Bartosz Migas Bartosz Migas
1710
BLOG

Nie moja (kontr)rewolucja

Bartosz Migas Bartosz Migas Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 9

NIE O TAKE REWOLUCJE

Przy międzynarodowym, politycznym stoliczku zaszły pewne zmiany. Dotychczasowi wyjadacze, którzy zgarniali najwyższe stawki, przegrywają kolejne starcia. Mowa o establishmencie, który ogłosił ostateczny triumf kapitalizmu i wieszczył koniec historii. Zgodnie z przewidywaniami, neoliberalizm w gospodarce polegający na zmniejszeniu podatków dla najbogatszych, polityce otwartych rynków, wzmacniania finansjery i cięć wydatków, doprowadził do pogłębienia różnic majątkowych i rozchwiał względny porządek. Kolejne wydarzenia na arenie politycznej pokazują, że obecne elity finansowo-polityczne są w odwrocie. Przy stole pojawili się nowi gracze, którzy przejmują coraz większe pule odsuwając stałych bywalców globalnego kasyna.

IDZIE NOWE?

Wyjście Wielkiej Brytanii z UE (Brexit) czy wygrana D. Trumpa w wyścigu na prezydenta USA, są opisywane jako „bunt mas”, czerwona kartka, którą wyborcy machają do swoich elit oderwanych od codziennych problemów klasy pracującej. Tłumaczy się, że lud miał już dość technokratów i finansistów, którzy ponad głowami pracujących milionów decydowali o losie społeczeństw nie bacząc na los kurczącej się klasy średniej i utraty stabilności finansowej przez klasę robotniczą. Nie sposób nie zgodzić się z tą diagnozą.

Na lewicy jesteśmy chyba w miarę zgodni co do przyczyn tego zjawiska, ale coraz częściej pojawiają się zaskakujące wnioski, wyciągane tu i ówdzie przez niektórych publicystów. Odwrót od liberalnych, brukselskich i waszyngtońskich elit jawi się jako początek zmian w dotychczasowym układzie sił pomiędzy klasami, innej redystrybucji dochodów, zarzuceniem neoliberalnego kursu kapitalizmu. Czy jest to prognoza oparta na jakichś sensownych przesłankach, czy dominuje jednak myślenie życzeniowe?

ZA CZYM TA REWOLUCJA?

Mam wrażenie, że jesteśmy w rozumowaniu zbyt przywiązani do utrwalonego ostatnio modelu, wedle którego kapitalizm jest nierozerwalnie związany z demokracją liberalną. Skoro więc dotychczasowe elity dostają „bęcki” na kolejnych frontach, to i sam kapitalizm chyli się ku upadkowi. Historia pokazuje jednak, że kapitałowi nie jest potrzebna liberalna demokracja do utrzymywania swojej dominującej pozycji. Nie ma żadnej gwarancji, że po usunięciu obecnej śmietanki jej miejsca nie zajmie nowa, jeszcze gorsza, która już teraz posługuje się dobrze znanymi narzędziami kontroli z czasów minionych tj. rasizmem, nacjonalizmem i rozbijaniem działalności związkowej.

Przechodząc do rzeczy – kiedy nastąpił ten moment, w którym Donald Trump, Nigel Farage, Viktor Orban, Marine Le Pen, Władimir Putin czy Jarosław Kaczyński przestali być częścią uprzywilejowanych elit? Skąd wynika niepodważalne przekonanie, że establishment jest rozbijany przez konkurencję zewnętrzną, a nie jest to frakcyjna „wojna na górze”? Na jakich przesłankach oparta jest wiara, że po dojściu do władzy sił „antysystemowych” warstwy uprzywilejowane będą zmuszone do rozprucia kieszeni z kapustą i skierowania większych transferów do warstw niższych?

Po części rozumiem jeszcze sympatię wszelkiej maści korwinistów, którym podoba się ostra retoryka przeciwko biurokratom, podlana rasistowsko-konserwatywnym sosem, ale zupełnie nie podzielam opinii tych lewicowych komentatorów, którzy mimo ostrej krytyki „obyczajówki” nowych bohaterów jednocześnie wyrażają słabo ukrywany entuzjazm na myśl, że komuś udało się wreszcie rozbić liberalny beton i pokonać nieprzekraczalną dotąd barierę waszyngtońskiego konsensu.

PO OWOCACH ICH POZNACIE

Przyglądając się dotychczasowym postępom współczesnych „antysystemowców”, pokroju Trumpa czy Orbana, można bezpiecznie stwierdzić, że dość precyzyjnie demaskują fasadowość istniejącej demokracji, która jest już tylko teatrem odgrywanym przed opinią publiczną, podczas gdy kluczowe decyzje polityczne i gospodarcze zapadają przy różnych stolikach, w zaciszu gabinetów, w kuluarach rautów i konferencji. To, co przez dotychczasowe elity było ukrywane przed opinią publiczną, trzymane z dala od demokratycznej kontroli, czy rozcieńczane przez liberalne „pierdololo” o teorii skapywania i niewidzialnej ręce rynku, jest teraz wyciągane na widok publiczny. Głośno i wyraźnie mówi się o podejrzanych relacjach polityki i biznesu, wzajemnych interesach, które mają na celu nabicie sakiewki wąskiego grona wybrańców kosztem reszty społeczeństwa.

Problem polega na tym, że póki co alternatywą są zupełnie doskonale znane i jawne kliki. Obrotowe drzwi pomiędzy polityką i biznesem zostały wyrwane z zawiasów pozostawiając szerokie przejście, ustawiane konkursy zastąpiono nominacjami politycznymi „z palca”, tajne umowy o unikanie podatków zawierane między rządami i międzynarodowymi korporacjami będą zbędne, gdy nastąpi obniżenie podatków dla najbogatszych i poluzowanie kontroli rynków. Pod rządami torysów w UK czy Trumpa w USA należy raczej spodziewać się dalszego demontażu instytucji państwa opiekuńczego niż realnego wzmocnienia pozycji ludu. Pewna zmiana oczywiście zachodzi, ale to tak jakby zamienić filmy erotyczne na filmy porno ujawniające „sedno sprawy” i liczyć w ten sposób na ograniczenie pornografii.

Czy nie jest czasem tak, że jesteśmy świadkami zmiany warty w obrębie kapitalistycznego porządku? Póki co zanosi się na utrzymanie na niskim poziomie - jeśli nie na obniżenie - podatków dla najbogatszych, pogłębia się zasięg antynaukowych bredni np. o szkodliwości szczepionek; oficjalnie podważa się zmiany klimatu prowadzące do degradacji środowiska, rasistowskie i seksistowskie szambo wylało się szeroko w mediach głównego nurtu, zaostrza się wykluczenie słabszych: kobiet, imigrantów, mniejszości etnicznych, religijnych czy narodowych. Gdzie są zatem te pozytywy, z których powinniśmy się, zdaniem niektórych, cieszyć?

POLITYKA OLD DEAL

Jeśli nawet nastąpił jakiś przełom, po którym powinno nadejść „nowe”, to na pewno nie nadejdzie ono z prawej strony. To nie postęp, a krok wstecz, który raczej przywróci nas do bezczelnej wersji kapitalizmu, w którym decyduje brutalna siła, a struktury władzy już nawet nie będą łudzić mas, że działają w ich interesie, tylko jawnie wspierać wielki kapitał. Niestety wygląda na to, że niszcząca siła neoliberalizmu tylko nabierze rozpędu, a upadek fasadowej demokracji liberalnej będzie potwierdzeniem, że pewien rozejm zawarty między klasami po II WŚ został ostatecznie wypowiedziany przez elity. Zamiast lekarstwa dostaniemy więc jeszcze więcej tego, co nas w to fatalne miejsce zaprowadziło, a system oparty na wyzysku mas, zamiast odejść na śmietnik historii, przepoczwarzy się po raz kolejny i powróci, jak śliska wędlina z marketu opłukana i ponownie opakowana.

W świetle tych rozważań pozostają dla mnie niezrozumiałe gesty sympatii wobec „nowości” na prawicy, a szczątki pomysłów o sojuszu ekstremów, czy innej formy współpracy lewicy z takimi ruchami, należy pozostawić na marginesie marginesów.  Choć możemy mieć wspólną ocenę krytyczną wobec obecnych elit, to raczej nie idziemy w tą samą stronę i zdecydowanie nie wychodzimy od podobnych wartości. Całą tą rzekomą „rewolucyjność” nadchodzących zmian można zobrazować cytatem z wiedźmińskiej sagi A. Sapkowskiego: „mylisz niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu”.

Wracając do metafory kasyna, nie powinniśmy przywiązywać większych nadziei do tego, że starzy gracze są wygryzani przez nowych. Powinniśmy skupić się na sposobie jak przewrócić stolik i ustalić realnie nowe zasady gry, a do tego czasu, póki stoliczek stoi jak stał, bez względu na graczy, zawsze najwięcej będzie wygrywać kasyno.  

od niedawna na politycznej lewicy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka