Tam jeździmy gdzie…
Tam jeździmy gdzie…
Leonardo Leonardo
882
BLOG

NOTES PODRÓŻNY – W Mordorze na prowincji, cz.1 (Rosja, październik)

Leonardo Leonardo Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Zmierzcha już gdy samolot zniża się nad żółknącymi już nieco lasami. Krajobraz pod skrzydłami i tak jest przyjemniejszy niż wczesnowiosenny widok, jaki zapamiętałem z poprzedniej tu wizyty.

Na szczęście samolot tym razem przybywa na Szeremietiewo na terminal E, który bardziej przypomina europejskie czy północnoamerykańskie lotnisko (może za wyjątkiem braku mydła w toalecie), niż obskurny terminal F, z którym miałem do czynienia dwa lata temu. Kontrola paszportowa odbywa się w rzędzie białych budek, do których prowadzą odpowiednio oznaczone wejścia: jedno dla wszystkich pasażerów, inne dla dyplomatów, jeszcze inne dla obywateli WNP. Ale ponieważ jesteśmy w Rosji, a nie Stanach Zjednoczonych, ścieżką z napisem dla dyplomatów też przechodzą zwykli pasażerowie i wszyscy uważają to za oczywiste.

Obwodnica jak zwykle zapchana, choć dobrze, że tym razem przynajmniej jedzie. Zjeżdżamy na trasę na Włodzimierz, o której miejscowi mówią „autostrada”, choć jest to droga w standardzie starej trasy Piotrków Trybunalski – Katowice, tylko gorsza. Miejscami pasy ruchu w przeciwnych kierunkach nawet nie są odgrodzone żadnymi barierami, na poboczu manewrują ciężarówki, od czasu do czasu ktoś wypadnie znienacka z drogi podporządkowanej. A wszystko odbywa się to w bardzo silnym ruchu – przez trzysta kilometrów w zasadzie albo jedziemy w korku, albo w rzece samochodów, która nie ma końca. Ten kraj wyraźnie cierpi na niedoinwestowanie infrastrukturalne. Na tej drodze czuję się bardzo niekomfortowo, ogarnia mnie nawet lekki lęk przed tym, co się tu dzieje.

Gdy stoimy w korku, na sąsiednim pasie przesuwa się ciężarówka z białą brudną paką. U nas się pisało BRUDAS, natomiast na niej jest wysmarowane KRYM TO MA SZCZĘŚCIE. A przed nami inna, tym razem niebieska półciężarówka z Brańska. Nazwa miasta spleciona z kałasznikowem i napis: JEŹDZIMY TAM, GDZIE WILKI BOJĄ SIĘ SRAĆ. Czuję się przez chwilę jak kosmita w rzeczywistości, którą obserwuję, ale nie umiem jej w żaden sposób zinterpretować.

*

Do Suzdala wjeżdża się jak do europejskiego miasta. Sympatyczne uliczki obsadzone drzewami, ich pnie pobielone, niskie drewniane domy, wszystko utrzymane w mniej więcej jednolitym stylu. Jakiż kontrast w stosunku do wszechogarniającego syfu wszędzie dookoła, walących się zabudowań po dawnych kołchozach zbudowanych jak w całym chyba Sojuzie z cegły silikatowej, poprowadzonych na wysokości metra nad ziemią gazociągach i ogrodzeniach z blachy falistej. Niektóre domy w ruinie, ale przynajmniej zostały osłonięte siatką maskującą, na której nadrukowano wizerunek budynku, aby nie psuć krajobrazu. Wszystko to taka wizytówka dla przybyszy – miasteczko, które ma czternaście tysięcy mieszkańców, a rocznie przybywa doń osiemset tysięcy turystów. Jest już jesień, ale w centrum można zobaczyć kilka autokarów, głównie obwożących Chińczyków.

Miasteczko ma sympatyczną prowincjonalną atmosferę. Jest tak małe, że można je przejść na piechotę w dwadzieścia minut z jednego skraju na drugi. Najwygodniej główną ulicą, która nosi nazwę Lenina, przez skrzyżowanie z ulicą Krupskiej, przez główny plac, na którym tenże Lenin z brązu pogrozi ręką. Po drodze przechodzi się most na rzeczce Kamionce, mijając wszędzie drewniane domy, pomalowane na różne kolory.

Trochę nierzeczywiście w tym krajobrazie wyglądają poustawiane jedna obok drugiej cerkwie i zamek, nazywany tutaj kremlem. Pieczołowicie odmalowane, częściowo odrestaurowane, kilka drewnianych zostało przeniesionych w latach sześćdziesiątych z okolicznych miejscowości, co prawdopodobnie uratowało je przed zniszczeniem. Za komunizmu był tu skansen i muzeum, niektóre cerkwie były zamknięte i opuszczone. Krótko po rewolucji bolszewickiej, w okresie największego komunistycznego wzmożenia zniszczono niemal całe wyposażenie cerkwi, przetopiono naczynia liturgiczne i złote dekoracje, cudem ocalały zabytkowe drzwi. W drobny mak rozbito marmurowy grobowiec kniazia Pożarskiego, wykonany w dziewiętnastym wieku, jeszcze za cara, zachowały się tylko dwa małe kawałeczki, eksponowane w cerkwi.

Ale nie martwmy się – grobowiec został kilka lat temu pieczołowicie odnowiony za federalne pieniądze, pod patronatem samego prezydenta Putina. W ramach nowej rosyjskiej polityki historycznej, jako że Dymitr Pożarski zasłynął przede wszystkim jako przywódca buntu przeciw polskiej załodze okupującej Moskwę. A przecież rocznica wyparcia Polaków z Kremla w 1612 r. jest dzisiaj jednym z największych świąt państwowych w Rosji.

Przewodniczka oprowadzająca nas po zabytkach co chwila ubolewa ile to architektury i wyposażenia zostało zniszczone za komunizmu i jak teraz z dużym trudem te rzeczy są odtwarzane i odbudowywane. Ale pomnik Lenina i jego ulica nadal w Suzdalu trwają, jakby ludzie w tym schizofrenicznym kraju nie widzieli sprzeczności pomiędzy szkodami, jakie poczynił komunizm, a gloryfikowaniem jego przywódcy. Zresztą, w hotelowym sklepiku można nawet kupić koszulkę ze Stalinem i nikogo to nie szokuje. Zupełnie nie wiem czemu w Berlinie czy Hamburgu nie sprzedają t-shirtów z Hitlerem.

Putina jest jeszcze więcej. Wchodzę do cerkwi, wita tablica ze zdjęciami z gospodarskiej wizyty Putina w Suzdalu i pieczołowicie chroniona za szkłem kartka, na której Władimir Władimirowicz własnoręcznie złożył podpis. Pełno Putina w gazetach i telewizorze, trochę się boję otworzyć hotelową lodówkę.

Telewizja rosyjska to w ogóle dość traumatyczne przeżycie. Można sobie w Polsce pooglądać na kablówce kanał Russia Today, to da jakieś pojęcie jak wygląda telewizja wewnętrzna w tym kraju. Ponieważ kilka dni wcześniej Rosja rozpoczęła operację militarną w Syrii wspierającą reżim Assada, z rosyjskiej telewizji zniknęła już całkowicie Ukraina i Krym, a od rana do wieczora pełno jest Syrii. Można sobie pooglądać jak rosyjskie wojska powietrzno-kosmiczne (!) bombardują cele w Syrii, co ilustrują filmiki z rozpadających się od wybuchów budynków, podobne nieco do tego, co Amerykanie pokazywali podczas wojny w Iraku.

Drugim stale obecnym tematem jest Wielka Wojna Ojczyźniana (1941-45, oczywiście). Na skwerze w Suzdalu stoi wielka tablica ze zdjęciami weteranów wojny, w szkołach znajdują się kąciki pamięci poświęcone Wojnie Ojczyźnianej, przerywniki sławiące wielkość obecnej Rosji i bohaterów tej dawnej wojny są obecne w oficjalnych uroczystościach, nawet wydawałoby się niszowych i mało mających wspólnego z polityką.

Wszędzie obecne są pomarańczowo-czarne wstążki św. Jerzego, zwane też gieorgijewskimi – promowany przez władzę od 2005 r. symbol Dnia Zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, który dziś stał się symbolem rosyjskiego nacjonalizmu. Funkcjonariusze noszą je misternie udrapowane przy mundurach, cywile w klapach marynarek. Kierowca, który nas obwoził po Suzdalu miał ją przypiętą do lusterka wstecznego.

 

Zobacz galerię zdjęć:

Trochę nierzeczywiście w tym krajobrazie wyglądają poustawiane jedna obok drugiej cerkwie…
Trochę nierzeczywiście w tym krajobrazie wyglądają poustawiane jedna obok drugiej cerkwie… Wszędzie obecne są pomarańczowo-czarne wstążki…
Leonardo
O mnie Leonardo

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości