Jacek Kobus Jacek Kobus
1074
BLOG

Konie taborowe, czyli - czym jest "doktryna wojenna"..?

Jacek Kobus Jacek Kobus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Gościliśmy się wczoraj u M. Opowiadał, jak w czasie wojny jego pradziadkowi Niemcy zabrali ogiera i dwie najlepsze kobyły oraz... dach chałupy! Bo była pokryta blachą miedzianą...

 
W rzeczy samej, przez całą wojnę Niemcy zmobilizowali około 8 milionów koni pociągowych. Była to prawdopodobnie największa tego rodzaju mobilizacja w dziejach! Jak to zwykle bywa z Niemcami, podeszli do sprawy systematycznie i naukowo. Zawdzięczamy temu "Wstęp do psychologii konia" Wilhelma Blendingera, w czasie wojny - szefa jednego z "punktów zbiorczych" na Ukrainie, dokąd kierowane zdobyte lub zabrane ze wsi konie.
 
 
Dzieło to jest obecnie "białym krukiem" na rynku czytelniczym choć, przeglądając w Googlach obrazki z takim hasłem odkryłem, że musiało mieć nie tak dawno kolejne wydanie: ja czytałem to opasłe tomiszcze właśnie w takich "okładkach zastępczych", bodajże wypożyczone z BUW (i to jeszcze z tego "starego", który się w Pałacu Kazimierzowskim mieścił...).
 
Profesor Bobola ma oczywiście rację przypominając, że logistyka Wehrmachtu TAKŻE była, jak to się zwykło pogardliwie mówić "owsiana".
 
Problem polega na tym, że zwalczając jeden mit, BYĆ MOŻE istniejący w głowach Czytelników (nie wiem, ankiety przecież chyba nikt nie robił..? Państwo rzeczywiście wyobrażaliście sobie, że Niemcy to TYLKO ciężarówki, motocykle i temu podobne..?) - nie należy, wbrew historycznej prawdzie, popadać w nieuzasadnione skrajności.
 
Tak się bowiem składa, że niemiecka dywizja piechoty I fali (a takie stanowiły gros sił przeznaczonych do ataku na Polskę) OPRÓCZ konnych wozów posiadała też od kilkudziesięciu do stukilkudziesięciu ciężarówek i innych pojazdów. Polska dywizja piechoty, takich pojazdów posiadała kilkanaście. Czyniło to różnicę szczególnie jak chodzi o mobilność artylerii (niemiecka artyleria przeciwpancerna, oprócz tego, że była o wiele liczniejsza - bodajże 72 działka na dywizję wobec 18 w dywizji polskiej - była także na ogół zmotoryzowana - polska: wcale...).
 
 
Niemiecka (u góry) i polska kolumna taborowa z 1939 roku. Jak widać, Niemcy używali zaprzęgów dwukonnych, Polacy dość często - jednokonnych. Miało to znaczący wpływ na długość kolumn (a więc też i ich wrażliwość na ataki z powietrza...) i tempo przemieszczania się...
 
Tych różnic było zresztą dużo więcej, a nie chcąc, aby ten tekst znowu był za długi i zbyt monotonny - skupię się tylko na niektórych.
 
Sygnalizuję tutaj tylko, że kwestią owych koni taborowych bardzo chętnie bym się kiedyś zajął, być może na łamach "Końskiego Targu". Problem w tym, że to jednak wymaga odrobiny wysiłku. Zbadanie oficjalnej polityki hodowlanej w dwudziestoleciu międzywojennym jest z pewnością sprawą ciekawą i DRAŻLIWĄ.
 
Opowiadałem już, że moim zdaniem oczywistym kantem był zakup, na początku lat 20-tych, likwidowanej stadniny koni w Babenbergu, której stado trafiło do Racotu: okazało się bardzo szybko, że Wojsko tych konie nie chce, bo się nie nadają na remonty. Ktoś wziął w łapę..?
 
Stadnina Koni w Racocie. Prawdopodobnie - "kant"! Ale przynajmniej: piękny...
 
Profesor Witold Pruski, przed wojną zaledwie "magister inżynier" w "Referacie Hodowli Koni" polskiego Ministerstwa Rolnictwa sam z dużym dystansem i nawet poczuciem humoru opowiadał o "fatwie" jaką pod kierunkiem Ministerstwa tzw. "środowisko hodowców koni arabskich" rzuciło na sprowadzanie do Polski i używanie do wyścigów koni arabskich hodowli zagranicznej - bo, skubane,  miały czelność być od polskich szybsze..!
 
Historyjki te, oczywiście z zagadnieniem "konia taborowego", tu nas interesującym, nic nie mają wspólnego - ale obrazują atmosferę tamtych czasów. Znowu: bez niepotrzebnego uogólniania! Wcale nie twierdzę, że cała "polityka hodowlana" okresu międzywojennego od początku do końca składała się tylko z kantów, przewałów, osobistych wendett i wypraw w poszukiwaniu świętego Graala.
 
Tym niemniej, robocza hipoteza, którą chciałbym w przyszłości, gdy będę miał dostęp do porządnej biblioteki zweryfikować brzmi: nie było wcale tak fajnie z polską hodowlą koni w okresie międzywojennym, jak to zwykli "starzy koniarze" przy ognisku, kiełbaskach i wódce wspominać..!

Możemy się spierać o to, czy polityka monetarna lub celna II RP miała sens, czy nie miała sensu. To, co kto na ten temat myśli, jest w dużym stopniu skutkiem wcześniej przyjętych, ideologicznych założeń.
 
Natomiast, mam nadzieję, że Państwo nie zamierzacie spierać się ze statystykami..? Mawia się co prawda, że istnieje kłamstwo, wielkie kłamstwo i statystyka. No ale... ciągników mechanicznych i lokomobil różnego typu było na obszarze Polski w 1938 roku znacząco mniej niż w 1913. To samo tyczy się całej masy innych maszyn i narzędzi rolniczych. Wieś polska nie odbudowała się ze zniszczeń I wojny światowej i przez całe właściwie 20-lecie międzywojenne następowało jej techniczne uwstecznianie, dekapitalizacja oraz zubożenie.
 
 
 
Począwszy od roku 1930 ceny płodów rolnych prawie stale spadały - podczas gdy przemysł, organizując się w popierane przez rząd kartele, umiał zachować przedkryzysowy poziom cen. Jednocześnie, nie nastąpiła obniżka pobieranych głównie na wsi podatków. Wywołało to tzw. "podaż głodową": i wielcy i mali producenci rolni, chcąc opędzić minimum niezbędnych wydatków, zmuszeni byli sprzedawać, za lada jaką cenę, coraz to więcej - nawet poniżej kosztów produkcji!
 
Skądinąd, takie zjawisko zachodzi i obecnie - tyle, że "pozarynkowe transfery kapitałowe", głównie nawet nie w postaci dopłat bezpośrednich (bo te zwykle idą po prostu na konsumpcję...), a raczej - różnych rodzajów kredytów preferencyjnych, z których finansowane jest gros inwestycji na wsi - pozwalają współcześnie ten problem zamaskować...
 
Wszystko razem nasuwa przypuszczenie, że ów tytułowy "koń taborowy", a właściwie - zabrana chłopu dość prymitywna, jedno- lub dwukonna furmanka, zaprzężona w niekoniecznie najlepszą chabetę, jaka była do dyspozycji (skoro pradziadkowi M. dobre konie zabrali dopiero Niemcy..?) - mógł mieć swój udział w klęsce, przegrywając z lepszym i lepiej utrzymanym niemieckim koniem taborowym...
 
Skądinąd: nie należy przywiązywać zbyt wielkiej wagi do jakichś pojedynczych cytatów z Guderiana!
 
 
Zachował się cały zbiór niemieckich raportów i ocen tyczących się przedwojennego Wojska Polskiego. Dość zgodnie podkreśla się w nich TAKTYCZNĄ słabość Wojska Polskiego (dążenie do walki na bagnety, ignorowanie konieczności maskowania pozycji, słabe współdziałanie między piechotą a artylerią, brak umiejętności korzystania z terenu) - czyniącą z naszej wrześniowej armii faktycznie wojsko szykowane na konflikt w stylu tego z lat 1870 - 71, bo nawet doświadczenia I wojny światowej zostały zapomniane (dowodem na to są radomskie mausery z lat 30-tych: świetnie nadają się na broń myśliwską, niosąc bez istotnego odchylenia na kilometr i dalej - ale co to ma wspólnego z polem bitwy, skoro I wojna światowa dowiodła, że 90% walki ogniowej toczy się na dystansie do 300 metrów i potrzebna jest możliwie szybkostrzelna, automatyczna broń skuteczna na takim właśnie dystansie..?).
 
Niemieccy obserwatorzy polskich manewrów podkreślają też często niską jakość kadry oficerskiej. Młodsza kadra oficerska cechowała się co prawda, ich zdaniem, patriotyzmem i brawurą - ale brakowało jej wiedzy fachowej, której nie miała się od kogo nauczyć. Wśród oficerów starszych panować miał, zdaniem Niemców, umysłowy marazm, tumiwisizm, lenistwo, pijaństwo i niechęć do innowacji.
 
Natomiast jak chodzi o tzw. "wychowanie patriotyczne" szeregowego żołnierza - aż do samego końca polskie rozwiązania w tym zakresie stawiane były przez Niemców za wzór i wysoko cenione. Nawet w oficjalnych komunikatach z września - dość często podawano, że "przeciwnik bił się fanatycznie". W języku hitlerowskiej propagandy, był to najwyższy możliwy komplement...
 
Wrześniowe Wojsko Polskie zorganizowane było jako tzw. "bayonett army". Mieliśmy bardzo liczną, ale słabo uzbrojoną drużynę piechoty - podobnie jak Japończycy w tym samym czasie i podobnie jak u Japończyków, zadaniem takiej drużyny było (teoretycznie) - dopaść przeciwnika za cenę najwyższych nawet strat atakując na wprost, choćby i na druty kolczaste czy gniazda karabinów maszynowych i wykłuć go w bezpośrednim, fizycznym starciu!
 
No cóż: Piłsudski był w młodości zafascynowany wojną rosyjsko - japońską...
 
Tymczasem w roku 1914, generał Filip Petain zauważył, komentując przebieg bitwy nad Marną, że: le fer tue! I cóż z tego, że duch wśród żołnierzy ochoczy, gdy ŻADEN do linii wroga żywy nie dobiega..?
 
Wszystko to, oczywiście, samo w sobie jeszcze nie tłumaczy przyczyn i rozmiarów naszej klęski. Istotne jest, że Niemcy akurat, w przeciwieństwie do nas - wyciągnęli wnioski z I wojny światowej i nie zamierzali powtarzać popełnianych wówczas błędów.
 
Na poziomie, o którym tutaj rozmawiamy, oznaczało to całkowicie inną organizację i całkowicie inną FILOZOFIĘ DZIAŁANIA piechoty. Niemiecka drużyna piechoty, znacznie mniej liczna od polskiej, ale za to, dzięki znakomitemu (choć dość skomplikowanemu i drogiemu w produkcji) uniwersalnemu karabinowi maszynowemu MG 34, dysponująca większą siłą ognia, miała być jednostką możliwie jak najbardziej samodzielną taktycznie, równie dobrze radzącą sobie w ataku jak i w obronie dzięki manewrowi, wykorzystaniu terenu, dążącą do zaskoczenia przeciwnika, zorganizowania zasadzki, obejścia go z flanki lub z tyłu.
 
 
MG 34 (górne zdjęcie), w przeciwieństwie do polskiego Browninga wz 1928, mógł być zasilany zarówno z taśmy amunicyjnej, jak i przy pomocy magazynka. Miał też wymienną lufę. Razem dawało to znaczącą przewagę siły ognia.
 
Już sama przewaga taktyczna Niemców gwarantowała im zwycięstwo w tej kampanii. Przewaga ta tłumaczy też, dlaczego NIEREALNE były pomysły "zadanie Niemcom ciosu w plecy".
 
Prawdą jest, że kampania wrześniowa nie była "typowym Blitzkriegiem". Nie dlatego jednak, że Niemcy używali wówczas "kiepskich czołgów" (fakt, używali głównie czołgu szkolnego PzKw I i lekkiego czołgu rozpoznawczego PzKw II - ale oba te typy czołgów, choć zasadniczymi parametrami technicznymi bynajmniej nie przewyższające 7 TP, tę miały przewagę, że wszystkie były wyposażone w radiostacje - mogły zatem działać zespołowo, co czołgom polskim rzadko się udawało...). Tylko dlatego, że Polacy JEDNAK parę razy przeszli do kontrataku, co w "typowym Blitzkriegu" zdarzyć się nie powinno. No cóż - to była pierwsza próba!
 
 
PzKw II (u góry) i 7 TP. Oprócz liczebności, różniło je głównie - posiadanie przez czołg niemiecki radiostacji.
 
Błędem jest zaliczanie wrześniowej kawalerii polskiej do "wojsk szybkich". W rzeczywistości była to najprawdopodobniej najbardziej DEFENSYWNA formacja kawaleryjska wszechczasów!
 
Stosunkowo niewielkie 3 lub 4-pułkowe brygady wyposażone zostały w nieproporcjonalnie (w stosunku do analogicznych liczebnie formacji piechoty) bogaty zestaw "broni zespołowych": oprócz dywizjonu artylerii konnej, także kompanie działek ppanc, czasem szwadrony samochodów pancernych lub czołgów.
 
Zwiększało to siłę ognia, ale też - zapotrzebowanie na kolumny taborowe, które w kawalerii wrześniowej były jeszcze dłuższe i jeszcze bardziej ociężałe niż w piechocie. W efekcie cała "zdolność manewrowa", jaką dawał koń, pochłaniana była przez konieczność czekania na tabory. Wrześniowa brygada kawalerii mogła się w miarą szybko przemieścić na dystansie 20 - 30 km. Po czym musiała zalec i czekać, aż ją dogonią furmanki - które na pokonanie takiego dystansu potrzebowały nieraz i całego dnia.
 
Wskazuje to ewidentnie, że jednostki te nie były przeznaczone do działań ofensywnych - tylko do doraźnego łatania dziur w linii frontu. Taki rodzaj "straży pożarnej". Obie brygady pancerno - motorowe miały zresztą dokładnie takie samo przeznaczenie...
 
 
Moi dziadkowie, co prawda zmobilizowani dopiero po Stalingradzie, jakoś nie wspominają Wehrmachtu jako "uświadomionej krucjaty rasy panów". Wręcz przeciwnie! Przygody, które im się przytrafiały, doskonale by pasowały do serialu komediowego BBC "Allo, allo", albo do "Przygód dobrego wojaka Szwejka".
 
W sumie zatem CO NAJMNIEJ równie uprawniona jest teza dokładnie przeciwna tej, którą postawił w swoim ostatnim wpisie Profesora Bobola. Żołnierz polski był na ogół od niemieckiego lepszy i bardziej skłonny do poświęcenia. Ale kadra dowódcza - zawiodła na całej linii!
 
Zawiodła najpierw koncepcyjnie, źle organizując, uzbrajając i przygotowując wojsko do wojny. To właśnie: zrozumienie natury przewidywanego konfliktu, właściwe zorganizowanie, adekwatne uzbrojenie i przygotowanie wojska do takiego właśnie konfliktu, wyczerpuje znaczenie terminu "doktryna wojenna".
 
W 1939 roku starły się dwie różne doktryny wojenne. Doktryna "blitzkriegu" (której Niemcom nie udało się w pełni zrealizować!) - oraz doktryna adekwatna do czasów wojny francusko - pruskiej czy rosyjsko - japońskiej. Czy można było mieć wątpliwości, która z nich zwycięży..?
 
Tym bardziej, że i wykonanie, a więc praktyczne dowodzenie na polu bitwy - na ogół dużo lepsze było po stronie niemieckiej niż po stronie polskiej...
Jacek Kobus
O mnie Jacek Kobus

bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura