Liberte Liberte
674
BLOG

Państwo opiekuńcze, ale bez wzajemnego szacunku

Liberte Liberte Polityka Obserwuj notkę 16

 Witold Jarzyński

 

 

Społeczeństwo utworzone w państwie opiekuńczym jest społeczeństwem pozbawionym wzajemnego szacunku. Społeczeństwem, w którym podatnik płacący 50% swojego dochodu – tak jak w Wielkiej Brytanii - na rzecz innych obywateli, którzy równocześnie mogą nie płacić żadnych podatków dochodowych, nie jest szanowany a jedynie pogardzany. Społeczeństwem, w którym można stosować zbiorową odpowiedzialność, żądać cudzych pieniędzy i nie przejmować się logiczną argumentacją swoich poczynań.

 

La Résistance w Wielkiej Brytanii

UK Uncut, to lewicowa organizacja założona przed kilkoma miesiącami, w reakcji na plan największych cięć budżetowych w Wielkiej Brytanii od 1920 roku, który zaprezentował kanclerz skarbu George Osborne. Organizacja, którego logiem są przekreślone na czerwono nożyczki twierdzi, że cięcia budżetowe rządu Davida Camerona są „brutalne”, „niepotrzebne”, „niesprawiedliwe” i „motywowane ideologicznie”. Jej członkowie obawiają się, że konserwatyści rozmontują brytyjski welfare state, powiększając tym samym nierówności społeczne na czym najbardziej ucierpią najbiedniejsi. Przekaz jest więc jasny. Gabinet milionerów zdecydował, że biedni i starzy mają płacić za błędy bogaczy – mówią aktywiści z UK Uncut. Innymi słowy, nie będziemy płacić za wasz kryzys! Na stronie internetowej organizacji możemy przeczytać, że ekonomia oszczędności (austerity-economics) jest polityką „potężnych” i nie może być zastopowana przez „uprzejme prośby”. Teraz jest czas by być wściekłym, zorganizować się zbudować ruch oporu przeciwko cięciom budżetowym. Nie możemy czekać na następne wybory, musimy działać tu i teraz przeciwko polityce cięć.

I UK Uncut działa. Na Facebooku ma już ponad 26 tys. fanów. Ich akcje polegają głównie na pikietowaniu przed siedzibami korporacji i paraliżowaniu ich pracy. Ostatnio zablokowali kilkadziesiąt placówek banku Barclays, który stał się dla nich wrogiem numer jeden po tym jak ogłosił, że pomimo obowiązywania w kraju 28% podatku CIT, bank zapłacił ze swojego dochodu tylko 1% tego podatku. Wszystko zgodnie z obowiązującym prawem, gdyż Barclays ma wiele zagranicznych placówek i dużą część działalności prowadzi poprzez raje podatkowe. Członek innej kampanii społecznej przeciwko cięciom i unikaniu opodatkowania przez korporacje – the Robin Hood Tax Campaign – uważa, że jest to dowód na to, że bankowcy żyją w „świecie równoległym” względem reszty społeczeństwa, płacąc sobie miliardy bonusów i jednocześnie unikając płacenia podatków. Jego zdaniem, gdyby banki płaciły swój uczciwy udział (fair share) cięć budżetowych można by uniknąć.

Cięcia nie dotykają jednak tylko ludzi biednych. W Wielkiej Brytanii zwolnionych ma być 600 tys. urzędników. Jak oni bronią swojej pracy? Oczywiście twierdząc, że wykonują potrzebne zadania na rzecz dobra publicznego. Tymczasem to czy ich praca jest potrzebna jest nie do zweryfikowania. Na wolnym rynku potrzebne usługi i towary są kupowane co jest sygnałem dla przedsiębiorcy, że dobrze odczytał sytuację na rynku. Ten przedsiębiorca jest potrzebny. Urzędnik jednak nie odpowiada przed konsumentami, nie da się więc wycenić jego pracy. On musi spełniać zachcianki polityków, którym tylko się wydaje, że wie co chce kilkadziesiąt milionów obywateli danego państwa. Dlatego nigdy nie można stwierdzić czy urzędnik państwowy jest potrzebny, dopóki nie działa na wolnym rynku. Biurokracja jednak musi jakoś się bronić dlatego z całą siłą popiera takie inicjatywy jak UK Uncut, które nie zadają pytań o sens jej istnienia i zadowala się populistycznym wzywaniem do zabierania pieniędzy bogaczom. Tymczasem Lewiatan rozrasta się nie tylko w Wielkiej Brytanii. W Polsce jest już prawie półmilionowa armia urzędników. Rząd Donalda Tuska chce obniżyć ich liczbę o 10%, co przy obecnej dynamice wzrostu zatrudnienia w administracji w najlepszym przypadku zmniejszyłoby liczbę urzędników do tej sprzed dwóch lat.

 

Upomnieć się o „swoje”

Postulaty UK Uncut i innych lewicowych organizacji na pierwszy rzut oka wydają się logiczne. Dlaczego biedni mają płacić a bogaci nie? Jest to tylko pozorna logika, która nie wytrzymuje krytyki. Na wstępie można takiej argumentacji wytknąć niezgodność z rzeczywistością. W „realu”, to bogaci płacą o wiele wyższe podatki od biednych, którzy wielokrotnie w ogóle nie płacą podatków (dochodowych), gdyż osiągają za niskie dochody lub są osobami bezrobotnymi. Tak więc mówienie, że bogaci w jakiś sposób oszukują biednych jest czystą hipokryzją. Jeśli Barclays – jako firma - zapłacił zgodnie z prawem tylko 1% swoich dochodów w postaci podatku CIT, to nie zmienia w niczym to faktu, że po pierwsze zapłacił stawkę 28% od całości swoich dochodów osiąganych w Wielkiej Brytanii a po drugie, że wszyscy akcjonariusze będą musieli zapłacić normalny podatek dochodowy od dywidendy a wszyscy pracownicy normalne podatki dochodowe od swoich zarobków. Wszystko dlatego, że w przypadku korporacji mamy do czynienia z podwójnym opodatkowaniem (zysku firmy i zysku akcjonariuszy).

Idąc dalej, jeżeli biedni tak bardzo chcą, aby bogaci płacili większe podatki – posługując się logiką Ryszarda Bugaja dlatego, że „ich na to stać” – to na jakiej podstawie jest oparte to żądanie i jak wyliczyć ten „sprawiedliwy udział”? Wiemy, że nie na obowiązującym prawie – chociaż prawo nie jest najlepszym argumentem w tej dyskusji – bo to zezwala na płacenie podatków w innych krajach. Ustaliliśmy już również, że bogaci płacą o wiele większe realne i proporcjonalne podatki niż biedni a więc takie żądanie nie może być postawione w oparciu o argumenty egalitarystyczne (to by wiązało się z koniecznością obniżenia podatków najbogatszym). Trudno znaleźć jakieś argumenty na poparcie takiej tezy w obrębie logiki, bo że da się to zrobić ideologicznie i posługując się sofizmatami w postaci „sprawiedliwości społecznej” to wszyscy wiemy. Należy zastanowić się jednak, czy biedni mają jakiekolwiek prawo do roszczeń względem pieniędzy osób bogatych (i odwrotnie)? Głównym źródłem finansowania państwa są podatki. Ponieważ to osoby bogate chcą je zazwyczaj obniżać a osoby biedne zazwyczaj podwyższać (ale nie sobie tylko bogatym), to najczęściej spotykamy się z sytuacją w której to biedni mają roszczenie o pieniądze bogatych a nie na odwrót. Jeżeli biedni i rzekomo reprezentujący ich interesy lewicowi aktywiści mówią, że coś się im zabiera, to należałoby zadać pytanie czy, aby faktycznie to O N I są grabieni przez polityków lub ludzi bogatych? Nie jest to jak wspomniałem wcześniej kwestia stricte prawna, gdyż politycy mogą ustanowić najgłupsze prawo pod słońcem, co nie oznacza, że stosowanie się do niego jest mądre czy sprawiedliwe. Jest to pytanie o samą istotę środków, które idą na zapłatę podatków.

W naszym świecie majątek zabierany w postaci podatków staje się publiczny, czyli niczyi. A mówiąc konkretnie, urzędników i polityków, którzy w danym okresie sprawują kadencję. Tak więc sytuacja w świecie realnym wygląda tak, że Panu X odebrano siłą jego prywatny majątek i nie ma on do niego Ż A D N E G O roszczenia względem państwa. Jeżeli będzie chciał go odzyskać to trafi jeszcze do więzienia i spotka go społeczny ostracyzm i łatka „oszusta podatkowego”. Najważniejsze jednak pytanie brzmi, skoro właściciel majątku zabranego przez państwo nie ma do niego żadnego prawa, to jakie większe prawo może mieć do tego majątku osoba trzecia, która nawet na niego nie zarobiła? Inaczej mówiąc, jak można mówić, że biedni mają roszczenia do pieniędzy bogatych (i oczywiście na odwrót)?

Ktoś zapyta jednak, i co z tego? Taki jest świat i nic z tym nie zrobimy. Faktycznie, taki jest świat i (póki co) nic z tym nie zrobimy. Liberałowie mogą mówić, że przymusowe opodatkowanie jest niesprawiedliwe, ale z takim przekazem na dobrą sprawę nie są wstanie nawet przebić się do głównego nurtu dyskusji publicznej. Mogą jednak walczyć o zmniejszenie niesprawiedliwości, czyli obniżanie podatków, tak aby walczyć z lewicowym populizmem, który twierdzi, że prawo do majątku Pana X ma bezrobotny Pan Y i Z. Inaczej mówiąc, jeśli uznajemy (być może słusznie), że póki co nie da się znieść niesprawiedliwej redystrybucji, to dążmy do jej ograniczenia i maksymalnego powiązania podatku ze użytecznym świadczeniem usług ze strony państwa. Taka konstrukcja nie jest w pełni logiczna – gdyż nie da się logicznie uargumentować przymusowego opodatkowania – ale poprzez tworzenie „państwa minimum” jest najbliższa ideału.

 

Państwo pozbawione wzajemnego szacunku

Na tym jednak nie można zakończyć analizy wspomnianego na początku lewicowego roszczenia względem pieniędzy ludzi bogatych. Ponad wszelką miarę udowodniliśmy, że mówienie, iż bogaci nie płacą podatku – nawet jak znaczną część tego podatku płacą w rajach podatkowych – jest absurdem, gdyż to bogaci ponoszą główny ciężar funkcjonowania państwa (nieproporcjonalnie duży względem biednych, którzy często nie płacą żadnych podatków dochodowych). Pozostaje nam jednak wyciągnięcie smutnego wniosku z powyższych przesłanek. Otóż śmiem twierdzić, iż społeczeństwo utworzone w państwie opiekuńczym jest społeczeństwem pozbawionym wzajemnego szacunku. Społeczeństwem, w którym podatnik płacący 50% swojego dochodu – tak jak w Wielkiej Brytanii - na rzecz innych obywateli, którzy mogą nie płacić żadnych podatków dochodowych (albo w ogóle żadnych podatków gdy są np. urzędnikami czy politykami) nie jest szanowany a jedynie pogardzany. Brak szacunku nie może w sumie dziwić. Skoro podatki są przymusową konfiskatą majątku prywatnego to podatek przestaje być wkładem na rzecz wspólnego dobra a staje się być karą za nadmierne bogactwo. Skoro jest on przymusowy to biedni nie czują wdzięczności, tak jak przy dobrowolnej dobroczynności, a czują że mają roszczenie do tych pieniędzy. Że im się to należy. A skoro się należy, a bogacz stara się z „jego pieniędzmi” uciec na Kajmany, to trzeba protestować i upomnieć się o „swoje”.

 

Zbiorowa hipokryzja

UK Uncut mówi jednak nie tylko językiem lewicowej dystrybucji podatkowej. Powtarza się argument o tym, że to sektor bankowy spowodował kryzys i dlatego to bankierzy powinni płacić za problemy budżetowe państwa. Argument jest oczywiście demagogiczny. Zbiorowa odpowiedzialność całego sektora za błędy poszczególnych banków lub bankierów nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością społeczną. Tym bardziej jeśli uwzględnić wszystkie interwencje państwa, które przyczyniły się do powstania kryzysu, o których szerzej pisałem w artykule „Skrzywienie neoliberalne – czyli dlaczego lewica źle zdiagnozowała kryzys”. Lewicę należałoby zapytać raczej, czy zgodziłaby się na zbiorową odpowiedzialność w innych dziedzinach życia społecznego? Czy za tekst w „Krytyce Politycznej” w którym ktoś złamałby prawa autorskie, publicyści „Krytyki” zgodziliby się nałożyć specjalny podatek na całą branżę dziennikarską w Polsce? Albo czy za obraźliwą wypowiedź Pani posłanki Błochowiak w stosunku do gejów, wszyscy politycy lewicy powinni mieć obniżone diety poselskie? Lewica brnie jednak jeszcze dalej w ten absurd i proponuje odpowiedzialność globalną! Coraz głośnie mówi się np. o podatku od międzynarodowych transakcji bankowych. Polscy etatyści przebili jednak wszystkich, proponując podatek bankowy w kraju, w którym żaden bank nie miał problemów finansowych (sic!). Lewica musi bardzo nienawidzić banków, bo ideologiczne powody takich podatków przypominają mi argumentacją za wprowadzaniem „podatków od grzechu” (papierosy, alkohol, hazard). Złość działaczom lewicowym na pewno jednak przechodzi, jak idą oni do banku po konto albo kredyt.

 

Stworzyć problem i opluwać liberalizm

Wracając jednak do bankierów, którzy stali się w ostatnim czasie ulubionym celem lewicy, warto – chociażby z czystej przekory - zastanowić się na przedziwnym zarzutem dotyczącym prawa bankierów do wypłacania sobie miliardowych bonusów w czasie kryzysu? O tym, że ludzie bogaci zdaniem lewicy nie mają prawa zarabiać dużych pieniędzy wiemy od dawna. Po to lewicy ogromna progresja podatkowa, aby nie powiększać nierówności dochodowych w społeczeństwie. Jest to argumentacja, której nie można logicznie obronić. Można jednak starać się argumentować ideologicznie a jest to jeszcze łatwiejsze dla lewicy w czasie kryzysu, kiedy ogromne zarobki w ratowanych przez państwo bankach kłują w oczy jeszcze bardziej. Tymczasem skandale z bankowymi premiami są tylko efektem aplikowania błędnej lewicowej ideologii. Problemu w końcu by nie było, gdyby państwo nie interweniowało w wolny rynek i nie ratowało prywatnych firm za błędną politykę. Czy nie dało się w końcu zastrzec, że pomoc będzie wypłacona tylko w przypadku rezygnacji z premii? Pytanie oczywiście retoryczne. Widać jednak w tym pewną strategię. Lewica najpierw tworzy problemy a potem opluwa liberalizm, przepraszam - neoliberalizm.

Dlaczego jednak UK Uncut i inne lewicowe organizacje nie złoszczą się na polityków, którzy zmarnowali publiczne pieniądze a swój gniew kierują na bankierów, którzy postępowali zgodnie z prawem? Na wolnym rynku bank, który nie działa racjonalnie musiałby zbankrutować i nie byłoby problemu wielkich premii dla bankierów, bo wszyscy musieliby szukać nowej pracy. Gdy zasady wolno rynkowe są łamane, dochodzi do arbitralnego podziału i rozdawnictwa pod wpływem nacisków politycznych. Bank może negocjować z politykami, aby użyli nie swoich pieniędzy do ratowania prywatnej instytucji. Tymczasem biznes to nie filantropia i państwo nie powinno subsydiować Ż A D N Y C H prywatnych firm. Gdyby nie interwencja państwa, bank miałby tylko jeden sposób na uniknięcie bankructwa, czyli przekonanie konsumentów i inwestorów, że warto mu zaufać, co musiałoby przynieść profity dla całego społeczeństwa.

Nawet jeśli uznamy, że państwo nie miało wyboru i musiało ratować banki, to nadal nie rozumiem dlaczego złość lewicy kieruje się na bankierów? Przecież to nie jest tak, że to oni sobie wypłacają premie! To akcjonariusze, czyli właściciele, płacą im za wykonaną pracę. W państwowej biurokracji możliwe jest, aby polityk dostawał pieniądze za marną pracę (lub za to, że w ogóle nie pracuje i nie przychodzi na posiedzenia Sejmu). Nie wierzę jednak, że akcjonariusze płacą premie swoim pracownikom za to, że generują straty (sic!). W ich subiektywnym mniemaniu ci konkretni bankierzy zasługują na nagrody. A nawet, gdyby tak było, że ktoś dostaje premię za złą pracę to należy się co najwyżej z właścicieli takich firm śmiać, że marnują własne pieniądze. Ostatnie co należałoby robić to ratować ich firmy.

 

Walka o welfare state

 UK Uncut i inne lewicowe organizacje uważają się za przedstawicieli biednych, którzy są wyzyskiwani przez bogaczy. W rzeczywistości są jednak przedstawicielami lobby pewnej klasy społecznej, która od lat żyje na koszt reszty społeczeństwa. Plany rządu Davida Camerona mogą osłabić ich pozycję, gdyż są krokiem w kierunku państwa, w którym każdy obywatel odpowiada sam za siebie a dobroczynność wynika z potrzeby serca a nie państwowego przymusu. Państwa nie do pomyślenia dla lewicowych intelektualistów, bo w takim państwie to O N I musieliby płacić za swoje pomysły z własnej kieszeni, bo nie mogliby zmuszać innych obywateli do ich finansowania. Oczywiście plany Camerona to tylko niewielki krok w kierunku takiego państwa minimum, fakt jednak, że lewicowe środowiska tak mocno przeciwko tym planom protestują nie powinien pozostawać bez liberalnej reakcji. Tym bardziej, że lewicowe środowiska starają się przy użyciu socjalnej retoryki stawiać w roli reprezentantów c a ł e g o społeczeństwa.

Liberte
O mnie Liberte

Nowy miesięcznik społeczno - polityczny zrzeszający zwolenników modernizacji i państwa otwartego. Pełna wersja magazynu dostępna jest pod adresem: www.liberte.pl Pełna lista autorów Henryka Bochniarz Witold Gadomski Szymon Gutkowski Jan Hartman Janusz Lewandowski Andrzej Olechowski Włodzimierz Andrzej Rostocki Wojciech Sadurski Tadeusz Syryjczyk Jerzy Szacki Adam Szostkiewicz Jan Winiecki Ireneusz Krzemiński

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka