Jacek Kobus Jacek Kobus
115
BLOG

Contra Kołakowskim, cz. 6 - O odpowiedzialności zbiorowej

Jacek Kobus Jacek Kobus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Jest to, spośród tych "mini wykładów" które przeczytałem (a przyznam, że nie skończyłem jeszcze całej książeczki, choć cienka - odrywając się od niej do lżejszych jeszcze lektur...) pierwszy i jedyny, którego mogę określić jednym słowem: OHYDA!

Sami zresztą powiedzcie, jak inaczej nazwać taki (najbardziej charakterystyczny) passus: Czy wolno nam żądać, żeby ludzie, którzy w tych nieładnych poczynaniach osobiśce w żaden sposób nie brali udziału, poczuwali się do winy lub wstyd cierpieli? Czy wolno nam domagać się, żeby Niemcy narodzeni po wojnie albo krótko przed wojną, a więc dziś już 60-letni, czuli się odpowiedzialni za zbrodnie hitlerowskie? Żeby współcześni Amerykanie mieli poczucie winy za niewolnictwo czy wyrzynanie czerwonoskórych, a Polacy - za prześladowania religijne w siedemnastym wieku lub okropną politykę wobec mniejszości narodowych w latach międzywojennych? Odpowiedź chyba jest taka: nie, żądać od innych tego nie można, ale żądać od samego siebie można i należy, bo to się przyczynia do naszego zdrowia duchowego (...).

Ohyda tego rozumowania nawet nie w tym leży, że usiłuje on stworzyć jakąś pseudo-filozoficzną podstawę dla panującej dziś w tzw. "wyższych sferach" manii przepraszactwa. Je...ał pies nasze "wyższe sfery"..!
 
Prawdziwą ohydą jest tu przede wszystkim Pana Profesora niezachwiana pewność, że wizja przeszłości którą tu roztoczył - jest bez wątpienia słuszna i to słuszna w sposób bezdyskusyjny tak bardzo, że może rodzić jakieś "moralne zobowiązania" (o istnieniu lub nieistnieniu "moralnych zobowiązań" to sobie jeszcze przy okazji tego cyklu zapewne podyskutujemy...)!
 
Tym samym, Pan Profesor uprawia terror podwójny. Najpierw jest to terror "jedynie słusznej prawomyślności" - takiej, która nie dopuszcza różnic w ocenie przeszłości. A potem terror "moralnej doskonałości": patrzcie maluczcy - zdaje się mówić - kto przeprasza, ten jest moralnie doskonalszy, ja przepraszam, więc jestem od was moralnie doskonalszy...
 
Nieładnie Panie Profesorze, oj nieładnie..!
 
Ja na przykład - nie widzę NICZEGO ZŁEGO w wygnaniu arian, czy ograniczeniu niektórych praw innych innowierców w połowie XVII wieku. Wręcz przeciwnie: stało się to ZBYT PÓŹNO. Lansowana przez profesora Tazbira i jego jakże licznych wychowanków wizja "państwa bez stosów" to, jak każda idealizacja - przy bliższym spojrzeniu bzdura.
 
Legaci papiescy i nuncjusze przy Rzeczypospolitej, piszący swoje relacje w drugiej połowie XVI wieku mieli rację: Polacy, przynajmniej ci najbardziej prominentni, byli wówczas w znacznej mierze religijnie indyferentni - co, jak już wiemy, jest nieodłączną cechą warstwy posiadającej ambicje imperialne. Już zresztą ongiś problem ten dyskutowałem - można o tym przeczytać m.in.tutaj.


"Projekt imperialny" realizowany w ten sposób (zauważcie podobieństwo między takimi pojęciami jak "sarmatyzm", "sarmackość", a... pojęciem "amerykańskiego stylu życia"..!) załamał się jednak w połowie XVII wieku na skutek błędów Władysława IV i Jego Szalonego Kanclerza, Jerzego Ossolińskiego - i wtedy przyszło zapłacić rachunek. M.in., także za poczynione wcześniej, w imię imperialnego konformizmu, koncesje na rzecz innowierców (w tradycyjnej historiografii konserwatywnej wieku XIX, a też i u Konecznego za taką "koncesję" uchodziła przede wszystkim Unia Brzeska: bo od tej pory zwłaszcza uboższa szlachta i mieszczaństwo, zamiast przechodzić na katolicyzm, co wcześniej było dość powszechne, pozostawała przy wyznaniu greko-katolickim - ponieważ zaś popi greko-katoliccy byli tańsi w utrzymaniu od katolickich księży, wielu katolickich nawet właścicieli ziemskich, utrzymywało dla swoich chłopów cerkwie, a nie kościoły, nie odczuwając z tego powodu wyrzutów sumienia, skoro owe cerkwie też "uznawały zwierzchność Rzymu" - w ten właśnie sposób m.in., rozszerzył się "żywioł ukraiński" na sporą część Podkarpacia, tym też sposobem "ruszczyli się" mazowieccy czy wielkopolscy chłopi, osadzani w dobrach Wiśniowieckich, Potockich czy Ostrogskich na Ukrainie... Nawet jednak, jeśli - idąc za prof. Tazbirem - uznać Unię Brzeską za cios w prawosławie, to z pewnością szczytem absurdu była późniejsza polityka "tolerancji" - w imię której pozwolono na zdublowanie "wschodnich" hierarchii...).
 
I Rzeczpospolita, jeśli nie miała być "projektem imperialnym" (a od połowy XVII wieku jasnym było, że na to już nie ma żadnych szans...), to była państwem skazanym na rozpad za przyczyną zbyt wielkich różnic religijnych wśród jej poddanych. Nic więc dziwnego, że podjęto próbę uzyskania jakiegoś umożliwiającego w miarę normalne funkcjonowanie stopnia homogeniczności przynajmniej w łonie stanu szlacheckiego. To się nawet w pewnym stopniu udało, lubo - jak możemy to MY z perspektywy dziejowej osądzać - stało się to zbyt późno, by mogło mieć jakieś istotniejsze znaczenie dla procesów narodowotwórczych które zadziały się potem w wieku XIX.
 
W każdym razie: za co tu przepraszać? Za co czuć się winnym..?
 
Wstawki profesora Kołakowskiego o okropnej polityce wobec mniejszości narodowych w latach międzywojennych obawiam się, że nie rozumiem. Faktycznie - była to polityka okropna. Okropnie niekonsekwentna mianowicie...
 
Ogólnie rzecz biorąc - niech się ten wstydzi, kto nabroił. Długą listę winnychpodawałem nie tak dawno, choć nie po raz pierwszy, ani nawet nie po raz drugi.
Jacek Kobus
O mnie Jacek Kobus

bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura