Wyobraźmy sobie grupę ludzi złapanych do obozu koncentracyjnego. Rządzi tam banda zwyrodnialców, katująca więźniów przy byle okazji. Przy byle "przewinieniu" bestialsko maltretują, albo wręcz mordują biedaka. Mija jakiś czas, a z więźniów wykształca się pewnego rodzaju elita (kapo) wysługująca się oprawcom, a ci zapewniają im lepsze warunki życia w zamian za utrzymywanie porządku w obozie. Pozostali więźniowie cierpią, ale nieco mniej, bo kapo są odrobinę mniej okrutni.
Zastanówmy się, co by było, gdyby tacy kapo się nie znaleźli, tylko wszyscy trwaliby w szlachetnym oporze wobec bestialców. Otóż więźniowie zginęliby dużo szybciej i w większych męczarniach.
Podobnie by było z Polską sprzed kilku dziesięcioleci. Gdyby nie Gomułka, Jaruzelski, czy Gierek, to zamiast PRL-u mielibyśmy republikę radziecką, a miliony Polaków skończyłoby w gułagach.
Oczywiście, ani Gomułka, ani Jaruzelski, nie byli wspaniałymi Konradami Wallenrodami, i, tak jak kapo w obozie, mieli na względzie jedynie swój interes.
Inteligentowi, w rodzaju redaktora Terlikowskiego, łatwo jest gardzić swołoczami sprzedającymi się okupantowi. On nigdy by na to nie poszedł. On nigdy by kapo w obozie nie został. Zginąłby z podniesioną głową ze wszystkimi współwięźniami.
Świat nie jest czarno-biały, jak nam chcieli wczoraj pokazać w filmie o generale Jaruzelskim. Czasem jest tak, że działania wspaniałego, najmoralniejszego, najmądrzejszego człowieka prowadzą do nieszczęscia innych, a działania bandyty do czegoś przeciwnego.
Nie musimy kapo z obozu darzyć sympatią, nie musimy lubić Jaruzelskiego. To są niewątpliwie kanalie. Ale warto pamiętać, że dzięki Gomułce, Jaruzelskiemu i Gierkowi, przetrwaliśmy mroczne czasy komunizmu.