Leonardo Leonardo
2310
BLOG

O edukacji w Polsce na przykładach

Leonardo Leonardo Społeczeństwo Obserwuj notkę 18

Mówi się, że Bronisław Komorowski przerżnął w pięknym stylu wybory prezydenckie, gdyż wszedł wraz ze swoim obozem politycznym w tunel myślowy, w którym stali się impregnowani na wszelkie przekazy z rzeczywistości, które nie pasowały im do założonej z góry tezy. Teza brzmiała, przypomnę, że po ćwierć wieku od upadku komunizmu Polska jest krajem sukcesu (co jest prawdą), a kto zgłasza jakieś zastrzeżenia jest pisowskim hejterem i/lub nawiedzonym (co prawdą zdecydowanie nie jest). Krótko mówiąc, Komorowski et consortes zostali ukarani za ignorowanie dyskusji o sprawach publicznych i redukowanie jej do ataków ad personam, mam też nadzieję, że równie dotkliwą karę poniesie za to Platforma Obywatelska w wyborach parlamentarnych.

Tak mi się o tym pomyślało na bazie doświadczeń moich oraz znajomych, jeśli chodzi o system szkolnictwa w naszym kraju. Mam podejrzenia, że suma takich osobistych doświadczeń wielu ludzi w Polsce (w różnych dziedzinach), którym nie wysłano nawet sygnału, że ich obawy i zastrzeżenia traktuje się poważnie, wytworzyła masę krytyczną.

W mojej wsi, na terenie dość bogatej gminy, jest szkoła podstawowa i gimnazjum. Popatrzmy, jak tu teoria spotyka się z praktyką. Przy czym zamierzam pokazać tylko aspekt organizacyjny, bez zajmowania się reformą programową, która sama w sobie jest oddzielną historią nieporozumień i porażek.

Mimo wieku raczej średniego nie mam jeszcze sklerozy i doskonale pamiętam, że zrealizowana przez ministra Handkego reforma systemu szkolnictwa, która utworzyła gimnazja, była wprowadzana przy wtórze zapewnień, że pozwoli to podnieść poziom edukacji siódmych i ósmych klas starej szkoły podstawowej, gdyż te roczniki będą uczęszczać do gimnazjów, tworzonych przy liceach jako wstęp do edukacji licealnej. Ponadto usilnie koncentrowano się na konieczności oddzielenia dzieci ze szkoły podstawowej od najstarszych roczników, które mogą negatywnie wpływać na maluchy.

Podobnie jak w większości przypadków w Polsce, w mojej wsi gimnazjum zostało utworzone oczywiście nie przy liceum, lecz przy szkole podstawowej. Piszę „oczywiście”, gdyż sposób finansowania szkolnictwa nie ze „znaczonych” pieniędzy, lecz z ogólnego budżetu gminnego wytwarza systemowe dążenie organizujących oświatę gmin do maksymalizowania oszczędności, a niekoniecznie do maksymalizowania skuteczności nauczania. Mało tego, dyrektorem podstawówki i gimnazjum jest ta sama osoba (utworzono zespół szkół), a w obu szkołach uczą Ci sami nauczyciele. Pomimo formalnego oddzielenia przestrzennego klas podstawówki i gimnazjum, z powodu wzrastających trudności lokalowych w ostatnim czasie uczniowie gimnazjum mają część zajęć w klasach na terenie podstawówki i mogą swobodnie tam przebywać.

Czyli wyszło jak zwykle: po polsku. Tymczasem obywatele, którzy (tak jak ja) obawiali się, że typowa dla naszego kraju praktyka realizacji czegokolwiek na ogół w znaczny sposób rozmija się z planami, usłyszeli, że: chcą pozbawić młodzież szans, nie rozumieją potrzeb współczesnego świata, są prowincjuszami walczącymi z postępowymi trendami europejskimi itd.

Potem przyszło do reformy posyłającej sześciolatki do szkoły. W mojej rejonowej szkole podstawowej jeszcze dwa lata temu były dwie albo trzy klasy pierwsze. W ubiegłym roku były już cztery, a w tym roku będzie pięć. Efekty praktyczne wprowadzanej niefrasobliwie reformy, jakie obserwuję na swoim lokalnym poziomie, są następujące: trudności lokalowe z pomieszczeniem półtora rocznika pierwszoklasistów i związane z tym przemieszanie dzieci z podstawówki i gimnazjum, nauka w szkole podstawowej na dwie zmiany, a także – ponieważ szkoła podstawowa jest częścią gimnazjum – ograniczenie etatów nauczycielskich w gimnazjum (!), gdyż zespół szkół musiał wygospodarować środki finansowe na zwiększone potrzeby w podstawówce. W ten sposób w siną dal i zapomnienie odeszły zapewnienia niechlubnej pamięci minister Hall o kącikach zabaw w klasach pierwszych, ścisłym odseparowaniu maluchów od nastolatków i asystentach wychowawcy w klasach nauczania początkowego, a w dodatku reforma szkoły podstawowej zaniży poziom nauczania w gimnazjum.

Moja koleżanka ma córkę, w tej chwili w wieku siedmiu lat, która urodziła się z lekkim porażeniem mózgowym. Intelektualnie mieści się jeszcze w normie, poszła do szkoły w sąsiednim mieście powiatowym jako sześciolatek, ale po pierwszym roku nauki otrzymała orzeczenie o możliwości powtórzenia pierwszej klasy, co pozwoli jej wyrównać szanse do rówieśników. Dyrektor szkoły… stwierdził, że dziecka nie przyjmie, gdyż z powodu natłoku dzieci, które musi przyjąć do pierwszej klasy (półtora rocznika, przypominam) nie ma już miejsc w klasie pierwszej i odesłał matkę do wydziału oświaty, aby ten wskazał, gdzie dziecko z orzeczeniem ma realizować obowiązek szkolny. Tak więc, w praktyce polskiego systemu edukacji, dziecko specjalnej troski ma teraz zmieniać szkołę, środowisko, grupę rówieśniczą, co jest przecież zmianą wystarczająco trudną dla przeciętnego dziecka. Brak kącika zabaw w klasie to przy tym detal.

Czyli wyszło jak zwykle: po polsku. Tymczasem obywatele, którzy (tak jak ja) obawiali się, że typowa dla naszego kraju praktyka realizacji czegokolwiek na ogół w znaczny sposób rozmija się z planami, usłyszeli, że: stają swoim dzieciom na drodze ku rozwojowi, niweczą ich przyszłość, chcą zatrzymać Polskę w zacofaniu cywilizacyjnym, gdyż wcześniejsze rozpoczynanie nauki szkolnej jest europejskim standardem itd.

Niestety, okazało się, że w Polsce nie da się rozmawiać merytorycznie o edukacji (podobnie jak i o wielu innych istotnych sprawach), gdyż stała się ona jednym z frontów bezpardonowej wojny ideologicznej, w której najmniej liczy się dobro społeczeństwa i obywateli (dużych i małych), a najbardziej to, czyje będzie na wierzchu. W związku w tym obywatele mający wątpliwości co do aktualnego kursu mogą usłyszeć, że albo sami są głupi, albo głupie są ich dzieci. Pół biedy, jeśli takie błyskotliwe złote myśli serwują nam ideologiczni janczarzy, jak ostatnio Ewa Wanat (Dlaczego polskie sześciolatki są głupsze od rówieśników z Włoch, Francji i Niemiec? A może tylko państwu Elbanowskim rodzą się takie nierozgarnięte dzieci?”). Gorzej jeśli buta i zarozumiałość udziela się ludziom nauki, od których jednak wymagamy wyższych standardów etycznych i intelektualnych – co ostatnio zademonstrował prof. Jerzy Vetulani, neurobiolog („Sześciolatki niezdolne do rozpoczęcia nauki są albo niedorozwinięte, albo chore, albo leniwe, albo głupio chowane. Współczujmy rodzicom.”).

W sumie dziwne, że politykom (jeszcze) rządzącego ugrupowania nie dało do myślenia, że pod wnioskiem o referendum w sprawie sześciolatków podpisało się prawie milion obywateli. Przecież to nie byli wszystko działacze PiS, aż takiej sprawności organizacyjnej ta partia nie ma, lecz ludzie tacy jak ja, którzy różne aspekty tej reformy obserwują na swoich lokalnych przykładach i cierpią na dysonans poznawczy pomiędzy tym, co mówi im się w mediach, a tym co widzą na własne oczy. W dodatku są za to bezczelnie obrażani, co w końcu musi wywołać frustrację. Chciałbym, żeby tegoroczna nauczka sprawiła, że politycy zaczną traktować obywateli nieco poważniej, ale niestety jednak sam w to nie wierzę. Polska nie jest państwem prawa i ma zbyt wątłe, krępowane systemem prawnym struktury obywatelskie, jeszcze dużo wody w Wiśle upłynie, zanim politykę zacznie się tu uprawiać w formie poważnej dyskusji o sprawach publicznych, a nie mniej lub bardziej wyrafinowanego marketingu, w dodatku uprawianego za pieniądze z naszych podatków. I mam tu na myśli obie strony politycznej barykady.

*

Post scriptum:

Rozmawiałem kiedyś z posłem Szejnfeldem na temat różnych pomysłów Platformy, chodziło o jakąś reformę, która była bez sensu. I wywoływała ogromny opór środowiska. On powiedział tak: „Proszę pana, im większy opór środowiska, tym bardziej reformę trzeba wprowadzić”.

Prof. Stanisław Owsiak w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”

Leonardo
O mnie Leonardo

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo