Doświadczyliśmy rzeczy niezwyczajnej. Szesnaście lat temu proboszczem naszym został ksiądz kanonik Jerzy. Nagle nasz wielki kościół stał się ciepły i przytulny – ale i, co ciekawe, bardziej monumentalny, niż dotąd. Wcale nie dlatego, że ksiądz kanonik wziął się za remonty. Ale swoja drogą się wziął. Gotycki kościół i jego barokowe sklepienia nabrały blasku, zalśniły barokowe ołtarze, obrazy, figury, stare nagrobki. Rozbłysł na nowo w starym ołtarzu cudowny obraz Matki Boskiej Kórnickiej, ze srebrną sukienką fundowaną jeszcze przez Działyńskich w XVII wieku. Wyporządniały krypty fundatorów, właśnie Działyńskich -i Zamoyskich. Ale i powstał nowy kościół filialny na wsi. Przygotowało się założenie nowej parafii w drugiej wsi. Odbywały się parafiady.
Jak powiadam, nie stąd płynęła chwała i autorytet księdza. Raczej stąd, że będąc świetnym gospodarzem, jednocześnie emanował jakąś taką klasyczną i chrześcijańską zarazem duchowością, taką proboszczowską w dobrym sensie tego słowa, jako że nie był „księżulem”, tylko kapłanem Chrystusa. Bo PO PROSTU odprawiał Msze Święte. Bo mówił PO PROSTU kazania inteligentne i w sedno trafiał. Bo ważył słowa, ale nie wahał się nigdy tknąć tematów drażliwych. Na marginesie: znał łacinę.
Kochaliśmy go, bo był NORMALNYM KAPŁANEM. Co znaczy dziś: kapłanem wybitnym.
Rok temu przeszedł na emeryturę, ale wciąż mieszkał przy parafii. Potem nagle zachorował, chorował i kilka dni temu odszedł do Pana.
Kiedy odszedł, wieść obiegła całe miasteczko. Kilkadziesiąt osób zgromadziło się od razu pod krzyżem misyjnym na modlitwie. Jutro będzie pogrzeb, a dziś trumnę wniesiono do kościoła. Kościół był pełen. Dwudziestu pięciu księży w prezbiterium. Widziałem, jak ludziom łzy płynęły z oczu, nie tylko starszym. Wzruszyłem się strasznie. Na dodatek jakby na znak – przy pierwszej ławce młoda matka trzymała niemowlaka. Jakbym widział młody Kościół.
Po mszy jakoś nikt nie wychodził, ludzie zostali, chór śpiewał, ktoś zaczął rzucać na ekran fotografie z ostatnich lat życia parafii – z postacią księdza kanonika w tle. Patrząc na trumnę powtarzałem sobie wiersz księdza Twardowskiego "Kochanowskiego przekład Psalmów":
...a potem jak najcięższy mszał
postaw z kielichem mi na trumnie.
Nie myślałem nawet, że nasz mały lokalny kościół TAK żyje. Śmierć to pokazała.
Zmówcie za naszego księdza Jerzego Wieczny Odpoczynek i Zdrowaś Mario, proście, żeby się tacy kapłani na kamieniu rodzili.