Jacek Kobus Jacek Kobus
468
BLOG

Ikona narodowa

Jacek Kobus Jacek Kobus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Dla sporej części koniarzy w Polsce koń arabski to prawie jak ikona Matki Boskiej Częstochowskiej - świętość najwyższa i absolutnie niepodważalna!

Stąd też, nie mam złudzeń co do tego, że jakkolwiek "mit założycielski" mojej własnej ukochanej rasy potraktowałem wcale nie lepiej - ktoś mi uwierzy, że "tylko prawda jest ciekawa" i piszę to co piszę nie dla perwersyjnej przyjemności defamowania świętości i łamania tabu (że o deflorowaniu zakonnic przelotnie tylko wspomnę: doczytałem właśnie z wielkim trudem do połowy "Statek" Łysiaka i chyba na tej lekturze polegnę, książki nie kończąc, co rzadko mi się zdarza - ale ile razy można w kółko czytać to samo, a mianowicie, że wszystkie baby są puszczalskie i niewierne..?), tylko z jakiejś tam potrzeby dociekania jak było naprawdę..?

 
Toteż, żeby nie przeciągać nadmiernie i zbyt długich wstępów nie tworzyć, przyznaję się od razu, że pucołowatych kurdupli z wypukłymi czołami estetycznie nie lubię - i już. Nigdy nie lubiłem. I już nie polubię.
 
Od tego momentu zaczyna się tekst właściwy, więc wielbiciele koni arabskich dalej czytać już nie muszą, mogą zacząć na mnie wylewać pomyje bez czytania!
 
 
 
Teza 1: rasa "koni czstej krwi arabskiej" została stworzona przez Europejczyków, a nie przez Beduinów na pustyni. I stało się to na przełomie XVIII i XIX wieku, a nie w czasach Mahometa, czy dawniej...
 
Przy czym największe zasługi w jej utworzeniu położyli oczywiście Polacy - najpierw "Emir" Rzewuski, a potem Sanguszkowie i Braniccy.
 
Dowody..?
 
Ależ proszę bardzo: świat antyczny nic o koniach hodowanych na Półwyspie Arabskim nie wie i wcale ich nie ceni. Jeszcze Konstantyn Wielki posyła władcy Jemenu jakieś konie w prezencie - a żadne z antycznych źródeł nic nie wspomina o ruchu odwrotnym - jakoby jakieś konie z Arabii do innych części świata śródziemnomorskiego sprowadzano (oczywiście pani dr Nyland twierdzi, że Hetyci zaprzęgali do swoich rydwanów araby - robiłem co mogłem, żeby się od niej dowiedzieć, skąd to wie - cóż ja poradzę, że nie chciała ze mną rozmawiać..?).
 
Pierwsi kalifowie zabraniają swoim urzędnikom dosiadać koni tureckich, jakonazbyt luksusowych, więc nie przystających do skromności, jaka winna cechować urzędnika gminy muzułmańskiej. O koniach arabskich - dalej ani słóweczka!
 
Hipoteza, jakoby krzyżowcy wracający z Ziemi Świętej przywozili ze sobą jakieś konie inne niż tureckie - pojawia się dopiero w wieku XIX, źródła bliższe tym wydarzeniom milczą jak zaklęte.
 
Oczywiście - to, że o czymś się nie pisze, to też nie jest dowód rozstrzygający: w końcu, kronikarze nie pisali na ogół o rzeczach najpowszedniejszych, najbardziej oczywistych - bo nie chcieli swoich czytelników nudzić powtarzaniem im komunałów. Dopóki jednak nie zobaczę dowodów wprost świadczących o tym, że tak było, jak to popularny mit opowiada - przepraszam bardzo, ale w ów mit nie wierzę..!

 
Pan Jerzy Mirosław Płachecki który, przeczytawszy mój artykuł w "Końskim Targu" o knyszyńskiej stadninie Zygmunta Augusta sążnistą epistołę do Redakcji w ramach protestu wysłał - jest dla mnie nikim i ŻADNYCH nie ma na swoją obronę argumentów, póki powtarza jak zacięty gramofon, że "tradycja nie może się mylić". Skoro jest taki pewien swego, to niech mi pokaże owo zaginione dzieło rzekomego Micińskiego "O ograch i świerzopach". Jak to już prof. Pruski dawno temu ustalił - znane tylko z jednego przypisu w książce Czackiego "O polskich i litewskich prawach", wydanej drukiem w roku 1800, potem już nikt nigdzie i nigdy tego rękopisu nie widział...
 
Oczywiście - Beudini JAKIEŚ tam konie hodowali. Osobliwie, gdy udało im się nieco po okolicy porabować. Nie sądzę przy tym, żeby robiło im różnicę, czy rabują konie z głowami o profilu szczupaczym - czy takie o profilu prostym lub garbonosym...
 
Wszystkie te konie miały tylko dwie cechy wspólne. Po pierwsze, ponieważ Beduini byli bardzo biedni, to i ich konie były w zasadzie bez wyjątku zabiedzone: skąpo karmione, nadmiernie i przedwcześnie obciążane pracą, pełne wad rozwojowych. Było ich też niewiele - i starczyło dosłownie kilka europejskich ekspedycji przemierzających Bliski Wschód w poszukiwaniu godnych uwagi koni, by dobrych, nadających się do pokazania - zabrakło.
 
Po drugie - oczywiście, były to bez wątpienia konie orientalne. Różne zresztą. Niedokończone (z przyczyn poolitycznych...) badania genetyczne nad pochodzeniem koni, o których jakiś czas temu pisałem nie wykazały istnienia na Półwyspie Arabskim własnej, rodzimej rodziny żeńskiej (takich rodzin odnaleziono na całym świecie łącznie 77 - w linii męskiej natomiast, WSZYSTKIE żyjące konie, za wyjątkiem Konia Przewalskiego, pochodzą od jednego tylko ogiera). Mogły to być zatem konie częściowo zrabowane w Afryce Północnej, a częściowo - w Iranie lub w Anatolii.
 
Europejskie ekspedycje przemierzające Arabię, począwszy od "Emira" Rzewuskiego - wybrały spośród tego niezbyt licznego zbiorowiska wychudzonych kalek te i tylko te, które pasowały do wzorca stworzonego w europejskiej, a konkretnie - w polskiej głowie.
 
W tym sensie - RZECZYWIŚCIE konie arabskie są rasą prawdziwie narodową polską - Arabowie sami by na to nie wpadli...
 
Po co Polacy jeździli na Bliski Wschód po konie..? Na to pytanie odpowiada
 
Teza 2. Konie arabskie są przede wszystkim projektem ideologicznym - ich wartość użytkowa i hodowlana miała i w pewnym sensie ma nadal - drugorzędne znaczenie.
 
Konie arabskie były odpowiedzią części polskiej, konserwatywnej i narodowej szlachty na wyzwanie, jakim były rozbiory. Gdyby nie rozbiory Polski - koni arabskich, przynajmniej w takim kształcie, jaki znamy - zapewne by nie było!
 
Jak wszyscy wiemy, "Mazurek Dąbrowskiego" stwierdza, że dopiero gdy "przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę" to "będziem Polakami". Polskość pod nieobecność państwa polskiego była dla Wybickiego bytem co najwyżej potencjalnym - i trudnym do wyobrażenia.
 
 
 
Dziś trudno nam to pojąć. Tak jednak było: "Polakiem" do rozbiorów był ten, kto identyfikował się z "narodem politycznym", z "państwem polskim". Skoro państwa polskiego zabrakło - mógł stary Branicki pisać, że "został Rosjaninem", choć pisał to, jak wszystko wcześniej i tak po francusku, bynajmniej nie zapuścił brody i nie zaczął chodzić do cerkwi.
 
Już jego potomkowie jednak łatwo stwierdzili, że bynajmniej nie "stali się Rosjanami", tylko dalej są Polakami - a jedynie muszą na nowo zdefiniować, co to znaczy, skoro żadnego państwa polskiego, którego "narodem politycznym" mogliby być - nie ma..?
 
Różne były próby w tym kierunku. Odnalezienie RODZIMEJ rasy koni było wcale nie najmniej istotną z takich prób!
 
Jak by to Państwu wytłumaczyć..? To były czasy, gdy nie istniały żadne masowe sporty, w tym np. masowa piłka nożna. Rodzimy koń - to prawie jak rodzimy klub piłkarski, a nawet - cała rodzima liga! Czyż polskość nie jest współcześnie w pewnym stopniu definiowana i przez to, że kibicuje się drużynie narodowej tudzież emocjonuje rozgrywkami "Legii" z "Polonią", itp..?
 
Pech chciał, że rozbiory zbiegły się z początkiem implementacji w naszej części Europy wielkiej rewolucji rolniczej (moim zdaniem - dla codziennego życia ludzi daleko ważniejszej niż przereklamowana rewolucja przemysłowa...), której częścią był także triumfalny pochód przez Europę konia pełnej krwi angielskiej - o którym pisałem ostatnio.
 
No i postawcie się teraz Państwo w miejscu Rzewuskich, Sanguszków, Branickich: chcecie na nowo zdefiniować swoją polskość, chcecie stworzyć własną "ligę narodową" - a tu tymczasem jakieś angielskie przybłędy, jakieś wychuchane pieścidełka zniewieściałych, pedrylowatych lordów z Wysp Mglistych zostawiają w tyle, ośmieszają, przerabiają na karmę dla psów - Wasze najlepsze bieguny..!
 
Coś z tym trzeba było koniecznie zrobić..!
 
Gdyby czasy były spokojniejsze - być może ktoś by wpadł na pomysł, żeby zacząć miejscowe, rodzime konie, tak trenować i selekcjonować, jak to Anglicy robili - i pewnie w ten sposób powstałaby rasa jakichś "koni polskich". Czasy jednak spokojne nie były. Bardzo szybko przyszedł Napoleon i wygubił większość koni hodowanych między Wisłą a... no może nie aż Dnieprem - ale prawie..!
 
Poza tym - zadanie stworzenia owej "ligi narodowej" wzięła na swoje barki arystokracja. Arystokracja, która JUŻ była trochę wyobcowana z sarmackiej tradycji, lepiej mówiła i pisała po francusku niż po polsku - która miała pieniądze, miała dobry gust i zmysł do hodowli, ale też: postrzegała świat przez pryzmat pism Diderot czy innego Woltera (a były to przygłupy takiej miary, jaka się tylko wśród francuskich intelektualistów trafia..!).
 
Dla Diderota, Woltera i całej reszty tej bandy przygłupów - Wschód kojarzył się z Beduinami, Wschód był arabski, a nie turecki - to Beduini byli romantyczni, śliczni i comme il faut. No, w ostateczności - zarabizowani Persowie...
 
Stąd już w roku 1792 sekretarz ostatniego poselstwa Rzeczypospolitej nad Bosforem, niejaki Małachowski, pisze do kraju, że kupił i przyprowadzi: sześć ogierów arapskich turkomańskich przepysznej piękności (Jan Reychman, "Życie polskie w Stambule", PIW 1959, str. 152).

Dlaczego tak dziwnie pisze..? Dlatego, że jego korespondent też czytał dzieła francuskich przygłupów (przypominam, co napisał o Wolterze w "Pamiątkach Soplicy" Rzewuski - lubo inny niż "Emir"...) i żeby zajarzył, że chodzi o konie wschodnie - musiał napisać "arabskie", choć wcale arabskie nie były...

No i tak już zostało. Jeszcze Stefan Bojanowski, pisarz o wiele bliższy opisywanym czasom niż my, bo tworzący przed I wojną światową zaświadcza, że co najmniej do lat 40-tych XIX wieku drobniejsi hodowcy w Galicji używali bez różnicy, wszelkich "orientalnych" reproduktorów - czy były arabskie, czy perskie, czy "turkomańskie". Dla sfrancuziałej arystokracji jednak - koniem par excellance "wschodnim" był tylko koń arabski - i takich też, ścigając wymarzony ideał ogromnymi kosztami i z wielkim samozaparciem, szukali po rynkach Aleppo, Damaszku czy Kairu...

Moda przyjęła się na całym świecie. Już "Emir" większość sprowadzonych koni sprzedał królowi Wirtembergii - a po egipskiej ekspedycji Napoleona, Bliski Wschód stał się szalenie modny, do tej mody zapalili się przede wszystkim Anglicy - niestworzone zupełnie fantazje lady Wentworth ugrunotwały mit - i jest to mit złotodajny, tym bardziej, odkąd rzekomi twórcy koni arabskich, czyli szejkowie, mają nareszcie pieniądze, żeby sobie takie konie kupić.

Do stadniny sułtańskiej w Stambule - pierwsze konie arabskie sprowadzone zostały dopiero w roku 1863. Z hodowli Branickich w Nowej Cerkwii...

Jest oczywiście dziejową niesprawiedliwością zawłaszczenie przez "konie arabskie" tytułu "jedynych prawdziwych koni orientalnych" - ale na to, już się ongiś żaliłem.

Polskie konie arabskie okazały się z czasem przydatne. Głównie dzięki temu, że przy ich krzyżowaniu z końmi pełnej krwi angielskiej - zachodzi zjawisko heterozji, czyli tzw. "wybujałości" (co, nota bene odsyła w niebyt wszelkie fantazje o pochodzeniu koni pełnej krwi angielskiej od koni arabskich...). Tworzy się dzięki temu doskonałe użytkowo konie angloarabskie - takie chociażby, jak epokowy Ramzes, bez którego nie sposób sobie wyobrazić współczesnej hodowli koni sportowych na świecie.



Co do ich rzekomej absolutnej wyższości w dyscyplinie rajdów - to może innym razem o tym podyskutujemy, lapotop już mi się grzeje...
Jacek Kobus
O mnie Jacek Kobus

bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura