Artur Lewczuk Artur Lewczuk
582
BLOG

Pamięć

Artur Lewczuk Artur Lewczuk Rozmaitości Obserwuj notkę 11

 Obrazy minione czasami skrzą się w oczach, szepczą w ustach. Niekiedy kłębią się w głowie bolesnej. Wystarczy kawałek ciszy, skrawek samotności, żeby zaczęły się wyłaniać; trwać  chwilą, a niekiedy kołować powrotnie.  Są jak polip, co „na ciszę długimi wywija ramiony”. Bywają niczym rozgwiazdy ulic, których widok „nagle się urywa, nie ma dalszego ciągu”. Nie oznacza to jednak, że nie można nimi iść dalej, że próbując wejść w ich cień dociera się zawsze do muru nie do przebycia. Trzeba chodzić ich krętymi uliczkami i nie cofać się, kiedy raptownie urywają się mrokiem tajemnicy, bo w ten sposób poszerza się światło miasta. Wspomnienia to części niedocieczonego zarysu  miasta, zakreślonego ręką niewidzialnego architekta. Przekonanie, że należą do szkicu sporządzonego na samym początku istnienia, każe nad nimi pochylać się, zarzucać w pamięć cienką żyłkę zamyśleń – a kiedy  są już wyłowione, czyścić je z łusek hipotez, przypuszczeń aż do ikry prawdy. Z tej prawdy staje się człowiek. Dzięki niej brat rozpoznaje brata.

W ojczyźnie, w której mieszkam, są tacy, którzy nie cenią pamięci. Mówią, że sięganie pamięcią do trzewi przeszłości to arcyniepoważne zajęcie, że nie przystoi mężczyznom.  No i że krwawe. Może przecież niespodziewanie otworzyć rany, które już zdążyły pokryć się błoną milczenia. Tych, którzy chcą pamiętać, stawiają pod pręgierzem kolczastego śmiechu i potępienia. Gdy, ktoś ma odwagę otworzyć  księgę przeszłości i  przetrzeć znajdujące się w niej fotografie „bohaterów”, przyprószone tombakowym pyłem,  zaraz chcieliby widzieć  go  exulem.

W mojej ojczyźnie są tacy, którzy łatwo przebaczają szpiclom; piszą ich życiorysy grubą kreską zrozumienia. Zostawiają  wraki zdarzeń licząc, że pożre je rdza obojętności. A o czarnych mgłach mówią, że  są pełne białych intencji. Nie stają na straży zdradzonych o świcie. Proszą o przebaczenie tych, którzy nie mają szacunku dla zmarłych i którzy łomem,  piłą motorową dopełniają aktu zniszczenia. Patrzą milcząco, gdy usuwa się białe brzozy – świadków niepojętego dramatu, no bo przecież jeszcze mogłyby zaszeleścić.  W mojej ojczyźnie nie rodzi się krzyk buntu,  gdy obdziera się ze skóry ziemię,  w którą wciekła krew.  Nie protestuje się,  gdy czyjeś istnienie chce się spłaszczyć buldożerem cynizmu. Tu usuwa się krzyże pamięci, „by pamięć nie dzieliła” i pozostawia często samym sobie tych, którzy upadają w bólu utraty najbliższych. W mojej ojczyźnie są tacy, którzy wolą nie pytać, nie dociekać, bo a nuż trzeba by było wykazać się dzielnością. Oni doskonale rozumieją racje stanu innych, choć racji stanu swojego kraju nie pojmują. Teatralnie obejmują tych, którzy nie mają szacunku dla mojej ojczyzny. Proszą ich o pojednanie i mówią: „Było, minęło.”

Nic dziwnego, że niektóre drzewa rosną tu płytko i wyrywa je z korzeniami byle wiatr. Nic dziwnego, że niektóre  drzewa tu prędko usychają, bo są ledwo wkorzenione w sypki piasek zapominania.

Myślałem o tym kilka dni temu nad symbolicznym grobem brata mojego dziadka. Grób przykrywał biały śnieg. Ponad czarnym krzyżem wisiały ołowiane chmury. Na tablicy kilkanaście słów:  „Piotr Zieliński - kapitan Wojska Polskiego, zastępca dowódcy Szkoły Podchorążych we Włodzimierzu Wołyńskim, zamordowany w Katyniu”. Piotr jako uczeń był niezwykle ciekawy świata. W czasie swoich harcerskich wędrówek po umiłowanej przez niego Kurpiowszczyźnie starał się uchwycić w najdrobniejszym szczególe wszystko to, co go fascynowało w kulturze kurpiowskiej. Sporządzał więc notatki z wypraw, rysunki godnych zapamiętania obiektów. Usłyszawszy w sobie choćby kilka taktów emocjonalnych uniesień, zaraz zamieniał je w wiersz. Będąc uczniem Państwowego Gimnazjum im. Tadeusza Kościuszki w Łomży, redagował pismo „Czuwaj”.  Zgodnie z wyznawaną przez siebie antyczną zasadą istnienia „kalokagatia” uprawiał różne dyscypliny sportu, a zwłaszcza pływanie. Kipiało w nim życie i płomieniła się miłość do ojczyzny.  15 sierpnia 1930 r.  ukończył Szkołę Podchorążych Artylerii w stopniu ppor. i został przydzielony do 5.  Pułku Artylerii Ciężkiej w Krakowie. Tam pełnił różne funkcje – dowódcy baterii, zastępcy oficera mobilizacyjnego, adiutanta  pułku. Sześć lat później został przeniesiony do Szkoły Podchorążych Rezerwy Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim. Zastępca komendanta szkoły ppłk Jan Adam Meissner tak go wspominał: „Poważny, zrównoważony, o usposobieniu pogodnym, o wybitnej inteligencji i bystrości umysłu, o bardzo dużym zasobie wiadomości fachowych, jak i ogólnych. Oficer traktujący służbę poważnie i ideowo (…). Nadaje się bardzo dobrze do szkolnictwa jako instruktor i dowódca plutonu szkolnego i na dowódcę baterii liniowej.” Kiedy wybuchła wojna, Piotr jako kapitan walczył w obronie ojczyzny w Armii „Kraków”. Trafił do niewoli sowieckiej, do Kozielska, stamtąd jednym z pierwszych transportów został wywieziony do Lasu Katyńskiego. Miał 34 lata, kiedy go zamordowano.

Niedocieczona chwila katyńskiej zbrodni jawi się mi jako chwila wielkiego przerażenia ofiar, przerwanych gwałtownie myśli, wdeptanych w nicość uczuć, urwanych nagle planów. To chwila czerni i czerwieni i poczucia bezkarności tych, którzy krępowali ręce polskim żołnierzem, którzy wprowadzali  ich do piwnicy śmierci wyłożonej wojłokiem głuszącym wystrzały, narzucali im na głowy płaszcze, by tryskająca krew nie brudziła ścian i podłogi. To chwila, kiedy morderca z papierosem w ustach, w mundurze enkawudzisty  przykłada pistolet do głowy jeńca i pociąga za spust. Uśmiecha się i krzyczy, by zabrano szybko „paliaczka”, bo przecież następni czekają.

 Kiedy zakopano pomordowanych, przystąpiono do zakopywania pamięci. Robiono wszystko, by wytrzeć wszelkie ślady istnienia tych, którym odebrano życie i ślady podłości tych, którzy życie odbierali. Teraz to samo; są w mojej ojczyźnie tacy, którzy ostrzegają nas przed pamiętaniem. Namawiają do ciągłego patrzenia  w przyszłość. Mówią:  „nie jątrzcie”, i „nie zmarnujcie wyjątkowej szansy na poprawienie stosunków”. Chcą, żebyśmy „siedzieli cicho”. Wymyślają „opcje zerowe”, „budowanie ponad podziałami”.  A szukanie prawdy wśród śladów dymiącej kłamstwem katastrofy traktują jako „upolitycznienie” tragedii. Nie rozumieją, że obowiązek pamiętania ojca spada na syna i że odjęcie komuś pamięci to wydziedziczenie go z ducha, z jego tożsamości. Nie rozumieją, że pamiętanie uczy nowe pokolenia prawdy o naturze zła, o jego potencjalności, o bakcylu dżumy, który przecież nigdy nie ginie, a jedynie niekiedy przechodzi w stan uśpienia. Nie pamiętać, zapomnieć, to tyle, co skazać tych, którzy nigdy nie doświadczyli czasu bestialstwa, na nowy czas bestialstwa, na popełnienie „starych błędów ludzkości”.

Kiedy wychodziłem z cmentarza i odwróciłem się, zobaczyłem nagrobki wpatrujące się we mnie. Po chwili zdało się mi, że słyszę niezliczone szepty- prośby o modlitwę – o pamięć.

"Pisz piórem, kochany Francesco. Słowa pisane mieczem nie są trwałe. Pióro i zeszyt to prawdziwe fundamenty prawdziwego mocarstwa." Bolesław Miciński Moje fotografie https://www.deviantart.com/arte22/gallery

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości