gschab gschab
316
BLOG

Całkowicie nieudany eksperyment z JOW-ami

gschab gschab Polityka Obserwuj notkę 16

 

Obowiązująca ordynacja wyborcza wprowadziła jednomandatowe okręgi wyborcze przy wyborach do Senatu. Według wielu komentatorów sceny politycznej oraz polityków miały być one receptą na upartyjnienie, spowodować wprowadzenie do parlamentu samych najlepszych i ogólnie traktowane były jako recepta na całe zło w polskiej polityce. Jak widac po wynikach wyborów JOW-y okazały się w naszym kraju eksperymentem nieudanym, zamierzonych efektów nie osiągnięto, a jedyna konsekwencją wyborów stał się brak w Senacie osób, które z racji swojej wiedzy i doświadczenia powinny się w nim znaleźć.

Wyniki pokazały, że bez względu na ordynację szyld partyjny dalej jest głównym wyznacznikiem popularności, jedynie cztery osoby dostały się z komitetów „niezależnych”, a i one korzystały z poparcia partii politycznych. Z grona tych niezależnych tylko Włodzimierz Cimoszewicz mógłby liczyć na senatorski mandat będąc „sam sobie sterem, żaglem, okrętem”, tylko że to jedna osoba na 500 zarejestrowanych kandydatów, reszta weszła do parlamentu opierając się na partyjnym poparciu lub będąc partyjnymi kandydatami. Czyli podstawowe oczekiwania w stosunku do okręgów jednomandatowych nie sprawdziły się.

Tegoroczny system wyborczy spowodował również, że nie zostali wybrani kandydaci wartościowi, od lat będący w polityce (np. pana Romaszewski), co więcej, wprowadzenie JOW-ów przy wyborach do Sejmu skutkowałoby wykluczeniem sporej części polityków, którzy są potrzebni (zakładamy oczywiście, że politycy są potrzebni i odpuszczamy sobie demagogię). Przyjmijmy hipotetyczna sytuację, że w jednym okręgu stratują Tusk, Kaczyński i Kalisz (odpuśćmy sobie preferencje polityczne i niechęć do poszczególnych osób i partii), a więc osoby ważne dla polskiej polityki. Do parlamentu weszłaby tylko jedna, czyli dwie istotne postaci zepchnięte zostałyby na margines politycznego życia.

Przy jednomadatowych okręgach wyborczych podstawowym problemem byłby „wywiad polityczny” informujący kto z jakiego okręgu startuje, tak aby nie zdarzyła się sytuacja opisana wyżej. Krytykowani powszechnie „spadochroniarze” startujący w okręgach, z którym łączy ich niewiele, osoby przywiezione przez zarządy partii w teczce i postawione na czele listy budzą dziś oburzenie wśród lokalnych działaczy, choć jednocześnie ciągną często do góry listę, umożliwiając im zdobycie poselskiego mandatu. Przy JOW-ch jednak nie będzie list, a jedynym kryterium startu będzie zdobycie informacji gdzie i kto startuje z jakiej partii, tak aby nie napotkać na swojej drodze kandydata mocnego, a już nie daj Boże za mocnego. Okaże się wówczas, że prezes Kaczyński startuje z Pcimia, premier Tusk z Koziej Wólki, a przewodniczący (bo pewnie nim będzie) Kalisz z Turoszowa.

Takie wybory okażą się kpiną z wyborców i jednocześnie bardzo utrudnią polityczny awans lokalnym, często bardzo znanym działaczom. Choć teoretycznie dobry lokalny kandydat ma spore szanse na swoim terenie, jednak działaczy centralnych, partyjnych tuzów liczących na wybór jest tak dużo, że szanse uzyskania nominacji na kandydata osób z terenu są niewielkie, tym bardziej, że konkurencja dowiedziawszy się, że w okręgu startuje osoba nie będąca na szczytach władzy czy politycznej popularności, od razu umieści tam swojego bardzo mocnego kandydata.

Ordynacja wyborcza wymaga zmian, może nawet rewolucji typu wprowadzenia listy krajowej czy kandydatów drugiego wyboru. Jednak przykład tegorocznych wyborów do Senatu pokazuje, że jednomadatowe okręgi wyborcze nie są panaceum na poziom polskiego parlamentaryzmu. Należy szybko zrezygnować z tego eksperymentu gdyż okazał się całkowicie nieudany.

gschab
O mnie gschab

Wielbiciel rocka, piosenek Jacka Kaczmarskiego i żeglarstwa. Sybaryta

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka