kaminskainen kaminskainen
434
BLOG

Kakania, Cekania, złota jesień

kaminskainen kaminskainen Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

Tym razem wybraliśmy się do Styrii jesienią - szczęśliwie słoneczną i złotą, a w miejscu pobytu mającą wyraźnie charakter czegoś, co my nazywamy późnym latem: liście prawie w komplecie zielone, żółte bądź zrudziałe spłachetka były prawdziwą rzadkością; powietrze było jednak raczej ostrzejsze, szczególnie z rana - czuć i tam jesień. Nasz gospodarz zmienił w międzyczasie plebanię - z Leibnitz przeniósł się do przygranicznego Bad Radkersburga, z rzeką Murą dzielącą w zasadzie jedno miasto na dwa zupełnie różne miasta - austriackie i słoweńskie. W Austrii czujemy się swojsko, bo to nasza ulubiona mitteleuropa, ciągnąca się od Wilna do Mediolanu - ale ta swojskość po przejściu granicy staje się wręcz uderzająca - podobnie, jak po przejściu na stronę Węgier. Co ciekawe, swojskość narastała również wyraźnie podczas drogi powrotnej - przygraniczna, przyczeska część Austrii była już całkiem "czeska i nasza", momentami wręcz widywało się zaniedbane budynki (! - wieka rzadkość), a na czeskim "zapiecku" Polski już, już czuło się tę Polskę, momentami byłbym uwierzył, że już jestem w domu. Dodam, że ja tam akurat lubię przydrożne chwasty - takie same rośliny jak inne, na dodatek obiektywnie znacznie ciekawsze od nudnej trawy...

Pierwsze, co mnie uderzyło, to grube na metr i więcej mury budynku "proboszczówki". Okazało się, że budynek, barokowy skądinąd, zorganizowano poprzez "umieszkalnienie" murów obronnych. Mieszkaliśmy więc we wnętrzu dawnych murów miejskich, surowym i gustownym - na szczęście, bo austriacki barok potrafi być odrzucający, podczas gdy polski jest zwykle bardzo ładny (to taka sobie moja opinia, odziedziczona po żonie ale dowodzona "na przykładach"). A mieszkając "w murze" - mieliśmy widok na przedmurze czy "zamurze", gdzie obecnie urządzono park miejski. Gdy podeszło się do muru oddzielającego nas od parku (bo po zaadaptowaniu starych murów na budynki dobudowano nowe), to nieraz zobaczyło się bażanty; poza tym połacie ziemi porośnięte różnego rodzaju roślinnością - jeden zdominowany przez jeżynę, inny przez trawy i przytulie; wśród drzew swojskich widziało się i te należące już do cieplejszej, niż nasza, strefy - konkretnie najeżone owocami kasztany jadalne. Poza tym rdestowce, trzmieliny i obowiązkowo chabazie. W dalszym planie nawet trzciny - widać podmokły teren.

Samo miasteczko prześliczne, nietknięte ostatnimi wojnami, nietknięte socjalistycznym budownictwem - w całości historyczne, trzymające się w uwiecznionym murami obrębie, bez narośli osiedli-sypialni i suburbiów. Żyjące od wieków z handlu, dziś głownie z turystów i wód termalnych (tam właśnie jeździ się "do wód"). Na dodatek otoczone nie tylko wszechobecnymi w Austrii polami kukurydzy i dyni, ale także winnicami. Szczególnie wspaniały region winiarski Styrii jest uważany za drugą Toskanię, tyle że ładniejszą od pierwszej. Naturalne bogactwo pagórowego i krętego pejzażu jest tam na skutek działalności człowieka nie zdegradowane, ale przeciwnie - wzbogacone i podkreślone; tego rodzaju zagospodarowanie terenu wytwarza wyjątkowo urokliwy, bogaty i "mocny" krajobraz, który zdecydowanie zapada w pamięć i w duszę ("mocny" w sensie "mocnej struktury" - używam tego określenia w odniesieniu do muzyki, a ostatnio spotkałem się z nim przy opisie wspaniałej skądinąd rośliny, jaką jest arcydzięgiel litwor). Oglądałem to juz latem, ale teraz doszło jeszcze śmiertelne piękno jesieni - bo za takie właśnie uważam piękno tej pory roku, pory zbiorów i obumierania. Piękna śmierć zresztą istnieje - jak śmierć człowieka samotnie zmagającego się z żywiołem, zwłaszcza morzem, albo śmierć zrozpaczonego Beduina samotnie rzucającego się na cały oddział Turków, opisany przez T.E. Lawrence'a. Mam wątpliwości co do "dobrej" śmierci - ale nie pięknej.

Mógłbym zarem żartobliwie napisać, że szukając śmierci - znalazłem życie, bo cały wyjazd był zorganizowany w celu ochrzczenia dziecków, który to zamiar został z powodzeniem przeprowadzony; tyle, że to taka pismacka taniocha. Byliśmy więc w Styrii nie tylko ze sobą, ale i z chrzestnymi, naszymi przyjaciółmi, co czyniło ten wyjazd tym wspanialszym i, że się wyrażę, dowcipniejszym. Upodobanie do absurdalnego, czarnego tudzież rubasznego (ale zawsze wyrafinowanego, a jakże) humoru niemal nigdy naszej paczki nie opuszcza - tak nam dopomóż. Wlekaliśmy się więc wszędzie razem, na dwa samochody - a mi się sączyły w pamięci świetliste stronice z powieści Musila - te, które przenoszą nas do małych miasteczek Cekanii, urokliwych ale nudnych dla zblazowanych Wiedeńczyków. Austria zresztą dzieli się na "Wiedeń i resztę" - taki jest dystans pomiędzy główną metropolią, a kolejnymi miastami, nawet podług polskich standardów co najwyżej dużymi, na pewno nie wielkimi (Graz, Salzburg). Podobno dla mieszkańca Austrii bardzo nobilitujący jest fakt, że mieszka on w mieście czy też (najlepiej) z niego pochodzi. Przy czym powodem do dumy jest już bycie obywatelem trzydziestotysięcznego chyba Klagenfurtu; podstawmy tu sobie Polaka dumnego z tego, że pochodzi z jakiegoś Goleniowa. Nie ma w tym oczywiście niczego "obiektywnie śmiesznego" - po prostu osiągany jest pewien łagodny i niezamierzony efekt komiczny (zresztą, wszelki komizm ma taki "względny" charakter, a nie "absolutny", może za wyjątkiem kosmicznego humoru Becketta, branego przez wielu omyłkowo za przeraźliwy tragizm (ba, jakim wyrafinowanym komizmem ociekają dzieła Kafki i Musila!).

Pobyt w takim miejscu i okolicznościach w zasadzie nie wymaga, jak dla mnie, jakichś dodatkowych, codziennych atrakcji chroniących przed nudą - ale takie sobie zapewnialiśmy. Po pierwsze połaziliśmy po Grazu, znajdując go dokładnie tak samo pięknym, jak dwa lata temu. Trafiliśmy do sławnej w Austrii fabryki czekolady Zotter, którą można zwiedzać obserwując hale produkcyjne przez szyby i kosztując wyroby kakaowcowe na wszystkich etapach produkcji (w sumie najlepsze są suche, gotowe do mielenia ziarna kakaowca - oraz finalne czekolady). W Dolomity tym razem nie pojechaliśmy, łamiąc tym samym "tradycję" powołaną do życia dwoma poprzednimi pobytami w kraju Weberna. A najkrócej bym podsumował, że ten tydzień minął zbyt szybko. Także mając w pamięci to, czego niemal pozbawia tzw. dorosłego człowieka jego tzw. życie - długie, nocne rozmowy okraszone winami, herbatami i innymi różnościami. Niesamowite także dzięki opowieściom gospodarza, który poza tym, że duszpasterzem - jest człowiekiem nader żywotnym, którego wszędzie pełno, i który garnie się do ludzi, jak i zresztą oni do niego. A ile historii życiowych przy tym poświadcza, a i nieraz współtworzy - to jego. Jest się czego nasłuchać.

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości