Jacek Tomczak Jacek Tomczak
94
BLOG

Społeczeństwo, polityka, żałoba

Jacek Tomczak Jacek Tomczak Polityka Obserwuj notkę 0

 

Tragedia w Smoleńsku ma wiele wymiarów – ogólnoludzki, bo zginęła wielka liczba osób, polityczny – bo na krótki czas sparaliżowała działania państwa, narodowy – bo wywołała mnogą ilość na co dzień niespotykanych postaw, praktyczny – bo pozbawia nas możliwości odbierania przekazów artykułowanych przez tych, którzy tragicznie zginęli, symboliczny – bo potwierdziła się tragiczna metafizyka Katynia (acz zaznaczę, iż porównywanie wydarzeń sprzed 70 lat z tym, które nastąpiły teraz uważam za niestosowne).  
Pod wieloma względami katastrofa lotnicza w Smoleńsku jest wyjątkowa. Nigdy, nawet podczas wojny, nie zginęło tak dużo ludzi dla państwa ważnych. Śmierć prawie każdego z nich byłaby głośnym wydarzeniem, a tymczasem nastąpiła wręcz horrendalna kumulacja śmiertelnych żniw. Z jednej strony politycy – ci, na których ludzie głosowali, z drugiej – wybitni specjaliści, których umiejętności nie sprawdzał lud, ale inni wybitni specjaliści – profesjonaliści w każdym calu – dowódcy Wojska Polskiego, z trzeciej strony – osoby niezwykle zasłużone, depozytariusze pewnego etosu, nieraz – poprzez historyczną rolę, którą spełnili – wręcz symboliczni (obok Anny Walentynowicz, bohaterki „Solidarności” warto wspomnieć tu Ryszarda Kaczorowskiego; gdy temu ostatniemu proponowano posadę w ministerstwie odmówił tłumacząc, że się na tym zupełnie nie zna – w III RP postawa zupełnie niespotykana…).
Przez pewien czas dywagowałem ze znajomymi, czy mówienie o tej katastrofie w mediach, przeprowadzanie wywiadów ma sens, czy nie lepiej byłoby puścić muzykę i oddać się refleksji. Mówić bowiem można o nowym programie rządu; deliberowanie o tej skali tragedii ma średni sens.
Dylemat ten pozostał nierozstrzygnięty. Od początku pewny byłem natomiast, że zadawanie kilka godzin po żałobie pytań o termin wyborów czy przeprowadzanie geopolitycznych analiz jest niestosowne. Bo jak połączyć enuncjacje, z których wynikało, że to przede wszystkim tragedia w wymiarze ogólnoludzkim z redukowaniem roli ofiar do mechanicznego zarządzania państwem?
Nieraz spotkałem się z opiniami o rzekomo przesadnej rozpaczy, którą epatują „wszyscy dookoła”. Reagowałem irytacją. Po pierwsze, jak zmierzyć „przesadność” rozpaczy? Czy jeśli mówi się o niej 24 godziny dziennie to jest „przesadna”, a jeżeli jedynie 20 – już nie? Ponadto, czy należało jakoś odgórnie tłumić rozpacz społeczeństwa, by nie była „przesadna”?  Jedno jest pewne – jeśli kiedyś rozpacz ma prawo być „przesadna”, to właśnie teraz.
Dla mnie tragiczna, lecz – jednocześnie – wzniosła atmosfera jaką dało się wyczuć w Warszawie od godzin przedpołudniowych 10 kwietnia miała w sobie jakąś niesamowitą metafizykę, pierwszy raz od bardzo dawna zobaczyłem Polaków jako naród. Symbolika zapalonych zniczy stojących koło biało-czerwonych flag jest tragiczna, lecz – z drugiej strony – pozwala dostrzec nieobecny, wydawałoby się, w dyskursie patriotyzm.
Uważam, że osoby krytykujące swój naród za wyrażanie rozpaczy w podobny sposób to kolejni orędownicy ideologii „nowych autostrad i ciepłej wody w kranie”, dla których symbolika, metafizyka czy odczuwanie narodowe są tylko piątym kołem u wozu, zbędnym przeżytkiem. Oni najchętniej – jak śpiewa Andrzej Kołakowski – „leczyliby pamięć ze stresu”.
Można też wśród nich odnaleźć osobników, którzy w każdej, nawet najtragiczniejszej sytuacji, chcieliby być oryginalniejsi od innych. Zawsze pragną, by to na nich zwrócony był wzrok gawiedzi. Pozwalają sobie na pokazówkę polegającą na chodzeniu „pod prąd” nawet wówczas, gdy jest to niestosowne, a sposób odbierania danego wydarzenia ma charakter uniwersalny. Reagują ekwilibrystyką intelektualną czy też ironią, bo przecież zwykła łza czy smutek byłyby zbyt patetyczne i trywialne. Płakać to może starsza pani z wioski, ale nie oni – gwiazdy towarzyskiej estrady.  
Pominę rozmaitych cmentarnych pijaków, którzy w dzień tragedii poszli na imprezy. O ile z wymienionymi w poprzednich akapitach można dyskutować, o tyle pewne zachowania tak bardzo odbiegają od kanonu, powszechnie przyjętego i uznawanego systemu wartości, że polemika z nimi wydaje się niemożliwa.  
Atmosfera po tragedii ujawniła lub też – pomogła znowu dostrzec wiele cech obecnych zarówno w narodzie jak i w debacie publicznej.
Po pierwsze, nadmiar mocnych słów, które padają na co dzień. Przez to po tragedii niewiele odnaleziono pojęć adekwatnych do sytuacji. Niemal wszystkie słyszeliśmy po zdarzeniach znacznie niższej rangi.
Po drugie, permanentne ekstrapolowanie opinii dotyczących posunięć politycznych na całego człowieka. Osobiście jestem w stanie zgodzić się na taki zabieg, gdy mówi się np. o komuniście. Uważam, że działania reprezentantów tej ideologii są obiektywnie szkodliwe i świadczą o niskich kwalifikacjach moralnych. Jednak poza takim ekstremum toczy się dyskusja, w której obok poglądów przedmiotem oceny powinna być również głębia refleksji, maniery czy inteligencja.
Tylko takie podejście może zmienić wojnę totalną w świat polemiki.
Przedmiotem mojej refleksji było też swoiste wartościowanie zmarłych. W jednej z rozmów, którą odbyłem po tragedii usłyszałem, że moje wartościujące zmarłych wypowiedzi są niestosowne, a sam mój polemista stwierdził, że żałuje wszystkich „tak samo” i „także Gosiewskiego”. Poza tym, że w tej wypowiedzi sam nieświadomie przyznał się do wartościowania, to – w moim głębokim przeświadczeniu – po pierwsze, przeczył naturalnemu ludzkiemu odruchowi polegającemu na tym, że jednych żałuje się bardziej a innych mniej, zaś po drugie – równie nieświadomie niesprawiedliwie potraktował tych spośród zmarłych, którzy byli bardziej zasłużeni. Zrównał ich bowiem z tymi, którzy tak bardzo doniośli nie byli.
Polemika polemiką, najważniejsze by zelżała kłótnia a temperatura walki opadła. Kto był kilka dni temu pod Pałacem Prezydenckim, może mieć nadzieję, że tak się stanie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka