PO ogłosiła nowe, kontrowersyjne pomysły ograniczeń w kampanii wyborczej, choć wybory już za 10 miesięcy. Chciałem o tym skrobnąć, ale zanim zaczęła się o tym mowa, sen. Mariusz Witczak raczył w paranoidalny sposób uzasadnić, dlaczego w miejsce dotychczasowych, 2-4-mandatowych okręgów w wyborach do Senatu obowiązywać mają JOWy. Rzekł mianowicie, że polscy wyborcy obecnego systemu "nie rozumieją": nie wiedzą, że można poprzeć 2, 3 lub 4 kandydatów. "Przeważnie oddawany jest jeden głos", oświadczył pan senator.
Oto efekt upadku mediów: choć słowa te padły na konferencji prasowej i to tłumnie (z braku innych dziś atrakcji) zaludnionej przez dziennikarzy, nikt tego nie skontrował. Trzeba zaś minimum wiedzy, by zauważyć bzdurę - i trzech minut, by ją udowodnić. Oto pierwszy z brzegu okręg wyborczy nr 1 w Legnicy. 21 X 2007 było tam 405 298 głosów ważnych, kandydaci zebrali zaś 870 tys. Średnio zaś każdy wyborca zaznaczał nie jednego, lecz 2.15 kandydata na 3 dozwolonych.
Zajrzyjmy jeszcze do Kalisza, do okręgu nr 35 - macierzystego dla sen. Witczaka: w ostatnich wyborach 398 tys. głosów ważnych, także 3 mandaty do wzięcia, kandydaci zebrali 819 tys. glosów, średnio 2.06 głosu na wyborcę. A dodam jeszcze, że oczywistym nadużyciem jest teza, iż każdy, kto oddał mniej niż maksimum głosów, uczynił tak z powodu nieznajomości zasad.
Nie wiem, jakie znaczenie słowo "przeważnie" ma w slowniku sen. Witczaka. Myślę, że można by go użyć, gdyby większość wyborców głosowała tylko na jednego kandydata. W okręgach dwumandatowych średnia liczba głosów na wyborcę musiałaby być znacząco poniżej 1.5, w trójmandatowych - powiedzmy 1.7, w czteromandatowych - poniżej 2. Nie sprawdzając przyjmuję zakłady, że nic takiego się w żadnym z 40 okręgów nie zdarzyło.
JOWy mają zalety i wady. Nie warto ich bronić absurdalnymi tezami. A przede wszystkim nie wolno rozpowszechniać bzdur o wyborczych zachowaniach, by uzasadniać grzebanie w ordynacji.
PS. Moja nocna prowokacja została w końcu zdemaskowana. Przed chwilą.
