Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna
129
BLOG

Piątek: Błędy statystyczne, łączcie się!

Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna Polityka Obserwuj notkę 13

Co nowego w PRN, w Polskiej Rzeczypospolitej Neoliberalnej? Kierowniczą rolę nadal sprawuje PZPN (Polska Zjednoczona Partia Neoliberalna, skojarzenie ze skorumpowanymi graczami nieprzypadkowe), występująca pod pseudonimem artystycznym Platforma Obywatelska. Obywatelska? Obywatelska, jak obywatelska, ale niech będzie Platforma. Zgodzę się, żeby tak ją nazywać, a dlaczego - o tym napiszę dopiero na końcu tego tekstu.

Co robi Platforma? Platforma wprowadza kastrację chemiczną pedofili. Brzmi to potwornie, kojarzy się po nazistowsku i oznacza wprowadzenie do kodeksu karnego, okrężną drogą, zakazanych przez konstytucję kar cielesnych. Ale Platformie to nie przeszkadza. Ważne, że kastracja dobrze wypada w sondażach. Ludzie chcą kastrować, niedemokratycznie więc byłoby zakazywać im kastrowania.

Oczywiście, ludzie chcą też wysokich płac, wysokich emerytur, gwarancji socjalnych, wygodnych autostrad, sprawnie funkcjonującej kolei, taniej telekomunikacji, bezpłatnej i przyjaznej służby zdrowia, wreszcie taniej antykoncepcji - ale nie, tego im nie damy (mówi sobie Platforma). To byłoby niedemokratyczne i nieliberalne, tak brutalnie naruszyć interesy naszego kolegi z firmy: „PROJEKT DROGI - DROGI PROJEKT”, a także innych kolegów z Narodowego Funduszu Zdrowia, naszego drogiego doktora Jana Kulczyka z resztą oligarchów, naszych zagranicznych kontrahentów finansowo-politycznych, wreszcie naszego drogiego Papieża od Niezaplanowanego Poczęcia i jego bandy chciwych szamanów.

Nie możemy dać tego wszystkiego ludziom, więc damy im kastrację. Jesteśmy mądrzy, uczymy się od przeciwnika, Jarosław Kaczyński miał rację: zamiast dawać motłochowi chleb, trzeba mu dać igrzyska.

Idźmy dalej. Platforma ogłasza, że dysleksja nie istnieje. Wiceminister edukacji, Zbigniew Marciniak mówi, że nie ma chorób na „dys” - dysleksji, dysgrafii, dysortografii i dyskalkulii (załączam link do przerażającego artykułu opublikowanego na ten temat przez „Przekrój”). Dyslektycy to ci, którym nie chce się czytać. Czyli lenie.

No cóż, panie ministrze Marciniak, ja, jako pisarz, przez długi czas myślałem podobnie. Że każdy ma obowiązek czytać dużo, gładko i śpiewająco, a jeśli ma z tym kłopoty, to jego wina, bo jest cienkim waflem. Dopiero kiedy problem pojawił się w mojej rodzinie, zorientowałem się, że dyslektyk ma inny typ umysłu niż ja, umie inne rzeczy niż ja, a pewnych rzeczy nie umie. Dysleksja jest rozpoznana jako choroba od dziesięcioleci, związana jest z odmiennością neurologiczną, a pewne jej zwiastuny (np. brak raczkowania albo słabe raczkowanie), pojawiają się, zanim w ogóle można myśleć o nauce czytania.

Ale po co ja pana przekonuję, panie ministrze. Przecież jedyna rzecz, która pana przekona, to sondaże. Większość rodziców jest wściekła na mizerne przywileje dyslektyków. „Nasze dzieci muszą wkuwać ortografię, a dyslektykom wolno zrobić o dwa czy trzy błędy ortograficzne więcej na maturze!”.

No i nagle nieważna jest logika, nieważna jest sprawiedliwość. Nieważne, że po to, aby zrobić nie więcej niż te trzy dozwolone błędy ortograficzne, dyslektyk musi kuć i ćwiczyć o wiele dłużej i boleśniej niż nawet najbardziej zajadły kujon bez dysleksji.

Nieważne jest, że przywileje dyslektyków są wręcz śmieszne i dla nich obraźliwe (co to dla nich znaczy dwa-trzy błędy więcej na maturze? - w pracach dyslektyków ortografia w ogóle nie powinna być oceniana).

Nieważne, że katowanie ortografią dyslektyków już nie jest konieczne dla ich integracji zawodowej i towarzyskiej w społeczeństwie - dzisiaj wszystko pisze się na komputerze, a komputer sam poprawia błędy, rozwiązując ten problem dyslektykowi.

Nieważne, że polską ortografię najwyraźniej należałoby drastycznie uprościć, bo jest już chyba niefunkcjonalna lingwistycznie  - skoro nawet dla niedyslektyków jest tak trudna, że aż budzi w nich histerię (i szał pogromowy na widok nędznych przywilejów dyslektyków).

Nieważne, że swoją polityką, panie Marciniak, łamie pan życie i karierę młodym, zdolnym ludziom, którzy mogliby osiągnąć wykształcenie i sukcesy w wielu dziedzinach, w których znajomość ortografii nie jest niezbędna.

Wszystko nieważne - ważne są sondaże. Większość chce, żeby jej rzucić na pożarcie dyslektyków i Platforma to robi.

Podobnie z polityką narkotykową. Medycyna - po stu latach doświadczeń, badań i ciężkiej pracy z uzależnionymi - uznaje uzależnienie za chorobę, najprawdopodobniej wrodzoną („silnie uwarunkowana genetycznie” - definicja Morse’a i Flavina). Tym niemniej, w Polsce chorych na uzależnienie się karze, prześladuje, wsadza do więzienia i obija policyjną pałą. Za to, że są chorzy.

Platforma przez chwilę się zastanowiła nad tym problemem - i wszystko zostawiła po staremu. Dlaczego? Bo zaharowany, ciągle obawiający się o swój los Polak lubi gardzić uzależnionymi. Bardzo chce się poczuć lepszym od kogoś. Wie, że między nim a Kulczykiem jest przepaść - więc chce, żeby druga taka sama przepaść rozciągała się poniżej niego, między nim, a na przykład ćpunem - idealną szmatą do kopania. Większość chce, żeby narkomanów karać.

I podobnie jest z kulturą. Uczestnicy Kongresu Kultury w Krakowie,  narzekając na politykę kulturalną rządu, mówili: „jesteśmy błędem statystycznym, zrobili z nas błąd statystyczny”. Chodziło głównie o to, że na kulturę wydaje się mniej niż jeden procent budżetu. Ale ten budżetowy „błąd statystyczny” bierze się z sondażowego „błędu statystycznego”. Zainteresowanie na przykład literaturą piękną albo kinem autorskim, po dwudziestu latach neoliberalnej polityki, dotyczy znikomego procentu populacji - w sondażach bliskiego właśnie granicom błędu statystycznego. Sondażowa większość kulturą się nie interesuje, albo wręcz chce, żeby odebrać te parę promili budżetu dziwakom i darmozjadom. Ankietowani mają w dupie kulturę? My też, mówi Platforma.

Używa się dzisiaj i nadużywa słowa „postpolityka”. Mówi się, że politycy nie prowadzą tradycyjnie rozumianej polityki, nie są przywódcami narodu, nie mają swojej wizji ani ideologii, nie próbują odciskać swojego kształtu na rzeczywistości. Mówi się, że działają zgodnie z zasadami marketingu, reagują wyłącznie na sondaże, oferując ludności to, czego ona chce - chociaż przede wszystkim pod względem wizerunku. Najważniejsze decyzje dotyczą tego, jak się ubrać, jaką mowę ciała uprawiać, jakim tekścikiem zabłysnąć, jaki temat zarzucić mediom do jałowego wałkowania przez następny tydzień, miesiąc, rok - no i wreszcie w jakim kościele się pomodlić.

Tak. To jest właśnie to, co widzimy. Ale poza tym, co widzimy, coś jeszcze jest. Cała postpolityka dotyczy głównie kwestii medyczno-obyczajowych - ktore są bardzo ważne, które nie są tematami zastępczymi, ale jako tematy zastępcze są traktowane. Żeby pokazać, jak bardzo partia idzie z narodem: zostaje wypuszczony balonik próbny: „odpuścić ćpunom?” - aby zaraz partia mogła odpowiedzieć uspokajająco: „Skąd, wręcz przeciwnie, dojebać skurwysynom”. Tyle debaty. W innych kwestiach wszystkie znaczące partie uprawiają bardzo twardą, bardzo konkretną, bardzo tradycyjną, konserwatywną politykę. Bronią systemu gospodarczego, który wytworzył się podczas ostatnich dwudziestu lat. Na przykład, nie słychać, żeby jakakolwiek partia zareagowała na sondaż: „Czy chcesz żyć w systemie socjaldemokratycznym wzorowanym na modelu skandynawskim”? Nie słychać, żeby jakakolwiek partia taki sondaż zrobiła.

Platforma lubi mrugać do nas, że ten zły PIS, wiecie, to próbuje nam zrobić taki mały faszyzm, obóz koncentracyjny z klocków. Ale co robi sama Platforma? Bo jeżeli faszystowską praktyką jest przekierowywanie powszechnego niezadowolenia, od pragnienia reformy społecznej do agresji przeciwko wykluczonym - to Platforma też nam robi plastikowy faszyzm i to wcale nie taki mały. Żeby dowartościować umęczonych, sfrustrowanych ludzi, Kaczyński symbolicznie i werbalnie znęca się nad gejami, postkomunistami i „niepatriotami”. A Platforma w tym samym celu - realnie miażdży wielkie grupy ludzi chorych, innych, dziwnych albo, jak w przypadku twórców kultury, bardziej ambitnych i wrażliwych.

Oczywiście, Kaczyński jest obrzydliwą postacią, a rozpętana przez niego przemoc werbalna może prowadzić do przemocy jak najbardziej realnej. Ale to, co robi Platforma, systematycznie, na wielką skalę, z zachodnim uśmiechem na ustach, wmawiając nam, że właśnie na tym polega nowoczesność i europejskość - jest chyba jednak jeszcze bardziej obrzydliwe. Postpolityka jest grzecznym, medialnym, plastikowym słowem na określenie grzecznego, medialnego, plastikowego faszyzmu.

Jedno budzi nadzieję: coraz więcej jest grup poszkodowanych przez to, że kiepsko wypadają w sondażach. Może właśnie opór przeciw sondażom jest tym, co je połączy? Błędy statystyczne, łączcie się. Jak się je wszystkie łącznie przeliczy, może się okazać, że wcale nie jest nas mało.

A dlaczego godzę się na to, żeby rządzącą partię nazywać Platformą? Bo „Platforma” dosłownie znaczy: „Płaski kształt”.

Tomasz Piątek

Tekst ukazał się na witrynie www.krytykapolityczna.pl.
 

Krytyka Polityczna

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka