jan0403 jan0403
126
BLOG

Kiedy wołałem "Uwolnij Barabasza"

jan0403 jan0403 Społeczeństwo Obserwuj notkę 2

Jest pewien piękny i bardzo znany wiersz Zbigniewa Herberta. Zaczyna się tak:
    Co stało się z Barabaszem? Pytałem nikt nie wie
    Spuszczony z łańcucha wyszedł na białą ulicę
    mógł skręcić w prawo iść naprzód skręcić w lewo
    zakręcić się w kółko zapiać radośnie jak kogut

Niewiele wiemy o Barabaszu. Kim był, pospolitym przestępcą czy, jak czasem się słyszy, żydowskim patriotą, buntownikiem występującym przeciw Rzymowi? A może wybór dokonany przez jerozolimski tłum był wyborem dla tego tłumu oczywistym? Wszak św. Mateusz nazywa Barabasza znacznym więźniem. Może zatem reprezentował żydowskie aspiracje, marzenia, może – żydowską nienawiść do rzymskiego okupanta? Może… A potem? Wiemy jeszcze mniej, można jedynie wraz z poetą puścić wodze wyobraźni:
    A Barabasz być może wrócił do swej bandy
    W górach zabija szybko rabuje rzetelnie
    Albo założył warsztat garncarski
    I ręce skalane zbrodnią
    czyści w glinie stworzenia

Nie historyczne rozważania są jednak istotne w „Domysłach na temat Barabasza”, bo taki tytuł nosi wiersz, a dokonany wybór. Tak, wybór. Mój wybór, twój wybór, no i jeszcze jego i jej wybór.
    Zwabiony tłumem przed pałacem Piłata krzyczałem
    tak jak inni uwolnij Barabasza Barabasza
    Wołali wszyscy gdybym ja jeden milczał
    stałoby się dokładnie tak jak się stać miało.

Właśnie tak krzyczałem: „Uwolnij Barabasza, a Jezusa ukrzyżuj!”. Tak krzyczałem, bo Barabasz jest przecież tutejszy, a Tamten przyszedł nie wiadomo skąd. Z Galilei? Z Nieba? Tak krzyczałem, bo Jego przyjście wciąż mi przypomina, że to nie ja stworzyłem ten piękny świat, że ten piękny świat został stworzony dla mnie. Ukrzyżuj więc Przybysza. Tak krzyczałem, bo On mnie pokochał i mnie też kazał kochać, a ja wtedy uświadomiłem sobie, że potrafię pokochać tylko siebie. Więc ukrzyżuj, ukrzyżuj, a Barabasza uwolnij. Krzyczałem, bo Jezus  wybaczał grzechy, ale nakazywał nie grzeszyć więcej, a przecież grzechy tak cudownie pachną. Ukrzyżuj więc, Piłacie, ukrzyżuj tego Szaleńca, a potem umyj te swoje cholerne ręce i usuń się w głąb pałacu, gdzie czeka już niewolnik z pokornie schyloną głową, trzymając puchar z przygotowanym dla ciebie najprzedniejszym winem. Zasłużyłeś na nie, zrobiłeś przecież swoje, zamanifestowałeś swoją postawę. Więcej zaiste nie dało się zrobić.
A tam na zewnątrz? Tłum powoli rozchodzi się. Ja chwilę jeszcze postałem. Pójdę z Tobą, Jezu… Ale tylko kawałek. Do tamtej uliczki, a potem wrócę,  bo upał, bo czasu niewiele, bo stromo na tę Golgotę, a Ty… skrwawiony taki, uginający się pod tą belką, w tej cierniowej koronie… sam rozumiesz, niewiele mógłbym Ci pomóc… nic tu po mnie.
    A Nazareńczyk
    został sam
    bez alternatywy
    ze stromą
    ścieżką
    krwi

Dziesięciu słów potrzebował poeta, żeby napisać o tym, co najważniejsze. Siedem zdań wypowiedział Chrystus na krzyżu. Prawda nie potrzebuje wielu słów. Wiele trzeba było pisać o Barabaszu, bo przed nim życie otwarło się na nowo z całym bogactwem światowych perspektyw. Można by rzec, że stał się pierwszym beneficjentem Jezusowej Krwi. A Chrystus pozostał bez wyboru. Tak, Bóg sam sobie odebrał wybór. Tam w Ogrójcu, a także przed wiekami, kiedy postanowił, co postanowił. Pozostała samotność, pozostał trud, pozostało cierpienie.
A ja? Po aferze przed pałacem Piłata poszedłem do spowiedzi. Spotkałem tam ciebie, i ciebie, i ją, i jego też. Jak zwykle przyszliśmy za późno, w Wielkim Tygodniu. Straszna kolejka. Tyle czasu trzeba się wystać w tym kościele. Jak co roku obiecujemy sobie, że za rok tego błędu już nie popełnimy. Załatwimy to wcześniej. I wreszcie konfesjonał. Niech będzie pochwalony… Moja ostatnia spowiedź… Nie modliłem się, bez potrzeby mówiłem Jezus, Maryja, ze trzy razy w niedzielę nie było mnie na mszy, a może cztery, nie wiem, opuściłem ojca, opuściłem matkę, nienawidziłem, zdradziłem żonę, zdradziłam męża, kradłem, kłamałem, oczerniałem, o postach już nie wspomnę, więcej grzechów nie pamiętam, no bo trochę tego się nazbierało, ale… ach na miłość Boską (tak, na Twoją miłość Panie Jezu), Ty to przecież zrozumiesz, przecież wybaczysz. Takie jest życie, co zrobić? Tak, tak, żałuję, oczywiście, że żałuję. Wychodzę, wychodzisz, oni też. Fajnie mieć już tę spowiedź za sobą. Lżej… i za darmo.
Za darmo? Nie, stój! Wróć. Padnij na kolana przed ołtarzem, ucałuj posadzkę! Wiesz, co się przed chwilą stało? Barabasz odszedł uwolniony, a Chrystus zawisł na Krzyżu. Nic za darmo! Ceną za każdy twój grzech, za każdy mój grzech, za każdy wybaczony grzech są strumienie Najświętszej Krwi spływającej po drzewie Krzyża, ceną jest ból przeszywający cały Kosmos. Nie wiedziałeś? Zapomniałem? Tak, pomyślę… ale za chwilę, jutro, za rok. A na razie pójdę już, ponarzekam ze znajomym przed kasą w markecie na wyjątkowo wysokie w tym roku ceny za świąteczną kiełbasę. No bo przy naszych zarobkach… niech to szlag…
Wreszcie je słychać. Dzwony Zmartwychwstania. Tak długo się czekało. Czterdzieści dni Wielkiego Postu, czterdzieści dni wyrzeczeń. Codziennie dziesięć minut Internetu mniej, no i tylko dwa piwka zamiast trzech. Za to teraz? Ten stół świąteczny. Wystroił się jak dziewczyna przed pierwszą randką. Świąteczne śniadanie, życzenia, błogosławieństwa, niech się darzy. Może jeszcze jedno jajko? A szyneczka jaka pyszna. Białej kiełbasy? A wszystko święcone, przecież po drodze była Wielka Sobota. No i żeby nie zapomnieć, jeszcze krzyż, i świeczki. Tradycję należy uszanować. Ktoś zapukał do drzwi, kogoś trzeba ugościć, wspomóc, nakarmić. Właściwie to można by, tyle tu wszystkiego, tyle się i tak zmarnuje. Można by… tylko dlaczego on tak cuchnie? Chyba od miesiąca się nie mył. Nie, nie dzisiaj. Dzisiaj wszystko musi być piękne. Tak długo czekaliśmy. Potem tłusty obiad, dzisiaj można sobie pozwolić, wyborne wino, jak to u Piłata. Trzeba odwiedzić samotną matkę, ojca, ma raka, jak dobrze pójdzie to jeszcze ze trzy miesiące…, pójść do siostry, w ubiegłym tygodniu opuścił ją mąż, została z dwojgiem dzieci, pójść do brata, nic mu się nie układa, stał się zrzędliwy, wiadomo, stary kawaler. No, dobrze, ale to już jutro. Dzisiaj trzeba pójść na spacer, nacieszyć się przyrodą, ona też się odradza. Ale pysznie wygląda ta trawa, strojąca się w zupełnie nową zieleń. Spójrz, tam delikatne stokrotki, a na skarpie ile podbiałów. Jak pięknie ta żółć harmonizuje z zielenią! Jak pięknie śpiewają ptaki! O, i pierwsze motyle!
Stój! Zatrzymaj się! Czy pomyślałeś? Ta stroma ścieżka krwi, o której pisał poeta, nie kończy się przecież na Krzyżu. Biegnie dalej, zstępuje do piekieł, odrzuca grobowy kamień, a dalej wraz z Nim wiedzie wprost do Nieba, a tam otwiera Bramy Raju. Czy ty w ogóle rozumiesz, co się dzisiaj stało? Czy ja rozumiem? Rozumiemy i nie padamy na twarz?! Chrystus otworzył swoją Męką i Śmiercią, i Zmartwychwstaniem Bramy Raju, otworzył je dla nas i czeka. A my? Ze spokojem wracamy na kolację, po drodze spotykamy Barabasza. Ubrany w modny garnitur, uśmiecha się do nas, a potem skręca w lewo, skręca w prawo…
Ech, święta się kończą, szkoda, że tak szybko, zbyt szybko. Ale za rok przecież znowu. Tak, właśnie, za rok… co wtedy wykrzykniemy przed pałacem Piłata? No… zobaczy się, a na razie… na razie… Alleluja!

(Tekst artykułu, który napisałem dla pisma Parafii Matki Bożej Różańcowej w Rybniku - Niedobczycach "Zbudowani słowem Maryi" w roku 2019)

jan0403
O mnie jan0403

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo