(I jeszcze jeden tekst Łukasza - w sam raz na mroźny czas - mam nadzieję, że poczują się Państwo choć odrobinę "ogrzani"...)
Dworzec w Lipsku. Gorąco jak diabli, słońce praży niemiłosiernie. Wsiadamy w pociąg do Halle-Saale. W środku nie ma miejsc by usiąść. Ścisk jak rano w pociągach z Grodziska do Warszawy. To tłumy młodzieży udają się na odbywające się pod miastem targi gier komputerowych. Ekologiczni, młodzi Niemcy w imię ochrony środowiska naturalnego zapominają o podstawach higieny. Jakiż to kontrast z ładem i porządkiem panującym na ulicach. Szczęściem przyroda, otaczająca nas architektura oraz przyjazne zachowanie miejscowych rekompensuje cywilizacyjny regres młodych tubylców.
W Halle-Saale przesiadka i po kolejnej półgodzinie znajdujemy się w odległym o jakieś sto kilometrów od Lipska Naumburgu.
To średniowieczne miasteczko wznosi się pośród niekończących się upraw słoneczników. Czujemy się niczym na jednym z pejzaży Van Gogha. Arcyślicznie. Nad miastem górują symbole władzy duchowej i świeckiej. Gigantyczna gotycka katedra i sąd. Widok bardzo typowy dla niemieckich miasteczek. Architektura wyraźnie tam wspiera władze, odzwierciedla wartości i idee, które przez ostatnie tysiąclecie kształtowały ten kraj.
Naumburg znany jest przede wszystkim z tego, że żył w nim i tworzył Fryderyk Nietzsche. W mojej pamięci zaś znalazł swoje wieczne miejsce dzięki wybornemu udźcowi jagnięcemu, podanemu z bukietem warzyw przez iście niemiecką kelnerkę, w jednej z niedużych restauracji, których to mrowie odnajdziecie w krętych uliczkach miasteczka.
To zaledwie początek, przed nami kilkanaście kilometrów spaceru wzdłuż Saale. Kierujemy się z biegiem rzeki ku Bad Koesen, gdzie złapiemy pociąg powrotny do Lipska. Tymczasem cieszymy się słońcem, tym bardziej, że czekający na nas szlak usiany jest licznymi winnicami. Niemcy tutaj też jakby inni, niemal wszyscy mijani to wczasowicze. Już z daleka uśmiechają się na nasz widok i mijając rzucają krótkie “Halo”. Tak jak my cieszą się pogodą, ponadto serca i głowy rozwesela im miejscowe wino.
Oto pierwszy etap – Rossbach. Siadamy na altanie i już po chwili patron przynosi nam schłodzoną butelkę przedniego Mueller – Thurgau. Pierwsze łyki spijane łapczywie gaszą pragnienie. Kolejne stanowią już rozkosz dla podniebienia.
Delikatne, lekko owocowe, rześkie białe wino wprost idealnie komponuje się z sierpniowym upałem. Gospodarz z zadowoleniem obserwuje nasze roześmiane twarze. Po chwili na stole pojawiają się soczyste kiście winogron.
Tak, Drodzy Państwo. Jeśli kiedykolwiek jakieś niespokojne wiatry popchną Was ku Saksonii, koniecznie skierujcie się do Anhaltu, a na pewno urzekną Was pokryte winnicami pagórki, uprzejmość miejscowej ludności, no i oczywiście przedni Mueller Thurgau.
Po powrocie do Warszawy szukałem w marketach tego gatunku – niestety, w przeciągu ostatnich 5 lat raz jeden udało mi się nań trafić. Wspomnienia poczęły się rozbudzać z każdym odświeżającym łykiem. Tylko to już nie to samo sierpniowe popołudnie, inne miejsce, inny kontekst...