studioinspiracje studioinspiracje
446
BLOG

Niezamierzona inwazja podczas inwazji zamierzonej

studioinspiracje studioinspiracje Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Opowieści i przygody lotnicze

 

mgr Marek Koselski

Niezamierzona inwazja podczas inwazji zamierzonej

Sierpień 1968 roku na Górze Szybowcowej w Jeżowie Sudeckim (Szkoła Szybowcowa – Ośrodek Szkolenia w lotach falowych i wysokościowych) rozgrywane były tradycyjnie już VIII Jeżowskie Zawody Szybowcowe o Puchar Skrzydlatej Polski, które jednocześnie były eliminacją do Mistrzostw Polski.

Miałem przyjemność i zaszczyt brać udział w tych zawodach jako Polit reprezentant Aeroklubu Jeleniogórskiego. Uroczyste otwarcie odbyło się 28 lipca 1968 roku, po czym, po kilkugodzinnym oczekiwaniu oznajmiono nam, że „Strefa” [1] zawiesiła loty. Strefa – to służby ruchu lotniczej kontroli obszaru powietrznego kraju w dużym stopniu uzależnione od Dowództwa Wojsk Lotniczych i Ministerstwa Obrony Narodowej (MON). Nie było to dla nas specjalne zaskoczenie, gdyż w swojej karierze działalności lotniczej spotykaliśmy się dość często z ograniczeniami wprowadzanymi przez te instytucje. W dodatku warunki pogodowe i tak nie zezwoliłyby na rozegranie konkurencji. Dzień był wolny, każdy organizował go sobie we własnym zakresie. Następnego dnia od rana świeciło słońce, co sugerowało, że „będzie konkurencja”.

Zaraz po śniadaniu wybraliśmy się na dwukilometrową trasę z budynku Szkoły Szybowcowej na Górę Szybowcową, żeby wyhangarować szybowce i przygotować się do konkurencji. Niestety, „Strefa” nie odpuszcza zawieszenia i mamy następny dzień wolny. Rozeszła się też pogłoska, że w Czechosłowacji odbywają się ćwiczenia Układu Warszawskiego. Jednak prasa, radio i telewizja nic na ten temat nie wspominały – co stało się trochę podejrzane. W celu zdobyci rzetelnej informacji, późnym popołudniem nastawiliśmy radioodbiornik na falę „Wolnej Europy” i sprawa wydała się. Rozgłośnia Radia „Wolna Europa” podała informację takiej treści”

 

„siły militarne Paktu Warszawskiego dokonały inwazji na Czechosłowację w celu obrony systemu wartości socjalistycznych, które zostały poddane radykalnej krytyce przez społeczeństwo Czechosłowacji”.

W nocy słychać było przeloty eskadr lotnictwa myśliwskiego i bombowego, w ciągu następnego dnia widać było w Jeleniej Górze przejazd pojazdów opancerzonych z żołnierzami w pełnym rynsztunku bojowym z jednostki KBW i specjalistycznego sprzętu radiolokacyjnego z Oficerskiej Szkoły Radiotechnicznej. Wszystko to wskazywało na to, że zawody zostaną odwołane „z ważnych przyczyn społecznych, politycznych i państwowych”.

Będąc w tym przekonaniu, po kolacji zorganizowaliśmy sobie ognisko z pieczeniem kiełbasek, z buteleczką piwa i opowieściami z przygodami lotniczymi każdego z nas. Wróciliśmy późno do naszych kwater, było już po 22-giej. Odsłuchaliśmy serwisu „Wolnej Europy” i pogrążeni w smutku położyliśmy się spać. Rankiem dnia następnego obudzono nas o 7 rano – sędzia główny i komisja techniczna oznajmiają, że rozpoczynają się zawody i mobilizują nas do jak najszybszego udania się na Górę Szybowcową.

Szybko zjedliśmy śniadanie i rześkim krokiem udaliśmy się do hangarów, by przetransportować szybowce na start. Rozpoczęliśmy zawody. Nie będę opisywał wszystkich konkurencji. Ograniczę się tylko do jednej z nich, która zakończyła się dla mnie lekkim komediodramatem. Była to konkurencja wyznaczająca do dwukrotnego oblecenia trasy trójkąta Jeżów Sudecki – Strzegom – Brochocin – Jeżów Sudecki (108 kilometrów).

Leciałem szybowcem Mucha-100A. Zameldowałem odlot na trasę, po 8 minutach od odlotu  pierwszej grupy dziesięciu szybowców. Warunki meteorologiczne były średnie, noszenia w kominach termicznych do 2,5 m/s, występowały dość rzadko – co oznaczało, że przy popełnieniu błędu i braku przysłowiowego szczęścia można było wylądować w terenie przygodnym i utracić sporo punktów.

Początkowo szczęście mi dopisywało, udało mi się dogonić czołówkę na odcinku Strzegom – Brochocin i wyprzedzić ich (było to już po obleceniu pierwszego trójkąta) tak, że pierwszy doleciałem do ostatniego punktu trasy – miejscowości Brochocin. Niestety, straciłem sporo wysokości i meldując się nad punktem zwrotnym miałem tylko 460 m wysokości. Przepisy obligują, że przy 500 m wysokości trzeba szukać pola do bezpiecznego lądowania. Szczęśliwie złożyło się, że punkt kontroli i znaki znajdował się na takim polu, że pozwoliło to mi na manewr poszukiwania komina termicznego (wznoszenia).

Zauważyłem, że po południowo-zachodniej stronie punktu tworzy się chmura. Zaryzykowałem „przeskok” kalkulując, że jeżeli nic nie znajdę do wysokości 200 m, to będę mógł zawrócić i lądować w pobliżu punktu. Poleciałem w kierunku tworzącej się chmurki, wysokość systematycznie topniała. Spojrzałem na wysokościomierz – 220 m... Myślę sobie, że jeszcze 20 metrów i jeżeli nic nie będzie, trzeba wracać, konkurencja stracona...

Nagle poczułem „podbicie” lewego skrzydła, co mogło oznaczać, że jestem w zasięgu wznoszenia – założyłem skręt w lewo i odczułem turbulentne drgania charakterystyczne przy „wlatywaniu w kominy”. Spojrzałem na wariometr[2]  – była to grubość wskazówki powyżej zera, co oznaczało, że jest szansa uzyskania wysokości, co wymagało precyzyjnego krążenia.

Po paru okrążeniach wartość wznoszenia wzrosła do 0,5 m/s, następnie do 1 m/s i aż do max. 2,5 m/s. Uszczęśliwiony przychylnością aury, popełniłem uczniowski błąd. Zamiast kontrolować od czasu do czasu moje położenie w stosunku do terenu i trasy, to ja wpatrywałem się tylko w wariometr, żeby cały czas utrzymywać maksymalne wznoszenie. Po osiągnięciu podstawy chmury, która wynosiła 1500 m, postanowiłem lecieć do mety z przekonaniem, że będę pierwszy w tej konkurencji. Wyleciałem spod chmury i zacząłem niepokoić się, bo nie wiedziałem, gzie dokładnie jestem. Mając jednak wysokość, pomyślałem, że trzeba lecieć kursem na południe, 185°, na pewno na horyzoncie pojawi się Śnieżka, a potem to już sprawa prosta.

Tu odezwał się drugi mój błąd uczniowski. Kiedy pobierałem mój szybowiec na zawody, nie sprawdziłem kompensacji busoli. Okazało się, że miała błąd 15° na kursie południowym. Przyjmując kurs 185°, faktycznie leciałem kursem 205°. Zacząłem przyspieszać, wysokość malała, ale kilka chmurek gwarantowało przyrosty wysokości. Ani się obejrzałem, przeleciałem już 1,5 godziny, a Śnieżki ani widu... Właściwie pół godziny wcześniej powinienem meldować zakończenie konkurencji i lądować na Jeżowskiej Górze Szybowcowej.

Nie mogąc odnaleźć siię, zacząłem poszukiwać bezpiecznego pola do lądowania. Zauważyłem jedno rżysko długości ponad 500 m i szerokie około 100 m. Okrążyłem je dwa razy stwierdzając, że jest równe, bez przeszkód i dokonałem procedury przygodnego lądowania. Lądowanie odbyło się prawidłowo i bezpiecznie. Wypiąłem się z pasów mocujących i spadochronu. Wyszedłem na zewnątrz, zabezpieczyłem szybowiec i udałem się w celu „zasięgnięcia języka”, gdzie jestem. Idąc przed siebie, zauważyłem na końcu pola znak drogowy – biały, z czerwoną obwódką i napis, z mojej odległości, jeszcze nieczytelny. Z lewej strony tego znaku, w sporej odległości, spacerowało o lasce dwóch starszych mężczyzn. A więc szansa zlokalizowania miejsca lądowania. Pomstując na samego siebie, ruszyłem szybszym krokiem w kierunku znaku drogowego.

Po jakimś czasie napis wyostrzył się – „Prejezdu zakazano”. A więc wylądowałem w Czechosłowacji w czasie inwazji na ten kraj sprzymierzonych wojsk „Paktu Warszawskiego”. Zaczęły nachodzić mnie czarne myśli – co teraz będzie, będę internowany, zaaresztują mnie, zabiorą licencję ?

Trudno, dotychczas wszystko wskazuje, że wylądowałem w Czechosłowacji, tylko w jakiej okolicy ? Poszedłem do tych mężczyzn. Znając parę słów po czesku, zacząłem konwersację”

– dobry den Panom, ja sem Se pilot z Polsko, londoval na wietronie (szybowcu) tu, na horu, musim Se telefonowac...

Po chwili doznałem konsternacji, gdyż jeden z nich zapytał mnie:

– Sprechen Sie deutsch ?

Zaraz, zaraz.... Co jest grane – myślę – na znaku był napis „prejezdu zakazano”, ja po czesku mówię, kim jestem i co chcę, a on pyta się, czy ja mówię po niemiecku... Moje obawy o mój los zaczęły potęgować się. Czyżbym wylądował w Niemieckiej Republice Demokratycznej ? Obawiałem się najgorszego – ich policji „Stasi”.

Znając trochę niemiecki, próbowałem odpowiedzieć:

– Ja, ich speeche deutsch, aber et was, ich bin polnische Segelflugzeugpilot, ich machen schlechte nawigation, ich muß telefonieren... Bitte, gehen Tifa nach Fabrik... Wir winchen zu nechste gute flige rajse...

Pomyślałem sobie, że jestem w DDR, ten znak może pozostał po kręceniu jakiegoś filmu w kooperacji czechosłowacko-niemieckiej i nie został usunięty... Dalej poszedłem przez las wyasfaltowaną ścieżką i po przejściu około  jednego kilometra dostrzegłem jednopiętrowy budynek, za nim jakieś płaskie zabudowania, zagrody. Na fabrykę to mi nie wyglądał. Bardziej przypominało kołchoz – PGR. Wszedłem po schodkach do drzwi – nie było żadnego napisu. Myśląc, że jestem na terenie Niemieckiej Republiki Demokratycznej, próbuję utworzyć bardziej poprawną konwersację. Zapukałem do drzwi, były zamknięte. Zastukałem w okno, połowa została otwarta i ukazał się w niej mężczyzna, więc go przywitałem:

– Guten Tag, ich bin polnisch Segelflugpilot... W tym momencie on odwrócił głowę i zawołał:

– Zdenek, podise hotu, jaki Nemec se gada, jase ne rozumim...

Uśmiechnąłem się sam do siebie z tego językowego „misz masz”... Mimo wszystko jest lepiej, że wylądowałem w Czechosłowacji.

Nie będę więcej przytaczał w wymowie obcojęzycznej. Resztę przygody opiszę językiem ojczystym. W polsko-czesko języcznej konwersacji z panem Zdenkiem, wyjaśniłem moją sytuację. Pan Zdenek zapytał mnie o dokładną lokalizację. Zawiózł mnie „Jawą” pod szybowiec i powiedział, żebym czekał, że on zatelefonuje po pomoc. Od niego dowiedziałem się, gdzie dokładnie wylądowałem – były to Indrzychowice koło Nowego Miasta, cztery kilometry od granicy z Polską, na wysokości Świeradowa Zdroju. Po pół godzinie przybyła „pomoc” – wojskowy pojazd straży granicznej z oficerem w randze pułkownika z panem Zdenkiem. Zobaczył moje zdziwienie, bo zapytałem, czy to ma być ta „pomoc”. Wyjaśnił, że ich obowiązkiem jest meldowanie o zdarzeniach w strefie przygranicznej i prosił, abym nie gniewał się. Dodał, że pomimo niezręcznej sytuacji politycznej, oni mi pomogą.

Stopniowo zacząłem nabierać zaufania, gdyż ich zachowanie było bardziej przyjazne niż wrogie i dyplomatyczne. Poproszono, abym wziął wszystkie dokumenty osobiste, służbowe i szybowca, przy którym pozostawiono dwóch żołnierzy do pilnowania i oznajmiono mi, że jedziemy do strażnicy wojsk pogranicza tego regionu. Po godzinnym przesłuchaniu sporządzono raport o niezamierzonym przekroczeniu i naruszeniu obszaru powietrznego Czechosłowacji. Oznajmiono mi, że nie  zostaną zastosowane wobec mnie żadne środki natury polityczno-prawnej, powiadomione będzie tylko naczelne dowództwo i Ambasada Polska. Zaproszono mnie na poczęstunek do kasyna oficerskiego z lampką wyśmienitego koniaku. Zapytano też, jakiej potrzebowałbym pomocy. Powiedziałem, że natychmiast muszę powiadomić organizatorów o moim przygodnym lądowaniu i o sposobie transportu powrotnego. Zapytałem się pułkownika, czy mógłby po mnie przylecieć samolot holujący, gdyż pole nadaje się do startu zespołu szybowiec-samolot, a odległość do Jeżowa Sudeckiego jest niewielka. Pan pułkownik powiedział, że nie zależy to od niego, ale będzie rozmawiał z Pragą na ten temat. Praga zgodziła się, ale Warszawa nie. Musiałem czekać na transport kołowy, który przyjechał późnym popołudniem. Czesi pomogli mi rozmontować szybowiec i załadować go na specjalny wózek.

Przed samym odjazdem obdarowano mnie kilkoma butelkami czeskiego piwa, paczkami papierosów i życzeniami szczęśliwego powrotu oraz dalszych rekordowych osiągnięć sportowych. Podziękowałem im za miłą gościnę i zaprosiłem w odwiedziny do Jeleniej Góry i do Jeżowa Sudeckiego. Podziękowali, jednak oświadczyli, że nie wiedzą kiedy – jak długo potrwa inwazja i co ich czeka po niej. Co by nie pomyśleć, musieli to być czescy patrioci-przyjaciele.

Do Jeżowa Sudeckiego dotarłem wieczorem, a po kolacji opowiedziałem o wszystkim. Następnego dnia w biuletynie zawodów ukazała się wzmianka, że konkurencja była trudna, nie wszyscy ukończyli, a jeden z naszych pilotów, Marek Koselski, niefortunnie, ale bezpiecznie lądował na terenie Czechosłowacji...

 

 

Marek Koselski

Urodzony w 1942 roku w Skierniewicach. Absolwent Szkoły Podstawowej Ćwiczeń przy Liceum Pedagogicznym typu Wychowania Fizycznego w Jeleniej Górze (1956), Technikum Wychowania Fizycznego w Gdańsku-Oliwie (1960), Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie (1970).

Tancerz akrobatyczny Teatru „Syrena” w Warszawie, kaskader w filmie „Noc Generałów”. Trener II kl. w narcarstwie i tenicie ziemnym. Był wieloletnim nauczycielem wychowania fizycznego w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych. Był także starszym wykładowcą w Zakładzie Sportów Zimowych Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu. Inspektor ds. kultury fizycznej i sportu w powiecie, a następnie w województwie jeleniogórskim.

Trener narciarstwa w MKS Karkonosze. Trener koordynator w Okręgowym Związku Narciarskim w Jeleniej Górze. Pomysłodawca nazwy „Bieg Piastów” i wieloletni sędzi główny tej imprezy. Trenował wyczynowo narciarstwo, tenis, gimnastykę sportową, akrobatykę sportową, szybownictwo.

Szkolenie lotnicze szybowcowe rozpoczął podczas nauki w Technikum Wychowania Fizycznego Gdańsk-Oliwa w 1958 roku. Po ukończeniu szkolenia teoretycznego w Aeroklubie Gdańskim Gdańsk-Wrzeszcz został skierowany na szkolenie szybowcowe w Lęborku, które ukończył uzyskując uprawnienie pilota szybowcowego kat. B. Jeszcze jako członek Aeroklubu Gdańskiego uczestniczy w I zgrupowaniu Lotniczego Przysposobienia Lotniczego w Aeroklubie Elbląskim w 1960 roku. Tam też latając bardzo aktywnie, zdobywa Srebrną Odznakę Szybowcową i uprawnienia pilota szybowcowego II kl.

Od 1962 r. jest członkiem-pilotem Aeroklubu Jeleniogórskiego, gdzie uzyskuje Złotą Odznakę Szybowcową z Trzema Diamentami i uprawnienia pilota szybowcowego I kl., a samolotowego II kl.

Wykonał 7 skoków spadochronowych. Uczestniczył w wielu zawodach szybowcowych zarówno w kraju, jak i za granicą. Inicjator pokazów i pikników lotniczych oraz wielokrotny ich komentator.

Przez 18 lat przebywał w USA. Po powrocie włączył się w dalszą działalność Aeroklubu Jeleniogórskiego. Aktualnie pełni funkcję prezesa Jeleniogórskiego Klubu Seniorów Lotnictwa. Odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi i odznaką Zasłużonego Działacza Lotnictwa Sportowego.

 

 

[1] Żargonowe określenie przez lotników sportowych.

[2] Przyrząd mierzący wielkość wznoszącego się powietrza w metrach na sekundę.

Jestem zwolennikiem wysokich lotów i rozległych horyzontów

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości