Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna
46
BLOG

Piątek: Składam Kulczykowi korupcyjną propozycję

Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna Polityka Obserwuj notkę 1

Parę lat temu znajdowałem się  na Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach jako coś w rodzaju gwiazdy. Obok mnie znajdował się tam Jan Kulczyk, też jako coś w rodzaju gwiazdy. Znajdował się obok mnie w sensie dosłownym - w odległości dwóch metrów. Między nami był tylko stolik z jesiotrem i wielkim zębatym nożem. Zastanawiałem się, czy wziąć ten nóż i wpakować go Kulczykowi w brzuch. Tak w charakterze odpłaty za wszystkie gigantyczne szwindle, przekręty i niesprawiedliwości ostatnich dwudziestu lat. Chociażby za wysokie taryfy internetowe i telefoniczne Telekomunikacji Polskiej, będącej prywatnym folwarkiem pana Jana. Byłem wtedy daleko od jakiegokolwiek mentalnego flirtu z lewicą. Chciałem dokonać mojego zamachu z pozycji czysto liberalnych. Chciałem ukarać monopolistę, który hamuje rozwój rynku w Polsce, przyczyniając się do cywilizacyjnego zaniedbania. Myślałem o tym i doszedłem do wniosku, że jeśli to zrobię, to pójdę siedzieć na 25 lat, ale po wyjściu będę miał pomnik w każdym większym polskim mieście. Ale nie zrobiłem tego. Nie zrobiłem tego, bo już wtedy byłem chrześcijaninem.

Nigdy nie byłem w Szwecji. Ale z zainteresowaniem słucham relacji przyjaciół, którzy jeżdżą tam do pracy. Z dużą przyjemnością czytam też teksty Anny Delick na KP, która opisuje współczesną Skandynawię. I to wszystko sprawia, że w mojej głowie powstaje pewne wrażenie. O tym wrażeniu będę pisał. Uwaga: to nie będą autorytatywne stwierdzenia eksperta od Skandynawii, którym nie jestem. To będzie felieton. To będą wrażenia i marzenia.

Mam wrażenie, że w Skandynawii istnieje tak potężny układ korupcyjny, o jakim nawet doktorowi Janowi Kulczykowi się nie śniło. Być może mylę się. Być może moja ograniczona polska mentalność sprawia, że nie potrafię  inaczej zinterpretować szwedzkiego folkshemmetjak tylko w kategoriach korupcji. Ale ja tej korupcji wcale nie potępiam - bo w skandynawskim układzie posmarowano łapę całemu społeczeństwu.

Z tego co słyszę, Skandynawia jest zaprzeczeniem utopii liberalnej. Wąska klasa superbogatych przedsiębiorców ściśle związanych z państwem, w każdym sektorze istnieje hegemonia jednej lub kilku wielkich firm należących do tychże przedsiębiorców, konkurencja niewielka, potężny oligopol. A poza tym oligopolem i oligarchią - wielka masa szarych ludzi. Tyle że… tym szarym ludziom zajebiście się żyje! A w każdym razie spokojnie i bogato. Mogą liczyć na luksusowy socjal. Wakacje spędzają na Karaibach. Bez problemu kupują domy (biorąc kredyt na 10 lat, a nie na 30). A pracują bez szczękościsku. Co mają zrobić, to zrobią rzetelnie, ale nie sprężają się ponad to. Przychodzą do roboty punktualnie, ale zrywają się z niej jak najwcześniej - a połowę czasu pracy spędzają na lunchach i przerwach. I dostają za to przyzwoitą kasę - przyzwoitą nie tylko w tym sensie, że większą, ale także w tym sensie, że sprawiedliwą. Pielęgniarka zarabia dwie trzecie tego, co copywriter.

Oczywiście, jest też druga strona medalu. Są tacy, którzy nie chcą tkwić w szarej równości i szarym dobrobycie dla szarych ludzi. Chcą robić karierę, być panami swojego losu, piratami biznesu, zdobywcami. A to jest trudne tam, gdzie podatki są wysoki i rządzi wąska, zamknięta oligarchia. Dlatego „zdolni-samodzielni” nieraz uciekają ze Skandynawii, na przykład do Ameryki (tak zwani szwedzcy emigranci systemowi). Tacy ludzie też są i oni też mają swoją opowieść. Ja ich rozumiem. Są dynamiczni, pełni adrenaliny, chcą się bić, uśmiecha im się liberalizm. Fajnie. Tyle że w każdym społeczeństwie stanowią oni mniejszość. Mają prawo do swojej bajki - ale nie kosztem słabszej, mniej dynamicznej większości, która z kolei ma prawo do swego dobrobytu, choćby nie wiem jak nudnego i biernego.

Kiedy czytam o tym, jakie negocjacje odbywały się w Szwecji pomiędzy silną Konfederacją  Pracodawców a równie silnymi związkami zawodowymi już 100 lat temu - wtedy mam wrażenie, że w Skandynawii dokonało się to, co w Niemczech przerwała I wojna światowa. W bismarckowskich i pobismarckowskich Niemczech wąska oligarchia - rząd, wielki biznes, arystokracja, kościoły - dogadała się ze związkami zawodowymi i socjaldemokracją. Był to wspólny sojusz przeciwko klasie średniej. Skandynawia, zapatrzona wtedy w Niemcy, dążyła w podobnym kierunku - a nie została zmiażdżona przez walec wojen światowych. Pewnie cała Europa wyglądałaby dziś jak Skandynawia, gdyby model niemiecko-późnowilhelmiński nie został zarżnięty i skompromitowany przez wojnę, gdyby stał się wzorcem dla naszego kontynentu. Jeśli się mylę, niech Anna Delick mnie poprawi.

Być może taki sojusz oligarchii i ludu przeciwko klasie średniej zagraża wolności ekonomicznej i mentalnej. Być może taki sojusz niszczy życiodajne liberalno-demokratyczne fermenty. Być może taki sojusz tworzy kulturę „sztywnej jednolitości”, która reaguje na silny stres akceptacją jawnego totalitaryzmu (skoro Niemcy po Wielkim Kryzysie wybrały Hitlera, a Amerykanie zostali przy demokracji wyborczej…). Pewnie można wiele złych rzeczy powiedzieć o wadach takiego układu, o konformizmie Skandynawów, o nudzie i zastoju, i tak dalej, i tak dalej. 

Ale nie może być tak, że wspieramy życiodajne liberalne fermenty kosztem dobrobytu słabszej większości. W życiu społeczno-ekonomicznym, ten dobrobyt jest wartością numer jeden.

Jestem i pewnie zawsze będę  liberałem. Wierzę, że możliwe jest coraz bardziej dokładne i prawidłowe wydzielanie pól, na których ludziom służy solidarność - i tych, na których ludziom służy konkurencja. Wierzę, że rywalizacja rynkowa może być kiedyś traktowana tak, jak rywalizacja artystyczna czy sportowa. Tyle że musi być to rywalizacja uczciwa - a takiej panujący obecnie neoliberalizm nie gwarantuje. Nie gwarantuje nam ani równego startu, ani jasnych reguł gry, ani uczciwości arbitrów. Jednym słowem: biegnijcie, połamcie sobie kości w ciemności, a wyścig wygra i tak Jan Kulczyk.

Aby jakakolwiek rywalizacja społeczna miała sens, aby nie była krwawą, a zarazem wcześniej ustawioną  jatką - niezbędna jest powszechna, dobrze funkcjonująca, potężnie dofinansowana edukacja, równa dla wszystkich. Niezbędny jest socjal, dzięki któremu wyścig będzie opcjonalnym wyścigiem o ambicje, a nie przymusowym wyścigiem o przetrwanie. Niezbędna jest kultura bezpieczeństwa, spokoju i godności - a nie strachu i drogiego kredytu. Jednym słowem, żebyśmy mogli w Polsce wprowadzić liberalizm (bez „neo”), potrzeba nam co najmniej stu lat socjaldemokracji.

Niedawno w dyskusji z pewnym rządowym neoliberałem powiedziałem zdanie, które zaczynało się podobnie: żebyśmy mogli w Polsce wprowadzić liberalizm (bez „neo”), musielibyśmy tutaj zrobić niezły bolszewizm. Trzeba byłoby na początek rozstrzelać wszystkich Kulczyków, wszystkich, którzy zniewolili polski „wolny rynek” (niewolny bazarek). Jeszcze niedawno tak mówiłem. Teraz jednak błysnął mi cień nadziei. Może da się uniknąć barbarzyńskiej jatki, może da się pójść na układ? Na układ korupcyjny, w którym łapówkobiorcą będziemy my wszyscy? Oczywiście, na żaden liberalizm Kulczyk nie pozwoli. Ale gdyby chociaż zgodził się na socjaldemokrację - o ile lżej by się nam wszystkim zrobiło!

Dlatego składam Kulczykowi korupcyjną propozycję. Panie Kulczyk, pan - razem z Walterami, Solorzami i tuzinem innych Krauzów - rządzi tym krajem. Politycy całują pana po rękach i robią, co pan każe. Nawet „antykorupcyjny” PiS-owski rząd robi z panem biznesy, autostrady w pacht oddaje. I na razie żadna poważna konkurencja biznesowa panu nie zagraża. Ale zestresowany, zeszmacony lud potrafi odwinąć się histerycznie. Na przykład zębatym nożem w ręku jakiegoś frustrata. Albo nagle pojawiają się jakieś „Czyste ręce”, jak we Włoszech. I posadzą do paki pana pachołków albo coś panu skonfiskują… Jasne, pan zawsze zdąży uciec, ale po co komplikacje? My, lud, proponujemy układ. Socjaldemokratyczna polityka społeczna dla nas, a dla pana z kolegami - święty spokój na całe dekady. Absolutne zero konkurencji. I pełne poparcie ze strony opinii publicznej. Żadna „Polityka” już nigdy pana nie obsmaruje - jeśli wszystkim Polakom pan posmaruje…

To tyle na temat wrażeń. I marzeń. A prawda jest taka, że socjaldemokrację trzeba wymusić. Skandynawska oligarchia też pewnie nie poszłaby na układ socjaldemokratyczny, gdyby nie ciągłe zagrożenie strajkiem generalnym. Trzydzieści lat temu my, Polacy, byliśmy słynni na całym świecie jako twórcy najpotężniejszego związku zawodowego. Byliśmy słynni i szanowani. Teraz jesteśmy powszechnie pogardzani jako naród łamistrajków. Jedziemy do Szwecji czy do Anglii pod hasłem: „Panoczku, za pół zachodniej pensji będę pracować”. I zaniżamy tam ludziom zarobki. I do związków się nie zapisujemy…

Zacznijmy. I tam, i tutaj. Przyszedł czas na „Solidarność II”. Bez katolicko-narodowej histerii. Ale za to z twardą, konsekwentną polityką. Oczywiście, powiedzą nam, że to nie czas na masowe protesty, że jest kryzys, że Szwedzi mają tak dobrze, bo o wiele więcej pracują… Ale tego kłamstwa już nie kupimy. Za wielu ludzi jeździ do Skandynawii i widzi, jak tam pracują ludzie. I co za tę pracę dostają.

Jacek Kuroń powiedział  kiedyś: „Zamiast palić komitety, zakładajmy własne”. Zamiast niszczyć Szwecję, zróbmy sobie własną.

Tomasz Piątek
www.tomaszpiatek.pl

Tekst ukazał się na witrynie Krytyki Politycznej.

Krytyka Polityczna

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka