Kristoff104 Kristoff104
1484
BLOG

Błąd pilotów

Kristoff104 Kristoff104 Polityka Obserwuj notkę 18

Od pierwszej chwili, kiedy dowiedziałem się o katastrofie w Smoleńsku, to znaczy od ok godziny 11. 10 kwietnia 2010 roku, zaczęły mi się układać w głowie możliwe scenariusze wydarzeń i podejrzenia co do przyczyn tragedii. Oczywiście, hamowałem się przed wypowiadaniem efektów tych moich przemyśleń publicznie. Powody były ku temu ważne. Po pierwsze, nie znam się na lotnictwie. O tym, że na pokładach samolotów stosuje się kilka rodzajów wysokościomierzy, dowiedziałem się już po katastrofie. Wcześniej nie miałem o tym pojęcia. Podobnie jak o specyficznych ograniczeniach tych różnych urządzeń. Nie wspominając o działaniu systemów noszących różne śmieszne nazwy — ILS, TAWS itp. Niewiele miałem do powiedzenia o obowiązujących lotników przepisach i procedurach. Z taką wiedzą nie powinno się próbować promować swoich teorii przed ludźmi. Zresztą, wiedziałem od początku, i to był kolejny powód milczenia, że nie wszyscy będą o tym pamiętać — i miałem rację. Nie pamiętano o tym powszechnie, nie tylko w internecie i w blogosferze (gdzie byłoby to od biedy zrozumiałe) ale i w telewizji.
Wiedziałem też, że katastrofy tego rodzaju to poważne zagadnienie śledcze, obejmujące wiele dziedzin. Drobiazgowe badania najróżniejszych śladów i procedury odtwarzania okoliczności wypadku mogą trwać miesiącami — i niekiedy trwają. Dopiero potem mogą z pełną odpowiedzialnością przemówić fachowcy.
Od tamtego czasu minął już jednak rok. W tym czasie pochodzący z różnych stron fachowcy zdążyli się już kilka razy wypowiedzieć. Podobnie, jak już zdążyliśmy ustalić, było z niefachowcami. W dodatku zachodzi coraz bardziej uzasadnione przypuszczenie, że niektórym z „fachowców” wcale nie zależy na wyjaśnieniu prawdy, a ci, którym zależy, jeszcze długo nie dostaną do ręki poważnych dowodów. W tej sytuacji chyba mogę sobie pozwolić na przedstawienie własnej teorii.
Oczywiście, jak się nie znałem na lotnictwie, tak nie znam się i teraz. Dlatego, po pierwsze, proszę traktować moje wywody wyłącznie jak przypuszczenia. Po drugie zaś, zmuszony jestem odwołać się do innych faktów, niż tylko suche techniczne dane i te zapisy z rejestratorów lotu, które zostały upublicznione. Nie jestem pilotem, kontrolerem lotów ani wojskowym, dlatego będę zmuszony oprzeć się o inne doświadczenia i wiedzę.
Wiem na przykład co nieco o prowadzeniu samochodu. Pamiętam na przykład, że w wypadkach komunikacyjnych (czy w ogóle w wypadkach z maszynami) bardzo często nie ma jednej, jedynej przyczyny. Zazwyczaj, aby doszło do zdarzenia, musiało wystąpić kilka niekorzystnych okoliczności. Aby samochód wypadł z drogi, oprócz tego, że kierowca gwałtownie hamował, musiał zadziałać inny czynnik, np. zły stan nawierzchni. Oprócz tego, że ktoś jechał za szybko, to musiał się akurat zepsuć jakiś istotny element pojazdu. I tak dalej.
Często można jednak wskazać przynajmniej, która z przyczyn była najbardziej istotna. Np.: tak, Kowalski się rozbił. Może jechał za szybko, może wyprzedzał „na trzeciego”... Ale najważniejszą przyczyną jest to, że wsiadł do samochodu, mimo iż chwilę wcześniej pił wódkę w dużych ilościach.
W takim razie: które z rozmaitych zdarzeń, jakie nastąpiły (na pewno bądź z dużym prawdopodobieństwem) 10 kwietnia było tą główną, zasadniczą przyczyną? (Proszę pamiętać, zastrzegam to ponownie, że wszystko co tutaj piszę, to nie żadne ustalenia komisji śledczej, tylko moje hipotezy i fantazje). Otóż, według mnie, podstawowa przyczyna katastrofy leży niestety nie w technice, nie w warunkach atmosferycznych (prawdę mówiąc, trudnych), lecz w czynniku ludzkim.
Konkretnie, uważam że do wypadku doprowadził błąd popełniony przez pilotów. A jeszcze konkretniej, nawet dwa błędy.
Pierwszym z błędów, jakie popełnili piloci polskiego samolotu rządowego, było przyjęcie założenia, że przybywają do kraju cywilizowanego. Może nie w takim stopniu, jak inne kraje, ale jednak — cywilizowanego. Cywilizowanego na tyle, że są tu koleje, samochody, a lotnictwo istnieje nie od dziś. Do kraju, w którym wizytę głowy innego państwa, nawet słabego i niewiele znaczącego, traktuje się poważnie. Do kraju, w którym wieża kontroli lotów przypomina właśnie wieżę kontroli lotów, a nie rozwalający się barak. Gdzie lotnisko na przylot głowy obcego państwa przygotowuje się należycie — co oznacza m. in. zadbanie chociażby o stan świateł pasa startowego — a techniczne wyposażenie lotniska jest nowoczesne i niezawodne. Do kraju, gdzie przestrzega się wszelkich procedur. Gdzie komendy podawane przez kontrolerów lotu są efektem świadomej decyzji wypowiadającego je fachowca, a nie komunikatem, wyprodukowanym przez hierarchię tajemniczych, nie do końca możliwych do zidentyfikowania osób. Gdzie słowa „na kursie i ścieżce” oznaczają właśnie „na kursie i ścieżce”, a nie „tak na oko, to chyba dobrze lecicie, ale tak w ogóle, to nie możemy sprawdzić, bo mgła jest i nie widać”.
Bez wątpienia, uwierzenie w to wszystko było co najmniej nieroztropne.
Drugim z błędów, jakie popełnili piloci polskiego samolotu rządowego, było przyjęcie założenia, że przybywają z kraju cywilizowanego. Z kraju, w którym wylot głowy państwa na ważne uroczystości do innego kraju nie podlega politycznym gierkom i machlojkom, mającym na celu osłabienie czyjejś pozycji politycznej; a jeżeli już podlega, to są one wstydliwie skrywaną tajemnicą i nikomu przez myśl nawet nie przejdzie, by w te gierki włączać przedstawicieli innych państw. Z kraju, który dba o najwyższe standardy wyszkolenia pilotów. Gdzie już dawno poszły w odstawkę stare rupiecie, a jako samoloty rządowe latają wyłącznie nowoczesne, niezawodne maszyny. Z kraju, gdzie wiadomo czy dany lot jest wojskowy, czy cywilny. W którym odpowiednie służby zadbały zawczasu o rozpoznanie terenu, o obecność swoich ludzi na lotnisku docelowym i na lotniskach zapasowych. I w którym zadbano oczywiście o wszystkie formalne uzgodnienia związane z takim lotem, oraz o właściwy zestaw informacji, jaki powinien znaleźć się w kokpicie samolotu.
Tymczasem okazało się, że jest to, jak stwierdził już dawno przecież nie byle kto, bo człowiek sprawujący funkcję ministra, „dziki kraj” — i do cywilizacji jest mu daleko.
Nie ulega wątpliwości, że te dwa kardynalne błędy przyczyniły się do katastrofy. Nawet jeśli nie była to przyczyna bezpośrednia, piloci są tu niezaprzeczalnie winni i na zawsze już okryli siebie i całe polskie lotnictwo hańbą.
Kristoff104
O mnie Kristoff104

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka