kreditor kreditor
404
BLOG

Jeszcze o bezrobotnych absolwentach

kreditor kreditor Gospodarka Obserwuj notkę 0

http://static.quickmeme.com/media/social/qm.gif

Kilka refleksji na marginesie toczącej się tu dyskusji o perspektywach zawodowych młodych ludzi.

Rzeczywiście w ostatnich latach wykształciła się moda na "narzekactwo", którego karykaturalną formą jest nasz rodzimy ruch "oburzonych". Ileż można słuchać o kastach, układach, sitwach, mafiach, znajomościach, krwiożerczych korporacjach, sztamach i rękach co się myją nawzajem. Pokolenie dzisiejszych dwudziestolatków jest niebywale roszczeniowe w porównaniu do swoich starszych o dekadę kolegów. Absolwent wyższej uczelni, któremu przez dwa  ostatnie lata kiedy to na uczelni wiele do roboty nie ma, nie chciało się iść na staż, szuka pierwszej pracy z oczekiwaniem 5000/mc, służbowej komórki (i to najlepiej iPhone'a 4g S) i karty na siłownię. Co ambitniejsi oczekują jeszcze darmowych szkoleń. Z punktu widzenia pracodawcy wartość takiego pracownika jest najczęściej żadna, bo zdobyta na studiach wiedza nijak się ma do tego, co delikwent ma robić. Trzeba go nauczyć, a to kosztuje. Jeszcze kilka lat temu orzecznictwo stało na stanowisku, że brak zaufania do pracownika lub brak jego przydatności nie stanowią uzasadnionej przyczyny wypowiedzenia stosunku pracy. Dodajmy do tego wysokie koszty pracy i skala propozycji finansowych jakie otrzymują absolwenci zaczyna wyglądać inaczej.

Z drugiej strony irytuje pompatyczno-nabzdyczony styl dorobionych korpoli, freelancerów, czy właścicieli małych biznesów, którzy z pozycji dumnego autorytetu jeżdżącego wziętą w leasing Toyotą Avensis pouczają młodzież, że trza mieć pomysł na siebie, trza zapieprzać po 16 godzin na dobę, być mobilnym, elastycznym, sfokusowanym na obranym celu  itp. Panowie (i Panie), jeśli wszyscy będą tacy, jak Wy, to kto Was będzie strzygł, kto będzie naprawiał Wasze piękne auta, kto położy teraktotę w Waszych apartamentach,  kto Was obsłuży w urzędzie? Czyli z jednej strony rozbuchane są ponad miarę oczekiwania młodych ludzi, którzy naiwnie ekstrapolują przyczyny swoich niepowodzeń, ale z drugiej nieuzasadnione są też oczekiwania wobec młodych ludzi, które formułują ich starsi koledzy.

Abstrahując od złej koniunktury, która bez wątpienia stanowi jedną z zasadniczych przyczyn rosnącego bezrobocia wśród młodych ludzi, trzeba powiedzieć, że inną równie zasadniczą przyczyną tego stanu rzeczy i to przyczyną o charakterze systemowym jest społeczne postrzeganie i jakość studiów wyższych w Polsce. 
"Nie mieć dziś magistra" to wstyd. Chłopskiego kompleksu wobec inteligencji nie udało się wyplenić komunistom, a wręcz odwrotnie; niczym nie uzasadniony popyt na wyższe wykształcenie dowodzi tylko jego siły. W rozwiniętych państwach nikogo nie dziwi, że młody człowiek po zakończeniu obowiązkowej edukacji postanawia zostać rzemieślnikiem, kucharzem, czy mechanikiem samochodowym. Ludzie w wieku osiemnastu lat zaczynają normalne życie zawodowe, usamodzielniają się, zaczynają oszczędzać. W Polsce dziesiątki tysięcy dwudziestoparolatków wchodzi na rynek pracy po zmarnowaniu pięciu ostatnich lat dla bezwartościowego świstka, jakim jest dyplom magisterski, przy czym ten świstek często okupiony jest ogromnym wydatkiem na czesne ponoszonym przez rodziców. I wtedy okazuje się, że jednak pracodawców o dziwo nie interesuje kolejny specjalista od marketingu, absolwent przysłowiowej Wyższej Szkoły Tego i Owego. Na tym systemie pożywiają się z kolei tysiące ludzi dobrze żyjących ze sprzedawania iluzji, jaką stało się wyższe wykształcenie. 
 
Dopóki nie wykorzeni się w Polsce chorego przekonania, że "studia są dla każdego", dopóty młodzi ludzie będą się boleśnie zderzać z rzeczywistością rynku pracy. Dalej, dopóki młodzież nie zrozumie, że na komfort studiowania kierunku "dla przyjemności", "bo to ciekawy kierunek", czy "bo nie miałem innego pomysłu" mogą sobie pozwolić jedynie ludzie z bogatych rodzin gwarantujących im utrzymanie przez dorosłe życie, dopóty uczelnie będą wypluwać kolejne zmarnowane roczniki. Studia wyższe dla większości muszą być narzędziem umożliwiającym uzyskanie konkretnych umiejętności i kwalifikacji, które można będzie zaoferować pracodawcy. Tylko w takim wypadku można mówić o przydatności wyższego wykształcenia. Dlatego właśnie matematycy nie mają problemu ze znalezieniem pracy, ale niestety studia matematyczne są trudne, a w dodatku "nudne". To damo dotyczy kierunków technicznych. My humaniści niestety mamy gorzej. O studiach prawniczych nie będę się wypowiadał, bo nie jestem obiektywny, ale twierdzę, że w odniesieniu do wszystkich studiów humanistycznych obowiązuje zasada, że wymagają  dużo więcej wysiłku dla wyniesienia z nich konkretnych umiejętności, jak również  zmuszają do wcześniejszego szacowania swoich perspektyw i "wyciskania" z uczelni tego, co może się przydać w przyszłości. Nawiązując do powyższego przykładu: praktycznie każdy absolwent matematyki łatwo znajdzie dzisiaj pracę, ale już nie każdy absolwent socjologii. Jednak ten ostatni, koncentrując się na zdobyciu wiedzy i umiejętności np.  w zakresie badań ilościowych, może opuścić mury Alma Mater jako cenny nabytek dla wielu działów marketingu dużych korporacji. Nie potrzeba specjalistów od "zarządzania", ale potrzeba specjalistów od rachunkowości zarządczej. Nie potrzeba "kulturoznawców", ale potrzeba ludzi, którzy znają specyfikę funkcjonowania instytucji kultury. Praktycznie każde studia humanistyczne dają możliwość zdobycia "zbywalnych" umiejętności, ale ich pozyskanie przekracza możliwości większości studentów, zaś ich zaoferowanie - ofertę edukacyjną większości uczelni.
 
Jeśli zdarzy się , to cud - w co wątpię - i systemem edukacji i szkolnictwa wyższego zacznie w końcu zarządzać ktoś, kto zrozumie te proste prawdy, to obniżenie stopy bezrobocia wśród młodych ludzi nie jest rzeczą niewykonalną. Ktoś taki przebuduje system szkolnictwa zawodowego - o czym się mówi od lat  -  pokaże dzieciakom atrakcyjność pracy dobrze przygotowanego rzemieślnika, zacznie egzekwować od szkółek prywatnych minima programowe i  kadrowe, skończy z patologią studiów płatnych na uczelniach publicznych albo wprowadzi pełną odpłatność za studia i zreformuje programy nauczania. Jeśli ktoś taki nie przyjdzie, to musimy poczekać na zmianę świadomości społecznej. Za kilkadziesiąt lat młodzi ludzie i tak zrozumieją, że wyższe studia nie są gwarancją awansu społecznego i materialnego, tylko inwestycją, na której można równie wiele zyskać, co stracić, ale dzisiaj jeszcze nie mają tej świadomości i nie ma co jej oczekiwać od przeciętnego osiemnastolatka. Nie każdemu należy się wielki sukces, ale dobro wspólne wymaga, żeby państwo tworzyło ramy, w których jest miejsce tak dla głodnych sukcesu, jak i dla tych przeciętniaków, którzy po prostu chcą przyzwoicie żyć. Nie mówmy więc o sitwach i układach, tylko o patologicznym systemie szkolnictwa wyższego i patologicznym systemie instytucji rynku pracy.

 

kreditor
O mnie kreditor

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka