoby się zaśpiewać na znajomą nutę. Przybywajcie szybko, bo taki syn się wyrywa i mogę go nie utrzymać, tym bardziej że babcia Kasia wali mnie parasolką po głowie, a obecni stróże prawa jak zwykle nie reagują.

        Tak powinien zachować się zatroskany losem swojego kraju lojalny obywatel normalnego, praworządnego, demokratycznego państwa. Ale że państwo to nie jest ani normalne, ani praworządne, ani demokratyczne, a ideał wolności sprowadzono w nim do rangi samowoli i bezhołowia, to nie dochowało się lojalnych obywateli.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka