Jakub Lubelski Jakub Lubelski
74
BLOG

Dwadzieścia lat "Wyborczej"

Jakub Lubelski Jakub Lubelski Polityka Obserwuj notkę 19

8 maja 1989 roku ukazał się pierwszy numer „Gazety Wyborczej” w nakładzie 150 tyś. egzemplarzy. Skoro o egzemplarzach mowa, to ja sam należę do tego rodzaju, co to tych ośmiu stronic pamiętać nie mogą. „Gazeta” pełniła rolę informacyjną przed pierwszymi, wolnymi wyborami, jakie odbyły się niespełna miesiąc później, 4 czerwca tego samego roku. Nawet więcej, po prostu reprezentowała ona stronę solidarnościową w trakcie kampanii. I coś z tego kampanijno-perswazyjno-partyjnego ducha pozostało do dziś. W latach `90, rola „Gazety Wyborczej” nie daje się łatwo opisać. „Wyborcza” pełniła rolę nie tylko dominującego, głównego medium polskiej debaty publicznej. Temat ów powinien zresztą zostać podjęty pewnie w niejednym doktoracie i z niejednej perspektywy badawczej. To zadanie dla tych, którzy nie lękają się być usmażeni żywcem.
 
Na „Wyborczej” się wychowałem. Była to jedyna gazeta, z którą wracałem z mamą z porannych zakupów podczas wakacji i z którą następni szliśmy na plaże. „Wyborcza” stanowiła nieraz obrus pod plażowe jagodzianki w Jastarni w 1991 roku, ale i także z „Wyborczej” właśnie, zrobiłem zapewne niejeden samolocik czy czapkę. Kilka tekstów publicystycznych także zdarzyło się przeczytać, choć lektura ta miała pewnie więcej wspólnego z podejściem ucznia, który podchodzi do encyklopedii celem zdobycia ogólnego pojęcia o czymś, o czym zaledwie mógł tylko usłyszeć. Nie do końca rozumieć.
 
Co ja powiem za ileś lat swojemu synkowi na plaży, na której nerwowo będę poszukiwał jagodzianek? Wciąż jeszcze żyją i wygłaszają swoje opinie Ci, którzy uważają, że Wyborcza była i jest wiodącym medium polskiej inteligencji, medium stojącym na straży demokracji, wolności myśli i obrony godności ludzkiej oraz wysokich aspiracji humanizmu. Wciąż żyją... Z drugiej strony, w drugiej dekadzie III RP, dał się słyszeć coraz to wyraźniejszy głos krytyków, którzy uważali, że „Wyborcza” to wykwit grupy realizującej arystokratyczny model debaty, pełniącej swoisty parawan dla oligarchicznego systemu jaki wytworzył się w Polsce po 1990 roku. Po 2005 roku, nazywanym rokiem rewolucji, czy też przebudzenia, końcem postkomunizmu, ożywieniem politycznym i zdecydowanym zdemokratyzowaniem, choć wysoce niedoskonałym oraz spluralizowaniem debaty publicznej, ogłoszono jednocześnie koniec prymatu i dominacji „Gazety Wyborczej”. Została ona zmuszona do równoprawnej walki o swoje racje, do walki z równymi podmiotami prezentującymi odmienne spojrzenie na polską historię, tożsamość, kulturę i politykę. Po wygłoszeniu takiej tyrady, zapewne zostanę już pracowicie przez synka zakopany a nim się oglądnę, słona woda chlupnie mi na głowę wprost z plastikowego wiaderka...
 
Specyfika funkcjonowania „Gazety” w latach `90 wymagała by także nakreślenia profilu czytelników. Zaskakujące jest bowiem jak wciąż liczna grupa uważa – trochę z przyzwyczajenia, a trochę na skutek udanej pedagogiki redakcyjnej –  iż gazeta ta reprezentuje wolny głos wysokich aspiracji. Na temat metod dyskusji, którym daleko do kultury równoprawnej wymiany poglądów, napisano setki tekstów a i niejedną już książkę. Mówi się w nich o metodzie piętnowania, o specyfice używanego języka. Nie ma sensu teraz tego przywoływać. To co ważne, to reakcje tych, którzy gazecie wierni są od dwudziestu lat, i tak jak swoim synkom kupowali na plaży w Jastarni jagodzianki i prosili w letniskowym kiosku o wyborczą, tak jagodzianek już swym synom nie kupują, ale 8 maja, po „Wyborczą” pójdą.
 
Z nimi dyskusja na temat negatywnej roli owego dwudziestolatka nie ma najmniejszego sensu. Każdą krytykę Gazety przyjmują osobiście, przeżywają ją jedynie na poziomie emocjonalnym, a członków redakcji traktują jak popełniających zapewne nie raz błędy ale jednak członków rodziny. Ta rodzina ma wręcz jakiś przedziwny, magiczny wymiar. Wymiar metafizyczny. Owe związki są dużo bardziej skomplikowane od prostego, bajkowego obrazu Redaktora naczelnego czarnoksiężnika, który miałby rzucić urok na swych czytelników. Dziś, nie pozostaje nic innego jak tylko życzyć wszystkiego dobrego właśnie im. To oni, Ci wierni czytelnicy najprawdopodobniej wychowali obok ludzi całkowicie indyferentnych na sprawy publiczne, tych, którzy „Gazety” czytać nie chcą, a także tych, dzięki którym czytanie wyraźnie innych, wpływowych, znaczących i interesujących tytułów jest możliwe. Wszystkiego najlepszego i dzięki za wszystko!
 
 
Cotygodniowy felieton w piątek, na stronie "Teologii Politycznej".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka