Głos wolny Głos wolny
2455
BLOG

Biesiada (Tupolana 3 lata później)

Głos wolny Głos wolny Polityka Obserwuj notkę 12

 

Chodziła za mną, chodziła, rosła i pęczniała, w końcu jest: "Biesiada", opowiadanie, którego akcja dzieje się w 2013 r. i które można potraktować jako dalszą część Tupolany, chociaż to odrębna opowieść.
 
Można ją czytać osobno, ale lepiej wchodzi, jak się najpierw człowiek zmierzy z nocnymi tajemnicami  mazowieckiego lasu, to dla tych co nie czytali Tupolany (http://gloswolny.salon24.pl/211546,tupolana-cz-1 )
 
 
W Biesiadzie bohater jest ten sam, ale nie taki sam (jak  Partia, hehe). Rzecz taka trochę rozliczeniowa, środowiskowa, przede wszystkim szersza niż katastrofa smoleńska, może nawet niż Polska. No i - last but not least - rzecz mocno warszawska.
 
Wyszło 50 stron, co jak na Internet jest objętością kosmiczną. Zamieszczam w kolejnych notkach, w odcinkach, ale jeśli ktoś woli dostać w całości, proszę o maila (glos.wolny@gmail.com), odeślę plik PDF.
 
Jeśli umieszczę gdzieś w sieci PDF do ściągnięcia, dam znać.
 
Chcących podyskutować lub pokomentować zapraszam do umieszczania wpisów pod niniejszą notką.Rozważam wydanie obu opowiadań drukiem, stąd każdy komentarz jest dla mnie ważny.
 
 
A świadomy praw rządzących blogerskim rynkiem i siły marketingu zamieszczam poniżej mały „trailer”
 
Jednak niech nikt nie ma nadziei – jeśli ktoś rzecz jasna miał, bo znacie mnie już trochę – że ten fragment, a nawet przeczytanie 90% Biesiady, powie mu, o czym ona do końca jest. Nie ma tak dobrze.
 
 
 
Miłej lektury i do lepszych czasów…
 
 
 
(fragment części 2)
 
Moja pozycja w branży była mocna, ale nie chciałbym, abyście wzięli mnie za megalomana. Dobrze wiedziałem, ze wyżej dupy nie podskoczę. I nie tylko ja, bo w kraju nad Wisłą, w tej grze, bariera wyjścia jest niska. Owszem, można sobie pozwolić na jazdę po bandzie, ale tylko pod takim warunkiem, że doskonale zna się trasę tego toru wyścigowego, z pełną świadomością, gdzie banda jest mocna, gotowa przyjąć na siebie energię rozpędzonego buldożera, a gdzie przypomina shoji – przesuwane ścianki złożone z listewek i papieru ryżowego, element tradycyjnych domów japońskich. Ten luksus jest przywilejem wyłącznie budowniczych toru, czyli kreatorów medialno-politycznego światka oraz ich pieszczochów, a ja  - póki co – do nich się nie zaliczałem.
Pamiętam spotkanie z facetami, którzy szukali ratunku dla zdychającego teleturnieju. Kilka podobnych trupów udało mi się reanimować i sława medialnego curandero,która do mnie przylgnęłaściągnęła ich na moją kanapę. Ktoś bardzo ustosunkowany prosił mnie, bym poświęcił tym nieszczęśnikom trzy kwadranse. Zgodziłem się, ale z góry zastrzegłem, że niczego nie obiecuję, co u mnie oznacza, że prawie na pewno nie kiwnę nawet palcem. Mieli dodatkowo pecha, trafili bowiem na mój humor nr 8 – najkrócej mówiąc nie miałem ochoty silić się na delikatność.
- Panowie, to są zwłoki. Tak? Zgadzamy się w tej podstawowej ocenie? – zapaliłem cygaro i z ciekawością badacza afrykańskich gryzoni przyglądałem się ich reakcji.
Popatrzyli na siebie, najbardziej zdesperowany, producent, przełknął ślinę i spytał nieśmiało – Aż tak źle?
- Gorzej. Fatalnie. Moja ciotka pozbyła się karaluchów z mieszkania. Po prostu nagrała kilka odcinków i puszczała po kolei. – Byłem już pod dobrą datą i widok tych nieszczęśników, kulących się na mojej kanapie , niczym trzech zgiętych w pół pańszczyźnianych, na schodach dworu dziedzica, ale takich po wycieczce wehikułem czasu, bo wciśniętych w najmodniejsze garnitury, tak, ten widok bawił mnie z każdą chwila coraz mocniej. Postanowiłem sprawdzić, jak wiele są w stanie znieść. Nie ograniczało mnie nic, poza wyobraźnią, bo i tak nie zamierzałem się angażować. Projektami byłem zawalony, a ruscy i amerykańscy klienci płacili walizkami.
- No, ale jest jakiś ratunek, prawda? Szukał pan jakichś sposobów,tak? Coś się da zrobić, panie Marcinie? – Salvador Dali mógłby namalować go i dać tytuł „Producent z Varsovi absolutnie o nic nie żebrzący”.
Nie dysponowałem zatem żadnymi „twardymi” inspiracjami, ale za to miałem jazdę i postanowiłem puścić wodze wyobraźni:
- Panowie – zacząłem pryncypialnym tonem, bawiąc się każdym słowem – kto w tym kraju chce jeszcze oglądać facetów biedzących się nad pytaniem „Co nosimy w piórniku?”. Że 40% respondentów odpowiedziało „ołówek”, 20% „gumkę”, 17% „temperówkę”? To jakiś horror. Wypierdolcie tego, co wam takie szity wciska. Proszę bardzo: „Z jakim zwierzęciem byłbyś w stanie wykąpać się w wannie?” Wiadomo, że pierwsze dwa miejsca okupują solidarnie pies i kot, ale jaki procent dorosłych Polaków wykąpałby się z bocianem? Karpiem? O! taki program to bym obejrzał.
Patrzyli na mnie jak na kosmitę.
- A może na początek zmiana prowadzącego, trochę więcej interaktywności – nieśmiało zaproponował któryś z nich, nie specjalnie ich rozróżniałem.
- Nie, nie panowie, szminka trupowi niewiele pomoże – sunąłem dalej już na pełnym gazie – albo takie pytanie: „Jakiego pochodzenia, narodowości, było kierownictwo komunistycznego aparatu bezpieczeństwa w Polsce w latach 1945 – 1952?”. Pan Czesław rzuca - polskiego, trafia w 35% no i teraz wiadomo co powinien powiedzieć, ale wiadomo również, że nie wiadomo, czy wolno więc wali „Węgrzy”. Pudło. Piłka w drużynie pana Waldka, a ten nie jest politycznie poprawny i punktuje w pochodzenie żydowskie – 62% … Miał jaja i grał po stronie prawdy, bonusa od życia od razu załapał, a jego zespół wyszedł na prowadzenie.
Nie musiałem sobie wyobrażać zaszczutych oczu pana Czesława. Na kanapie w salonie miałem trzech zgrabionych pańszczyźnianych, którzy zorientowali się, że dziedzic doskonale wie, kto w lesie zakłada wnyki i właśnie przywołuje srogiego ekonoma mającego ich wybatożyć. Uciekli. Teleturniej zdechł.
Na faktycznie wolnym rynku jak ktoś nie ma jaj i nie gra po stronie prawdy (zwracam uwagę na koniunkcję!) , to w dłuższym okresie spływa z gównem. Nie mamy w Polsce prawdziwego wolnego rynku, ale jakieś tam jego okruchy muszą się jednak walać na dywanie pod okrągłym stołem. Często o tym rozmyślam oddając się jednemu z moich ulubionych rytuałów  - śledzeniu notowań akcji Agory. Perfekcyjnie na kursie i na ścieżce. I, co chyba warto podkreślić, można będzie od pierwszych minut po katastrofie powtarzać mantrę „błąd pilotów naciskanych oommmmm, błąd pilotów naciskanych oommmmm…”, ale w tym przypadku bez robienia z siebie świni. Skończonej.
Mane Tekel Fares. Nie pamiętam dokładnie, co to znaczy, przyjmijmy, że: Ucho Od Śledzia.

 

Całość, części  od 1 do  10 w kolejnych notkach, pierwsza tu: http://gloswolny.salon24.pl/272323,biesiada-1

Głos wolny
O mnie Głos wolny

Jaki jestem? zapytaj moją żonę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka