Pustynia koło oazy Tabas. Foto. Gut
Pustynia koło oazy Tabas. Foto. Gut
gustaw2012 gustaw2012
134
BLOG

Dziennik podróży - Persja

gustaw2012 gustaw2012 Społeczeństwo Obserwuj notkę 1
Ostatnie protesty w Iranie potwierdziły tylko moje obserwacje, w trakcie podróży po tym kraju. Persowie są bardzo europejscy, pomimo totalitarnego systemu, w którym muszą żyć. W ich życiu codziennym przebija się wielki głód wolności. Ujawnia się to często w postaci drobnych gestów. Życzę im, by jak najszybciej pozbyli się kajdanków islamu.

Podróż była straszna. Wyleciałem z Berlina w południe. W Istambule byłem około 18-tej czasu miejscowego i dwie godziny później leciałem do Teheranu. O drugiej nad ranem, moje zmęczone nogi i cała reszta stanęła w stolicy Persji, Teheranie.

Odebrać miał mnie przedstawiciel irańskiej firmy i czekać z szyldem, na którym miało widnieć moje nazwisko. W trakcie czekania na bagaż, usłyszałem przez megafon zapowiedź budzącą mój niepokój. Brzmiała ona mniej więcej tak: "Mister szyski plis information".

Już z bagażem szedłem wzdłuż szpaleru oczekujących i trzymających szyldy z rożnymi informacjami. Na żadnym nie znalazłem mojego nazwiska.

I znów przez megafon popłynęła kolejna informacja: "Mister szyski plis information".

Podszedł do mnie starszy gość i zapytał się cichym głosem: Change money? - No thanks – odpowiedziałem.

- Od razu pojawił się następny – Taxi?

Odszedł, gdy powiedziałem mu, że nie potrzebuję taksówki.

Nie mniej jednak, odmłodniałem w moich myślach, przypominając sobie czasy z Polski, z przed 20- 30 laty. Wtedy też u nas taksówkarz i konik, stanowili stały element naszego krajobrazu. Przy informacji, tak jak podejrzewałem, czekał na mnie mój "odbiorca".

O czwartej rano byłem w hotelu. Gdzieś koło szóstej zasnąłem, by być już o dziewiątej na śniadaniu. Przed południem meeting do 15.00 i potem szybko na lotnisko, bo o 18.30 miałem następny lot.

W nocy 300 kilometrowa jazda samochodem, do mego apartamentu (tak mi przedstawiono moją "noclegownię"). Znów po północy w łóżku, by rano o siódmej wsiąść do samochodu i udać się w 75-kilometrową podróż do powstającej kopalni węgla kamiennego.

Przed wejściem do "apartamentu" odebrano mi paszport. Stałem więc dość długo na zewnątrz, aż zwrócono mi go.

Przed podróżą do kopalni odbyła się kolejna dyskusja na temat mego dokumentu. Nie chciałem im go oddać. Zrobiono kopię i po godzinie, jakby nic się nie stało ruszyłem w dalszą podróż.

Wszystko leciało jak po sznureczku. Podawano sobie mnie z ręki do ręki. W kopalni dostałem śniadanie, przypominające bardziej obiad. Byłem na pustyni. Około tysiąca kilometrów na południe od Teheranu. Piaszczysta, kamienista z drobnymi krzaczkami, przewracającymi się na wietrze. Powierzchnia przykryta jakby śniegiem, który w rzeczywistości okazał się cienką warstwą soli. W ogóle był to inny krajobraz niż oczekiwałem. Czerwone wzgórza o tępych szczytach, mocno dotknięte erozją. Jakby je woda porządnie zmyła. W niektórych miejscach piasek, a tak to glina. Czerwona, czasami nawet brunatna. Mijaliśmy gliniane chatki, resztki jakiś murów. Zawieziono mnie najpierw na miejsce, w którym rozbił się amerykański dron – bezzałogowy samolot.

Amerykanie latają właśnie tutaj koło Tabas na przeszpiegi i tutaj rozbiły się w burzy piaskowej dwa helikoptery, przy próbie odbicia amerykańskich zakładników, ponad 30 lat temu. Teren jest pełen wzniesień, nawet do 2000 m. n.p.m. Dlatego lecąc nisko, można być niewidocznym dla Irańskich radarów. Tylko pogodę trudno ocenić i stąd ten złom amerykański leżący w pustynnych irańskich piaskach.

Wracałem tym samym samochodem z tym samym kierowcą.

Wieczorem w moim apartamencie czekała na mnie kolacja tej samej wielkości i podobnego składu jak śniadanie i obiad. Ryż, kurczak, pieczony pomidor, gotowana marchewka, jogurt, chleb i jakaś nieznana mi roślina.

Po kilku dniach jeżdżenia z własnym kierowcą, zapytałem się, czy mógłbym jeździć autobusem z wszystkimi pracownikami. Wytłumaczono mi gdzie mam czekać. O godzinie 5 rano stałem we wskazanym miejscu sam. W ciągu następnych kilku minut zaczęli pojawiać się ludzie i w końcu na przystanku stało około 20 osób. Niektórzy wychodzili na jezdnię, machali ręką i jadący autobus zatrzymywał się.

Podjeżdżał kolejny. Stałem spokojnie wśród kilkunastu osób. W pewnym momencie, praktycznie w ostatniej chwili, na ulicę wyskoczył facet i machnął ręką. Nadjeżdżający autobus zaczął zwalniać. Mężczyzna obrócił się w moim kierunku i wskazał, że mam wsiąść. Podbiegłem szybko. Przepuścił mnie i znalazłem się w prawie pustym autobusie. Drzwi za mną zamknęły się z sykiem i pojechaliśmy dalej. Mój "anioł stróż" pozostał na przystanku. Skąd wiedział dokąd jadę i jak wyglądam, nie mam do dzisiaj pojęcia.

Zbliżał się dzień wyjazdu. Miałem być dostarczony na lotnisko w Bardaskan. Miejscowości odległej o około 300 kilometrów jazdy samochodem. Samolot do Teheranu miałem o 8.30 rano.

Wieczorem odbyło się spotkanie z miejscowymi władzami w Tabas, które dokładnie przepytały mnie z przebiegu mojej pracy. Protokolant zapisał cztery strony papieru. Nic nie musiałem podpisywać. Przedstawiono mi następnie rosłego mężczyznę, który miał mnie zawieźć na lotnisko. Umówiliśmy się na godzinę 2.30 w nocy przed moim apartamentem.

Pół godziny przed terminem usłyszałem pukanie do drzwi. Otworzyłem i ze zdziwieniem stwierdziłem, że mój kierowca zaparkował na tarasie, między wejściem do apartamentu a pustym o tej porze roku basenem. Gdy okazałem swoje zdziwienie, wytłumaczył mi, że miejsca było dość i zrobił to dla mnie, bym nie musiał nosić zbyt daleko bagaży.

Wkładając moją walizkę do bagażnika pokazał mi kilof, łopatę, rękawice robocze, termos z herbatą oraz ciepły koc. Przez chwilę dotarła do mnie niemiła myśl, że gość chce mnie zakopać gdzieś na pustyni.

Uśmiechnął się do mnie. Jakby wiedział o czym myślę.

Jechał bardzo szybko, szeroką asfaltową drogą. Czasami wpadaliśmy w zakręty przebijając się przez gołe wzgórza. Raz stanęliśmy na krótko przy policyjnym punkcie kontrolnym, by skorzystać z toalety. Pełną kontrolę czuło się na każdym kroku.

O godzinie 7.00 rano byliśmy w Bardaskanie. Jednak zamiast na lotnisko, mój kierowca pojechał do centrum miasta. Trochę błądziliśmy, aż w końcu znalazł piekarnię. Kupił ciepły chleb i twaróg. Ruszyliśmy na lotnisko. Było już jasno, więc mogłem podziwiać krajobraz, nieróżniący się niczym od tego, co widziałem przez ostatni tydzień.

Na parkingu, mój kierowca rozłożył chleb, ser i termos z herbatą na masce samochodu, zapraszając mnie na śniadanie.

Wzmocnieni ruszyliśmy w kierunku wejścia. Nie wiedziałem, że miał rozkaz wsadzenia mnie do samolotu. Przy pierwszej bramce postawił moje bagaże na taśmie i obaj przeszliśmy. Tylko ja musiałem pokazać bilet i paszport. Po oddaniu walizki, zniknął na chwilę i wrócił z termosem herbaty oraz resztką śniadania. Rozłożył to wszystko na pustym krześle i kontynuowaliśmy poranną ucztę. Nie przeszkadzali mu w ogóle elegancko ubrani ludzie, którzy swoim wzrokiem okazywali trochę zdziwienia, widząc jak jem palcami dość płynny twarożek, zagryzając miejscowym chlebem.

Przy kolejnej bramce, mój opiekun stoczył prawdziwą walkę. Tłumaczył policjantom, że on musi wejść ze mną. W końcu pozwolono mu na wejście do poczekalni. Nie rozstawał się nadal ze swoim termosem. Przyglądałem mu się w trakcie tej dyskusji. Miał może 190 cm wzrostu. Wiek oszacowałem na około 40 lat. Szeroki w barach i widać dobrze wysportowany. Czułem się przy nim bezpiecznie. Widziałem satysfakcję w jego oczach, gdy przebrnął przez tą kolejną zaporę. Z takim gościem nigdy się nie zginie – pomyślałem sobie.

Gdy wchodziłem do samolotu, widziałem jego twarz za lotniskową szybą. Machał do mnie ręką na pożegnanie, uśmiechnięty od ucha do ucha.

Z Teheranu do Istambułu leciało wiele młodych kobiet. Wszystkie jak zakonnice ubrane w burki i chustki na głowie. Po starcie, gdy można było odpiąć pasy, jak na komendę, te młode kobiety zaczęły najpierw ściągać te chustki, pod którymi ukryte były przepiękne, zadbane włosy. Niektóre wychodziły do toalety i wracały w obcisłych dżinsach i podkreślających ich kobiecość bluzkach. Patrzyłem zaczarowany tym przeistoczeniem się tych kobiet, zrzucających z siebie jakby kajdany. Odrzucających przymus islamu. Samolot zapełnił się młodymi uśmiechniętymi dziewczętami, pełnymi powab kobiecych. Normalności. Zaprzeczały tym zachowaniem obrazom o Iranie, malowanym przez każdą złą propagandę. I to było moim pożegnaniem z Persją.

Persja – perwersja przypomniało mi się na koniec podróży.

Totalitaryzm jest tą perwersją.


Zobacz galerię zdjęć:

Drzewo Foto. Gut
Drzewo Foto. Gut Pers Foto. Gut Oaza Tabas. Foto. Gut Teheran. Foto. Gut Widoczne włosy - to forma protestu. Foto. Gut
Persja
gustaw2012
O mnie gustaw2012

Jeszcze wierzę, że to "polskie piekiełko" to tylko chwilowy stan.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo