Imrahil Imrahil
2071
BLOG

Exposé Ministra Spraw Zagranicznych RP, którego nie będzie

Imrahil Imrahil Polityka Obserwuj notkę 27

 

Ostatnie wypowiedzi Radosława Sikorskiego i następujące przemiany polskiej polityki zagranicznej (a raczej jej likwidacja, tak pod względem celów jak i środków), skłoniła mnie do napisania własnego programu polityki zagranicznej. Innymi słowy, poniżej przedstawiam exposé Ministra Spraw Zagranicznych RP, które zapewne nigdy nie zostanie wygłoszone:

 

I.

Podstawą aktywności Polski na arenie międzynarodowej musi być – co oczywiste – jej stabilność ekonomiczna. To nie Unia czy Niemcy pozbawiły Grecję suwerenności, ale sami Grecy zadłużając się bez opamiętania. Trudno oczekiwać od kogoś, że będzie kredytował niewypłacalnego dłużnika nie stawiając mu żadnych wymagań. A zatem, jedynie Polska, której nie będzie zagrażała konieczność zwracania się do innych państw lub organizacji międzynarodowych o pomoc finansową, może sobie pozwolić na swobodną politykę zagraniczną. Tym samym więc – podstawa silnej polityki zagranicznej musi być silna i stabilna sytuacja wewnętrzna.

 

II.

Skoro już o kryzysie mowa, to celem Polski winno być w pierwszej kolejności doprowadzenie do tego, by nie utożsamiać Unii Europejskiej z euro. Euro jest zabawką 17 krajów UE (na 27) i trzech krajów pozaunijnych (Monako, San Marino i Watykanu), która od początku została wprowadzona z przyczyn politycznych a nie ekonomicznych. Kryzys euro jest więc sprawą eurolandu a nie Unii Europejskiej. Wielkiej Brytanii, Szwecji czy Polsce nic do tego. Nie może dochodzić do sytuacji, w której państwa niebędące w strefie euro będą ponosić koszty ratowania wspólnej waluty.

Myli się bowiem Radosław Sikorski, gdy twierdzi, iż odejście od wspólnej waluty (która nb. wcale nie jest wspólna dla całej Unii) oznacza rozpad. Podaje on przy tym przykłady rozpadu państw (Jugosławii) a nie rozpadu unii walutowych państw suwerennych. Od 1865 r. do 1927 r. istniała Łacińska Unia Walutowa skupiająca Francję, Belgię, Szwajcarię, Włochy, Hiszpanię, Grecję, Rumunię, Bułgarię, Wenezuelę, Serbię i San Marino. Jej powstanie nie rozwiązało problemów Europy, a jej upadek nie spowodował krachu. W istocie mechanizmy wspólnej waluty istniały w historii od starożytności do czasów obecnych, opierając się bądź to na powszechnej uznawalności pieniądza kruszcowego (niezależnie od jego emitenta) bądź to na mechanizmie stałego kursu. Euro i obecny jego kryzys nie jest zatem niczym nowym i nie może służyć jako pretekst do wzmacniania kompetencji Unii.

Wspólnota Europejska odniosła swój największy sukces jako strefa wolnego handlu, a szerzej – strefa wolnej działalności gospodarczej. Do takiej Wspólnoty wstępowała też Polska i taka Unia jest w jej interesie. Nie jest w polskim interesie Unia jako wspólnota polityczna. Unia nie ma własnych interesów ani własnego poczucia wspólnotowego, co wyklucza prowadzenie własnej polityki. Polityka Unii będzie zatem polityką jej głównych członków (albo wypadkową tych polityk). Obecny kryzys pokazał, iż ekonomiczne interesy państwowe nadal przeważają nad jakimiś „interesami Unii”, podobnie zresztą jak w sferze polityki międzynarodowej pokazała to sprawa Iraku czy obecnie Libii. Siłą Wspólnot Europejskich było to, że realizowała ona interesy wszystkich państw członkowskich, a nie, że sformułowała jakiś interes własny.

Myli się więc Radosław Sikorski i inni luminarze polityki europejskiej, gdy wróżą, że upadek wspólnej waluty oznacza koniec Unii, zaś alternatywą dla wzmacniania Unii jest jej rozpad. Nikt obecnie nie pozwoli sobie w Unii na rezygnację ze wspólnego rynku, czy wprowadzenie ceł wewnętrznych. A tak naprawdę to to jest siłą i wartością Unii. Cała reszta – z punktu widzenia Polski – jest niepotrzebna. Nie ma powrotu do czasów sprzed powstania Wspólnot Europejskich, ale nie z przyczyn ideologicznych czy politycznych, ale z powodu uwarunkowań gospodarczych współczesnej Europy. A to, że kryzys oznaczać będzie cofnięcie się integracji politycznej Europy, odejście od Lizbony czy nawet Nicei, to nikomu – a przynajmniej Polsce – na złe to nie wyjdzie.

 

III.

Ostateczna klęska sformułowania jakiejś wspólnej polityki unijnej (zwłaszcza międzynarodowej), którą ostatnio oglądamy (i na którą zwrócili uwagę min. Rostowski i kanclerz Merkel), przy jednoczesnym obumieraniu NATO powoduje, iż Polska jest zmuszona zrewidować swoją politykę bezpieczeństwa. Polityka sojuszy zawsze opiera się na wspólnocie interesów. Sojusznicy powinni mieć wspólnych wrogów i nie mieć między sobą konfliktów. Dlatego też Polska – nie zmniejszając starań o utrzymanie roli NATO – winna starać się zbudować alternatywny system sojuszy. Punktem wyjścia dla takiego systemu winny być następujące stwierdzenia: (i) Rosja konsekwentnie odbudowuje swoje znaczenie mocarstwowe; (ii) Polityka zagraniczna Rosji nadal opiera się na paradygmacie dwubiegunowości i postrzega Zachód (w tym Polskę) jako wroga (dowodem tego są chociażby groźby rozmieszczenia rakiet krótkiego zasięgu na Białorusi) (iii) Stany Zjednoczone nie są zainteresowane konfliktem z Rosją i nie w Rosji widzą główne zagrożenie dla swych interesów; (iv) w ramach NATO Rosja posiada już lojalnych sojuszników i agentów wpływu (Niemcy, Francja, Włochy), wspierających jej interesy a przynajmniej paraliżujących działania niewygodne dla Rosji.

Wobec jawnie konfrontacyjnej polityki rosyjskiej wobec Polski (bo jak inaczej rozumieć rosyjskie rakiety na Białorusi i w Królewcu, które mogą być użyte tylko przeciwko Polsce), należy szukać sojuszników, którzy także byliby zagrożeni imperializmem rosyjskim a zarazem dysponowaliby realną siłą militarną i polityczną. Takim sojusznikiem z pewnością jest przeżywająca rozkwit Turcja. Turcja posiada drugą co do wielkości armię w NATO, sprawną gospodarkę i politykę zagraniczną ukierunkowaną na odbudowę swego znaczenia. Zarazem jest w sposób stały zagrożona imperializmem rosyjskim w rejonie Cieśnin i na północnym-wschodzie (rejon Karsu). Między Polską a Turcją nie ma żadnych zagadnień spornych czy trudnych, a przeciwnie – łączy nas długi, bo 300-letni okres pokoju i współpracy.

Drugim naturalnym polskim sojusznikiem jest Izrael. Z Izraelem (poza względami historycznymi, wciąż – niesłusznie - stanowiącymi bardziej obciążenie niż atut) Polskę łączy uzależnienie od wsparcia amerykańskiego (a zatem i obawa przed amerykańskim izolacjonizmem!) i mniej lub bardziej uświadomiona rola „przedmurza Zachodu” (bardziej w Izraelu niż w Polsce). Dobre stosunki z Izraelem (najlepsze za czasów Kaczyńskich) nie wątpliwie przekładają się (a przynajmniej powinny) też na dobrą prasę za granicą i wsparcie żydowskiej diaspory w świecie. Jednocześnie nie istnieją realne spory pomiędzy Izraelem a Turcją, gdyż obecny kryzys należy raczej postrzegać w kategoriach prestiżowych a nie strategicznych.

Tym samym więc naturalnie tworzy się trójprzymierze państw zainteresowanych obroną status quo i wzajemną współpracą. Łącznikiem takiego sojuszu jest niewątpliwie Turcja, która ma swoje interesy zarówno wobec Rosji (jak Polska), jak i wobec Bliskiego Wschodu (jak Izrael).

 

IV.

Polska oparta o taki sojusz mogłaby (oczywiście w porozumieniu z sojusznikami) spróbować odegrać bardziej aktywną rolę w konfliktach bliskowschodnich. Błędne jest bowiem zapatrywanie, że kwestie te interesów Polski nie dotyczą (i nie chodzi tu tylko o zaangażowanie naszego kraju w Afganistanie a wcześniej w Iraku). Niewątpliwie bowiem konflikt bliskowschodni angażuje uwagę Zachodu, odciągając go od wzrastającego imperializmu rosyjskiego czy chińskiego. Co więcej, kraje te są postrzegane jako pożądani sojusznicy. Powtórzyć się zatem może sytuacja z 1956 r., gdy świat skupiony na konflikcie sueskim nie zauważył węgierskiej walki o wolność. Dzisiaj to ryzyko jest dla Polski realne – Zachód patrząc na Jerozolimę czy Teheran może nie zauważać (lub nie chcieć zauważać) Warszawy. Czarna propaganda antyirańska leży z pewnością wyłącznie w interesie Rosji, która dzięki temu może odgrywać rolę mediatora i bardzo pożądanego sojusznika. Polska – jako mediator – powołując się na tradycje współistnienia wspólnot żydowskich i muzułmańskich w Rzeczypospolitej oraz na sojusz z Turcją i Izraelem byłaby podmiotem wiarygodnym. Spojrzenie zaś na cały konflikt bez antyirańskiej czy antyizraelskiej fobii mogłaby doprowadzić do przełomu.

 

V.

Świadomości zagrożenia rosyjskiego oraz kształtującego się sojuszu rosyjsko-niemieckiego rozsadzającego UE i NATO, powinna być też podporządkowana polityka wschodnia. Polska powinna rozszerzać swoje wpływy tak gospodarcze jak i polityczne na obszarze dawnej Rzeczypospolitej dbając, by żadne ze znajdujących się tam państw nie wpadło w zależność od Rosji. Dlatego też bardzo ostrożnie należy podchodzić do wszystkich potencjalnych czy rzeczywistych przeszkód w nawiązaniu dobrych stosunków politycznych, pamiętając, iż żaden wzgląd historyczny czy prestiżowy nie może dominować nad racją stanu. Nie mogę pozbyć się wrażenia, iż nacjonalistyczna postawa Litwinów w sprawie pisowni polskich nazwisk „nie jest dziełem przypadku” i ma na celu skłócenie obu krajów po okresie bliskiej współpracy na arenie międzynarodowej z czasów prezydentur Lecha Kaczyńskiego i Valdasa Adamkusa. Źle, że Polska na tę prowokację daje się złapać. Podobnie niedopuszczalne jest, by Wiktor Janukowycz był karany przez Zachód za próbę uniezależnienia się od Rosji, czego wyrazem są sankcje po procesie Tymoszenko (lojalnie i solidarnie bronionej tak przez UE, jak przez Zachód). Tak samo polityka wobec Białorusi winna służyć przeciągnięciu tego państwa na Zachód poprzez pokazanie Łukaszence, iż ma on alternatywę i nie musi się uzależniać od Rosji i znosić z jej strony upokorzeń. Okoliczność, iż to jedynie Rosja udzieliła Białorusi kredytów na ratowanie białoruskiej gospodarki jasno pokazuje, iż Zachód (w tym Polska) nie wykorzystują szans na wyrwanie białoruskiego satelity z orbity Rosji.

Jagiellońska polityka zagraniczna, jasno odwołująca się do tradycji I Rzeczypospolitej nie miałaby celu sentymentalnego, ale wyrażałaby realną sytuację geopolityczną i służyłaby wzmocnieniu pozycji Polski (oraz innych krajów regionu).

 

VI.

Polska winna zatem zarazem wykorzystywać wszystkie możliwe instrumenty, dla wywierania presji na Rosje w celu realizacji swojego interesu (który nie może być sprowadzany do gestów historycznych). Odpowiedzią na powtarzające się embarga na polskie towary i ewidentne mieszanie przez Rosję spraw handlowych i politycznych, powinno być np. kategoryczne weto Polski wobec wejścia Rosji do WTO, jako kraju, który nie spełnia podstawowych reguł handlu międzynarodowego.

 

VII.

Wreszcie, w polskiej racji stanu mieszczą się też działania zwiększające kulturowy i cywilizacyjny prestiż Polski. Należy zaktywizować Instytuty Kultury i rozwinąć ich sieć (zamiast na nich oszczędzać, jak czyni to Sikorski) przekształcając je w istotny element polskiej polityki zagranicznej, na wzór British Council, Instytutów Francuskich czy Instytutów Goethego. Instytuty te promowałyby polską kulturę, wrażliwość i polski punkt widzenia na historię. Trzeba przy tym skupiać się na tym, co rzeczywiście wartościowe, by unikać kompromitacji w rodzaju filmu „Berek” Artura Żmijewskiego na wystawie w Berlinie. Dzisiaj kreowaniem odpowiedniego wizerunku, polityką kulturalną i historyczną można zrealizować (zwłaszcza na Zachodzie) bardzo wiele celów politycznych.

 

VIII.

Te wszystkie opisane wyżej działania doprowadziłyby do znaczącej poprawy polskiej pozycji na Świecie. Taka polska z pewnością stałaby się członkiem G20 oraz byłaby liczącym się partnerem. Wówczas mogłaby nie tylko lepiej realizować swe żywotne interesy (np. w kwestii bezpieczeństwa energetycznego), ale także przypominać Światu o moralnym wymiarze polityki (co być może jest najistotniejszą rolą, jaką Polska może w świecie odegrać). Bo jeśli polityka nie ma mieć moralnych celów, to nie ma po co się nią zajmować. Polska musi zatem stanowić głos niezgody na patrzenie przez palce na chińskie obozy koncentracyjne czy rosyjskie zbrodnie. Polska musi się przeciwstawiać Igrzyskom w Pekinie czy Soczi, stawiając je na równi z Berlinem w 1936 r.. Polska musi przypominać, iż przyjaciele zbrodniarzy stają się również zbrodniarzami. Ale może to zrobić tylko, jeżeli będzie silnym państwem z silną armią, gospodarką i polityką zagraniczną. Państwem, które konsekwentnie będzie dbać o własny interes a nie o wizerunek swoich liderów w mediach i w oczach przywódców światowych, którzy (i media i przywódcy) nie muszą być przecież rzeczywistymi przyjaciółmi Polski i ich sympatia do polskiego premiera nie wynika być może z tego, iż jest to premier, który dba o interesy Polski.

Imrahil
O mnie Imrahil

"Miejsce byłego, bogatego w doświadczenie intelektu twórcy zastępuje dzika wola burzyciela. Na pierwszy plan są wysuwane żądania niższych instynktów, co nadaje spekulacyjny charakter myśli we wszystkich jej przejawach, a więc w polityce, ekonomii, nauce i sztuce. Ludzkość daleko odbiega od duchowych zagadnień i dążeń. (...) Lecz wówczas (...) pojawił się Ten, o którym mówił apostoł Jan w Apokalipsie (...). Ten Przeklęty jest już pośród ludzkiej rzeszy i cofa fale kultury i duchowego postępu od Boga ku sobie (...). Państwo to powinno być silne moralnie i fizycznie. Musiałoby zagrodzić od wpływów rewolucji wysokim murem surowych i mądrych praw oraz bronić swoich duchowych podwalin: kultu, wiary, filozofii i polityki." baron Roman Ungern von Sternberg

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka