Kristoff104 Kristoff104
32
BLOG

Hakjerskie ocieplenie

Kristoff104 Kristoff104 Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

 

Mam wrażenie, że w całej aferze z opublikowanymi emailami (link, link) naukowców, zgłębiających temat globalnego ocieplenia, komentatorzy zapominają o jednej, zasadniczej kwestii. Skupiają się z nadmierną niekiedy emocją na tym, CO znajduje się w owych mailach, co kto tam do kogo pisywał, zapominając jednocześnie o fakcie, który powinien odruchowo wręcz wzbudzać zacznie większe oburzenie: porwano się na prywatną korespondencję.
Tu nie o to chodzi, że komputery zabezpieczone są słabo, że email to nie jest najlepszy pomysł na wysyłanie treści; że cwaniak komputerowy poradzi sobie nawet i z pewnymi przeszkodami. To wszystko prawda. Ale jest też inna prawda: człowiek cywilizowany cudzych listów nie czyta. Chyba że nadawca bądź odbiorca mu pozwoli. Chyba że czyta wybór korespondencji kogoś znanego, zasłużonego i dawno pochowanego.
Zresztą, przeczytanie cudzych listów papierowych też nie wymaga jakichś specjalnych umiejętności, nawet komputera nie trzeba umieć obsłużyć. A jednak się ich nie czyta.
Mniejsza już o to, co pisali do siebie naukowcy. Nie nasza brocha. Warto spytać:
Czy walcząc z oszukańczymi (jak chcą niektórzy) wynikami badań i teoriami trzeba się uciekać do takich barbarzyńskich metod jak włażenie komuś w z butami w emaile?! A nie można po prostu wyśmiewać ewidentnych bzdur i publikować uczciwe wyniki i teorie? Sorry, jestem przeciwnikiem teorii o antropogenicznym ociepleniu planety, ale nie uważam, żeby wyciąganie czyichś listów na potrzeby walki z nią, było w porządku.
Skoro jednak już i tak prywatność poszkodowanych trafił szlag, to może wykorzystajmy pozyskane dane z jakimś pożytkiem? Ot, choćby aferkę odkryjmy, spisek wszechświatowy naukowców, chcących społeczeństwom wodę z mózgów robić.
Ale i to twardy orzech będzie do zgryzienia, jak sądzę.
Czego uczą się na laboratoriach z fizyki studenci nauk ścisłych?
Na mojej politechnice śmialiśmy się, że nauczyliśmy się świetnie fałszować wyniki eksperymentu.
To oczywiście nie do końca prawda, bo przed oszustwem istniało proste zabezpieczenie. Na kartce z zapisanymi efektami pomiarów pod koniec zajęć podpisywał się wykładowca, i tylko wyniki oparte o te liczby były do zaakceptowania. Przedstawienie innych wyników wymagałoby przestępstwa, czyli sfałszowania podpisu.
Ale też i nie na spisaniu cyferek z miernika kończy się badanie. Aby cokolwiek z pozyskanych danych wynikało, trzeba było je opracować i umieścić w sprawozdaniu. Zestawić liczby, przeliczyć we właściwych wzorach, policzyć błędy. Wcześniej zastanowić się czy nie mamy błędu grubego. Znaleźć i skorygować błąd systematyczny. Spisać z miernika klasę i dzięki temu znaleźć możliwe niepewności pomiaru.
No i takiemu delikwentowi wychodzi na przykład, że zmierzył przyspieszenie ziemskie na poziomie 14 metrów na sekundę do kwadratu. Wszyscy w szkole się uczyli, że powinno być dziewięć z dużym hakiem, prawie 10, więc 14 pasuje niebardzo. Co się mogło stać? Ano, mogliśmy pomylić się w opracowaniu danych chociażby. A może powinniśmy niektóre pomiary odrzucić, jako niewłaściwe, z grubym błędem? Ale które? Poza przypomnieniem sobie, w którym momencie pomiaru ziewaliśmy i mogliśmy przeczytać 3 zamiast 2, jest na szczęście metoda matematyczna, są sztuczki różne. Tylko trzeba to wszystko – elementy analizy – zastosować zgodnie z przeznaczeniem. A to nie takie znów proste zadanie.
Poza tym, to nie wszystko. Przeszkody w uzyskaniu wyników tkwić mogą już w samej metodzie badania i w samym badanym układzie. Studenci na zajęciach laboratoryjnych męczą się z wieloma problemami. A to miernik, który się nie da wyregulować i pokazuje zawsze za dużo o dwie dziesiąte, a to pomiarowy obwód, który działa... w zasadzie, w dodatku nie wiadomo dlaczego nie zawsze tak samo... No, właściwie to nawet wiadomo: 2 poprzednie ekipy popodłączały wszystko odwrotnie i się spaliło. Albo mamy wahadło i po prostu nic nie możemy poradzić na lekki przeciąg, bo okna odrobinę nieszczelne, a na dworze wicher dmie. (Ok, z oknami trochę przesadzam;-))
Już nie wspominam o nie zawsze precyzyjnych i nie zawsze wyjaśniających wszystko w trybie „kawę na ławę” instrukcjach, o prowadzeniu obliczeń na starożytnych Amstradach.
Nie chcę, żeby szanowni Czytelnicy odnieśli wrażenie, że ja tu piszę o zaniedbaniach czy niedofinansowaniu w wyposażeniu pracowni polskich uczelni. Z tego co wiem, jeśli potrzebny bywa lepszy i droższy sprzęt, to z reguły się znajduje. Natomiast jeśli chodzi o podstawowy kurs fizyki i laboratorium, to ja w tym szaleństwie widzę inną metodę.
Otóż w taki sposób studenci radzić sobie muszą z problemami, które będą występować i w rzeczywistych badaniach.
Jaka jest podstawowa różnica między realnym badaniem a takim „edukacyjnym”?
Oczywiście, w tym drugim znamy wynik. Wszyscy wiemy, że „g” powinno wyjść w okolicach dziewięć przecinek osiem i że jak wychodzi 14, to coś jest nie tak. My się tu nie chcemy dowiedzieć czegoś, co dawno wiemy, tylko czy potrafimy osiągać wiarygodne rezultaty. I tak, poprawiając ciągle pracę, analizując możliwe przyczyny i skutki, odpowiednio manipulując danymi, stosując właściwe metody i obliczenia, możemy dojść do kilku wniosków: albo że my się kopnęliśmy, np. głupio pomyliliśmy cm z mm, że była pomyłka w pomiarach nr 14, 34 i 59, albo że warunki przeprowadzania pomiaru nie pozwalają na większą dokładność, albo w ogóle wprowadzają jakieś przekłamania. I możemy przedstawić wynik: że otrzymaliśmy g równe 10,93, przy czym plus – minus 1,5, a eksperyment przeprowadzony w danych warunkach, z daną ilością pomiarów, no i przez danego osobnika, lepszych rezultatów już nam nie da.
Trochę bardziej tragicznie to wygląda, kiedy stwierdzimy na przykład, że cały układ źle ustawiliśmy, bośmy się źle tematu nauczyli, instrukcji nie zrozumieli a dyżurny laborant niewyspany przeoczył ewidentną bzdurę, i w rezultacie szereg liczb, które pracowicie sczytaliśmy z amperomierza, nadaje się tylko do kosza.
Bywały osoby, które, zamiast uczciwie przedstawić sprawę, próbowały sobie wtedy „poradzić” stosując sztuczki, tym razem po to, by wynik przypominał coś, co powinien przypominać, ale niekoniecznie by stanowił on rezultat badania. No cóż, można się zawsze „pomylić”, przecinek przesunąć tu i ówdzie, albo i coś przy obliczeniach bardziej wyrafinowanego „stworzyć”. Takie próby z reguły nie kończyły się najlepiej, ale gdyby chodziło o rzecz, gdzie wyniku nie znamy...
No i teraz powiedzcie mi: czy czytając emaile naukowców, którzy na swojej robocie znają się nieporównanie bardziej, niż studenci pierwszego roku czegokolwiek, można łatwo wyłapać o jakiego rodzaju „sztuczce” rozmawiają? Planują oszustwo, czy zupełnie normalnie chcą dojść do wiarygodnych wyników?
Proszę wziąć pod uwagę, że skala problemów, jakie ci profesjonaliści muszą rozwiązać, zapewne jest większa niż na studiach. Bo na przykład badając coś, do tej pory badano rzadko albo w cale, trzeba wybrać albo i opracować metodę. Która może być błędna. Albo – w pewnych zakresach musimy zmienić sposób pomiaru. Albo: niekiedy posiłkować się modelem. Tylko jakim? I tak dalej.
Jak już tutaj wspomniałem, nie jestem zwolennikiem zaglądania w cudze listy, poza tym, nie chciało mi się wgryzać w tysiące dokumentów, do tego obcojęzycznych. Przeczytałem to, co w kilku komentarzach zaprezentowano.
Nawet po tych fragmentach można obawiać się, że mam rację. Jeśli tylko naukowcy nie walili wprost: „hej, oszukajmy ludzi i weźmy te liczby z sufitu”, emaile będą trudnym orzechem do zgryzienia. Ktoś, kto zechce z nich wyciągnąć informacje o ewentualnych łajdactwach, będzie musiał podjąć spory wysiłek, żeby cokolwiek udowodnić.
Kristoff104
O mnie Kristoff104

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie