Napisał był lider opozycji, że:
1. To nie przypadek, że Angela Merkel została kanclerzem Niemiec oraz
2. że Niemcy chcą sobie podporządkować Polskę,
czy coś w ten deseń.
Zaraz podniosło się larum, że to fobie antyniemieckie i dzielenie ludzi i w ogóle paranoja. Kot niniejszego bloga jest zwierzątko proste, tych wszystkich niuansów nie rozumie, między wierszami nie czyta, egzegezy tekstów natchnionych nie uprawia. Co napisali, stara się w swoim kocim łebku jak najprościej wyłożyć, i wychodzi mu że:
1. nikt nie zostaje szefem rządu dużego europejskiego kraju z przypadku. Zwykle potrzebne są lata pracy, sprzyjający układ sił w polityce i pewnie trochę szczęścia. Kot nie rozumie, dlaczego to takie dziwne ma być. Może w Anglii, Francji, Hiszpanii i Chinach premierów z łapanki biorą albo loterię wśród obywateli urządzają, jak przy wyborze jednodniowego króla?
2. Uprawianie polityki międzynarodowej obejmuje m. in. tworzenie przyjaznego sobie, a przynajmniej nie-wrogiego otoczenia. Zjednywania sobie sąsiadów, albo (jeszcze lepiej) sąsiadów naszych sąsiadów. Duży, silny kraj w naturalny sposób widzi w innych silnych krajach partnerów, natomiast w krajach gospodarczo i politycznie słabszych - klientów, których należy wciągnąć w sferę wpływów. Jeśli ma się za sąsiada państwo, które nie potrafi się sprzeciwić otwartym afrontom, zapewnić bezpieczeństwa przewożonym VIP-om, i które nie jest w stanie zadbać o to, by pociągi kursowały w miarę punktualnie, to traktuje się je jako liczącego się partnera, czy potencjalnego wasala? NO WŁAŚNIE.
W sumie - totalny banał.
Ale może kot niniejszego bloga po prostu znów nic nie zrozumiał...