Ludwiq Ludwiq
665
BLOG

Karetki

Ludwiq Ludwiq Katastrofa smoleńska Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

Sławomir Wiśniewski przed Zespołem Parlamentarnym relacjonował, że ten drugi dźwięk słyszany od ok. 3:50 na jego materiale filmowym to syrena karetki pogotowia. W tym momencie mamy ok. 8:53:05 CEST przyjmując za początek filmu ok. 8:49.

Montażysta opisuje go jako wyjący, nie ryczący w wystąpieniu przed ZP (od 34:00). 

Ten sam dźwięk słyszymy na filmie Wiśniewskiego od 4:20 (mamy 8:53:35 CEST) co potwierdza pracownik TVP przed ZP (od 37:05) mówiąc, że ten dźwięk wyjący to są karetki pogotowia. Dźwięk ten słyszymy również na filmiku nakręconym przez Władimira Safonienkę z okolic autokomisu. Lakiernik z pobliskiego warsztatu samochodowego  dotarł na ul. Kutuzowa około godziny 8:53 CEST i to on nagrał m.in. ambasadora Bahra i jego kierowcę idących przez polankę do miejsca katastrofy o czym pisałem w jednej z poprzednich moich notek. Filmiki Safonienki z dźwiękiem karetki były pokazywane w "Superwizjerze". (od 3:11)

Zatem z miejsca katastrofy karetka pogotowia słyszana była już o 8:53 CEST. Ostatecznie na miejsce zdarzenia lotniczego pierwsza brygada pogotowia ratunkowego dociera o 8:58 a o 9:10 jest już 7 takich brygad wg raportu MAK (strona 102 i 103):

10:58 - przybycie na miejsce zdarzenia lotniczego pierwszej brygady medycznego pogotowia ratunkowego

11:10 - przybycie na miejsce zdarzenia lotniczego 7 brygad pogotowia ratunkowego

http://stary.naszdziennik.pl/zasoby/raport-mak/raport_polski.pdf

Obecność bardzo dużej ilości karetek pogotowia blisko miejsca katastrofy potwierdza Jacek Sasin, który razem z Adamem Kwiatkowskim dotarł na lotnisko Siewiernyj około 9:30 CEST.

Kiedy przyjechaliśmy na lotnisko, wjechaliśmy na teren lotniska, otworzono nam bramę wjazdową. Stanęliśmy, okazało się, że dalej nie możemy jechać w takim składzie jak jesteśmy, że dalej może udać się tylko ten samochód Biura Ochrony Rządu, to był taki, taka furgonetka - bus, którym przemieszczali się funkcjonariusze. Więc ja i właśnie ten pracownik, który był ze mną, pan Adam Kwiatkowski dosiedliśmy się do tego busa i dalej na pełnym gazie udaliśmy się do miejsca, już nie pamiętam teraz tak naprawdę, czy to był koniec pasa, czy pojechaliśmy jeszcze dalej. Znaczy czy wysiedliśmy na betonie, czy jeszcze jakby dalej udaliśmy się jakąś taką drogą. Ale myślę, że jeszcze chyba zjechaliśmy dalej z tego pasa, że była jakaś taka droga polna, wyboista, którą jeszcze kawałek wjechaliśmy, aż do takiego miejsca, gdzie stały karetki. Było ustawione bardzo dużo karetek pogotowia. Ale co zrzuciło?? moją uwagę, ci pracownicy służby zdrowia, którzy tam byli, właściwie oni byli przy karetkach, czyli tak jakby stali jakby... Ja sobie w tym momencie zdałem sprawę, że prawdopodobnie jest taka sytuacja, że po prostu nie ma kogo ratować. Jeśli tak dużo karetek tutaj stoi i właściwie ci lekarze, pielęgniarki, oni się tam kręcą przy tych karetkach prawda i nie ma ich na miejscu, nie ma ich na miejscu katastrofy.Zaczęliśmy biec, zaczęliśmy biec tam, przez taki lasek na miejsce katastrofy po, dobiegliśmy na miejsce, no jakby zobaczyłem ten obraz, obraz miejsca gdzie samolot się rozbił. (strona 9)

http://orka.sejm.gov.pl/opinie6.nsf/nazwa/78_20101006/%24File/78_20101006.pdf

KaretkiKaretka na lotnisku w Smoleńsku.

http://www.fakt.pl/Karetki-dojechaly-dopiero-po-30-minutach,artykuly,93001,1.html

Relacje pracowników służby zdrowia:

Irina Tałałajewa (pracownica pogotowia ratunkowego, jedna z pierwszych na miejscu tragedii): - Nam, które byłyśmy na miejscu, jest bardzo ciężko.

Oksana Kułakowa (pracownica pogotowia, jedna z pierwszych na miejscu tragedii): - Na początku człoiwek stoi jak słup soli. Dopiero później wszystko do nie dociera.

Irina Tałałajewa: - Początkowo biegałyśmy i szukałyśmy żywych ludzi. A nuż... A może jednak? A może kogoś tam przycisnęło, może jakieś szumy lub pukania usłyszymy. A nuż gdzieś ktoś tam... A jak potem spojrzałyśmy, jak już się ta mgła rozeszła, dopiero wtedy zobaczyłyśmy jaki tam jest koszmar.

Oksana Kułakowa: - Stałyśmy tam może pół godziny. Najpierw było pięć ciał, ale ledwie odwróciłyśmy się, było ich prawie dziewięćdziesiąt. Wszystko odbywało się bardzo szybko.

Irina Tałałajewa: - No wie pani, powiem o sobie. Pracuję od dawna i moje życie jakby podzieliło się na dwie części. Pierwsza część - do katastrofy. I druga - po. Nastąpiło przewartościowanie. Ciarki mnie przeszły. Wszystko teraz muszę sobie na nowo przemyśleć. To bardzo trudne.

- Nosiłyśmy ciała. Oni wszyscy byli przykryci... Położyli ich, przykryli i wynosili. na noszach byli przykryci białymi prześcieradłami.

https://www.youtube.com/watch?v=5AJl4CXsBdA

https://www.youtube.com/watch?v=H2ikxZnRPEY

Relacje lekarek Iriny Tałałajewej, Oksany Jurijewnej oraz ratownika Romana Krukowa i kierowcy Dimitrija Nikonowa

Pamiętam taki obrazek: na powierzchni kilku hektarów walały się kawałki samolotu. Wszystko spowijała mgła i dym - opowiada jeden ze smoleńskich strażaków, uczestniczących w akcji po katastrofie polskiego Tu-154M. - Szukaliśmy żywych - dodaje. Ale lekarki ze smoleńskiego pogotowia, które 10 kwietnia dostały wezwanie na miejsce mówią: - Z takimi obrażeniami się nie przeżywa.

"Z takimi obrażeniami ludzie nie przeżywają"

- Miałyśmy dyżur na pogotowiu i dostałyśmy wezwanie. Przyjechałyśmy na lotnisko i zobaczyłyśmy jeszcze gorące szczątki samolotu i ciała tych, którzy zginęli. Na miejscu pracowała straż pożarna. Podeszłyśmy zobaczyć, czy może ktoś jest żywy, ale nikt nie przeżył - powiedziała Irina Tałałajewa. Oksana Jurijewna dodaje - Dopiero jak dojechaliśmy na miejsce, dowiedzieliśmy się, że to samolot prezydencki.

Lekarki twierdzą, że od razu było widać, iż nikt nie przeżył. -To rzeczywiście były szczątki, pokaleczone ciała. Z takimi obrażeniami ludzie nie przeżywają - Irina Tałałajewa, lekarka pogotowia.

To rzeczywiście były szczątki, pokaleczone ciała. Z takimi obrażeniami ludzie nie przeżywają - powiedziała Tałałajewa. - To było straszne. Ogromne, wypalone pole, wszystko w paliwie lotniczym i częściach ludzkich ciał. Naprawdę straszne.

- Funkcjonariusze Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych rozłożyli celofan i zaczęli te szczątki po kawałkach wynosić i układać pod numerami, przyporządkowując poszczególnym osobom. Potem przywieźli trumny i z jednej strony były szczątki, a z drugiej góra trumien.

Jak twierdzą obie lekarki, nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziały.

"Wszystko spowijała mgła i dym"

Polskie Radio przytacza inną rozmowę - z dwoma strażakami, którzy jako pierwsi dotarli do wraku polskiego samolotu.

Ratownik Roman Krukow i kierowca Dimitrij Nikonow 10 kwietnia pełnili dyżur na lotnisku Sewiernyj w Smoleńsku. Razem ze swoim dowódcą Aleksandrem Muramszczikowem czekali na przylot polskiej delegacji. Kapitan Muramszczikow jest chory i przebywa na zwolnieniu.

Ratownik Krukow doskonale pamięta jak 10 kwietnia po włączeniu się syren alarmowych przedzierał się wraz z kolegami przez krzaki porastające obrzeża smoleńskiego lotniska. - Pamiętam taki obrazek: na powierzchni kilku hektarów walały się kawałki samolotu. Wszystko spowijała mgła i dym. Trudno było dotrzeć do wraku bo był rozerwany na części - opowiada Krukow.

Kierowca Nikonow, który piłą elektryczną wycinał krzaki aby dostać się do wraku samolotu, nie chce wspominać szczegółów tamtego tragicznego poranka. - Przyjechaliśmy i zajęliśmy się poszukiwaniami pasażerów, ale nie znaleźliśmy nikogo żywego, nikt nie ocalał. Pasażerów widziałem, ale nie chcę o tym opowiadać - dodaje rosyjski strażak.

W katastrofie Tu-154M pod Smoleńskiem 10 kwietnia zginęło 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński i jego małżonka Maria. Polska delegacja leciała do Katynia na uroczystości upamiętniające 70. rocznicę mordu NKWD na polskich oficerach.

http://wiadomosci.wp.pl/kat,119674,title,Wstrzasajace-wspomnienia-lekarek-ze-Smolenska,wid,12742202,wiadomosc.html?

Relacja ratownika medycznego

SMOLEŃSK. Dziennikarze Super Nowości dotarli do relacji ratownika medycznego, który jako jeden z pierwszych wszedł do wraku rządowego samolotu.

Około 15 minut trwało gaszenie pożaru, który wybuchł w szczątkach samolotu TU-154M rozbitego przed pasem startowym lotniska Sieviernyj-Smoleńsk. Gdy płomienie zostały stłumione, ratownicy weszli do kabiny przez otwór po oderwanej części ogonowej samolotu.

- Weszliśmy w aparatach tlenowych, gdyż wnętrze kadłuba wypełniał jeszcze dym - opowiada strażak, którego relacja znalazła się na jednym z rosyjskich forów internetowych. - Widać było od razu, że bardzo wielu pasażerów nie żyje. Musieliśmy jednak sprawdzić, czy ktoś ocalał, czy komuś można i trzeba pomóc. Zawsze przecież jest nadzieja. Jednak szybko przekonaliśmy się, że nikt nie przeżył tej katastrofy.

W ciszy rozlegały się tylko melodyjki telefonów komórkowych. Wiele, bardzo wiele było włączonych i one przetrwały katastrofę. Te dzwonki pogłębiały tylko dramatyzm chwili. Te telefony wzywały swoich właścicieli, a my już wiedzieliśmy, że nikt ich nie odbierze...

Pierwsze, nieoficjalne jeszcze wieści o katastrofie pojawiły się w światowych serwisach informacyjnych po godz. 9. Kwadrans później polskie stacje radiowe podały informację, że rządowy samolot rozbił się na lotnisku w Smoleńsku. Wtedy dziennikarze SN zatelefonowali do senatora Stanisława Zająca, który uczestniczył w podróży do Katynia.

"Abonent ma wyłączony telefon lub jest poza zasięgiem ..." - zabrzmiało nagranie z automatu operatora sieci. Wybrano kolejny numer, do pani poseł Grażyny Gęsickiej. Tym razem w słuchawce rozległ się sygnał wywoływania. Telefon dzwonił, lecz nikt się nie zgłaszał. Próbowano wielokrotnie. Pół godziny później dotarła informacja, że Grażyna Gęsicka też jest już poza zasięgiem. Na zawsze.

http://www.resinet.pl/aktualnosci/kraj/we-wraku-dzwonily-telefony-zabitych.html

Relacja kapitana Aleksandra Muramszczikowa

Kapitan Aleksandr Muramszczikow, dowódca zastępu straży pożarnej ze Smoleńska, który 10 kwietnia jako pierwszy dotarł na miejsce katastrofy polskiego Tu-154M, oświadczył, że od razu było jasne, że nikt nie przeżył.

Muramszczikow, którego wstrząsającą relację publikuje w poniedziałek wielkonakładowy "Moskowskij Komsomolec", zauważył też, że po 20 minutach od tragedii mgła w rejonie lotniska Siewiernyj się rozproszyła; widzialność była idealna.

Ten 33-letni oficer straży pożarnej rosyjskiego Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych jest jedną z dwóch postaci widocznych na znanym z internetu filmie nakręconym tuż po wypadku Tupolewa. Oto obszerne fragmenty jego świadectwa:

"7 i 10 kwietnia, kiedy to przylatywały delegacje rządowe, we wzmocnionym składzie pełniliśmy służbę bezpośrednio na pasie startów i lądowań. Środki bezpieczeństwa podjęto bezprecedensowe.

Gdy wylądował Jak-40 polskiego Ministerstwa Obrony warunki pogodowe nie były jeszcze krytyczne. Wkrótce z lewej strony nadleciał nasz transportowiec.

- W tym samym momencie jeden ze strażaków w moim samochodzie rozbił termos z lustrzanego szkła. Pamiętam, że jęknąłem: "To zły znak!" - Dowódca straży pożarnej ze Smoleńska
 
W tym samym momencie jeden ze strażaków w moim samochodzie rozbił termos z lustrzanego szkła. Pamiętam, że jęknąłem: "To zły znak!". Kiedy nasz Ił-76 odleciał na zapasowe lotnisko, wszyscy odetchnęli z ulgą.

"Był głuchy trzask - to wszystko"

Po 40 minutach usłyszeliśmy nadlatujący samolot prezydencki. Na lotnisku wcześniej stacjonowały myśliwce. Gdy startowały i pokonywały barierę dźwięku, słychać było trzask. 10 kwietnia rano też usłyszeliśmy bardzo podobny dźwięk i początkowo nie przywiązywaliśmy do tego żadnego znaczenia. Ogłuszającego wybuchu nie było. Był głuchy trzask - to wszystko. Spod wieży kontrolnej ruszył samochód terenowy; chłopcy powiedzieli, że spadł samolot. Gdzie dokładnie, nie było jasne. Pokazali nam tylko ręką kierunek.

Nasz pododdział - dwa wozy strażackie i samochód gaśniczy z lotniska - ruszył na miejsce katastrofy od strony drogi. My z oficerem Federalnej Służby Ochrony (FSO) pojechaliśmy po pasie startowym. Potem porzuciliśmy pojazd; dalej przedzieraliśmy się przez krzaki i las. Widzieliśmy już dym unoszący się nad wierzchołkami drzew.

W odległości 50 metrów od miejsca upadku maszyny leżały rozerwane na strzępy ciała ludzi. Stało się jasne, że nikt nie przeżył. Widzieliśmy tylko dwa duże fragmenty samolotu - skrzydła i część kadłuba z wypuszczonym podwoziem. Silniki leżały oddzielnie. Nie było wiadomo, gdzie był kokpit i salon samolotu - wszystko rozpadło się na drobne fragmenty. Szczątki maszyny i ciała były pokryte zawiesiną - mieszanką popiołu i kurzu.

Nie było słychać ani krzyków, ani jęków.
W złowieszczej ciszy w kieszeniach zabitych dzwoniły tylko telefony komórkowe - słychać było poloneza Ogińskiego, pełnego wigoru krakowiaka... Dowódca straży pożarnej ze Smoleńska
W złowieszczej ciszy w kieszeniach zabitych dzwoniły tylko telefony komórkowe - słychać było poloneza Ogińskiego, pełnego wigoru krakowiaka...

"Ciała nie miały głów"

Ciała nie miały głów, albo też głowy pasażerów były zgniecione, kości twarzy - zmiażdżone. W całości widziałem tylko jedną młodą dziewczynę.

W różnych częściach lasu można było dostrzec ogień. Wybuchu nie było. Iskrę mogły dać urządzenia elektryczne samolotu lub pracujące silniki. Wszędzie - kałuże paliwa lotniczego. Strażacy przedzierali się przez las i bagna. Nasz kierowca Dmitrij Nikonow, który dopiero co skończył 25 lat, piłą spalinową torował drogę. Na miejsce dotarł cały podrapany, we krwi. Ale kto wtedy myślał o sobie? Chłopcy gołymi rękami wyciągali samochody z bagien. Wszyscy rozumieliśmy, że jeśli nie zalejemy pianą paliwa, to nie będzie czego chować. Ogniska pożarów zostały zlikwidowane w ciągu 10 minut.

Po 20 minutach od katastrofy mgła się rozproszyła; widzialność była idealna. U nas na bagnach tak bywa: pojawia się mgła i po chwili znika.

W pierwszym dniu zbieraliśmy szczątki zabitych. Specjaliści z Komitetu Śledczego je opisywali. Na rozwinięte kawałki plastikowej folii układaliśmy to, co zostało z ludzi. Miejsce katastrofy zostało podzielone taśmami na sektory. Zbieraliśmy nawet najdrobniejsze fragmenty samolotu. Oddzielnie składaliśmy dokumenty, rzeczy osobiste i banknoty.

"Marii Kaczyńskiej szukano długo"
 
Jako pierwszego zidentyfikowano księdza. Lech Kaczyński też się zachował lepiej niż pozostali. Marii Kaczyńskiej szukano długo. Została zidentyfikowana na podstawie obrączki ślubnej Dowódca straży pożarnej ze Smoleńska
Jako pierwszego zidentyfikowano księdza - po odzieży i pozłoconym krzyżu na szyi. Lech Kaczyński też się zachował lepiej niż pozostali. Szefa państwa polskiego rozpoznał najpierw jego brat - Jarosław, a później premier Donald Tusk. Przyjechali osobno. Marię Kaczyńską szukano długo. Została zidentyfikowana na podstawie obrączki ślubnej.

Szczątki ofiar od razu wkładaliśmy do trumien i partiami wysyłaliśmy do Moskwy. W drugim dniu po katastrofie za pomocą ciężkiego sprzętu podnieśliśmy duże fragmenty samolotu. Pod skrzydłami znaleźliśmy jeszcze trzy ciała.

Później ratownicy ponownie przeszukali poszczególne sektory podnosząc przy użyciu łopat warstwy ziemi. Następnie przeszedł specjalny pług, po czym ręcznie wszystko jeszcze raz przesiano. Podnoszono fragmenty metalu nawet wielkości paznokcia".

10 kwietnia w katastrofie rządowego Tu-154M pod Smoleńskiem zginął prezydent Lech Kaczyński oraz 95 towarzyszących mu osób. Prezydent wraz z delegacją leciał na uroczystości rocznicowe w Katyniu.

http://wiadomosci.wp.pl/kat,119674,title,Wstrzasajaca-relacja-strazaka-w-calosci-widzialem-tylko-jedna-mloda-dziewczyne,wid,12726173,wiadomosc.html

Zmiażdżeni ludzie, ciała bez głów i przerażająca cisza, którą przerywały dzwonki telefonów ofiar. Dowódca rosyjskich strażaków, którzy gasili prezydencki samolot zdradza, jak naprawdę wyglądała  kwietniowa katastrofa.

Kapitan Aleksandr Muramszczikow, dowódca zastępu straży pożarnej ze Smoleńska, który 10 kwietnia jako pierwszy dotarł na miejsce katastrofy polskiego Tu-154M, oświadczył, że od razu było jasne, że nikt nie przeżył.Muramszczikow, którego wstrząsającą relację publikuje w poniedziałek wielkonakładowy "Moskowskij Komsomolec", zauważył też, że po 20 minutach od tragedii mgła w rejonie lotniska Siewiernyj się rozproszyła; widzialność była idealna.

Ten 33-letni oficer straży pożarnej rosyjskiego Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych jest jedną z dwóch postaci widocznych na znanym z internetu filmie nakręconym tuż po wypadku Tupolewa. Oto obszerne fragmenty jego świadectwa:

"7 i 10 kwietnia, kiedy to przylatywały delegacje rządowe, we wzmocnionym składzie pełniliśmy służbę bezpośrednio na pasie startów i lądowań. Środki bezpieczeństwa podjęto bezprecedensowe. Gdy wylądował Jak-40 polskiego Ministerstwa Obrony warunki pogodowe nie były jeszcze krytyczne. Wkrótce z lewej strony nadleciał nasz transportowiec. W tym samym momencie jeden ze strażaków w moim samochodzie rozbił termos z lustrzanego szkła. Pamiętam, że jęknąłem: "To zły znak!". Kiedy nasz Ił-76 odleciał na zapasowe lotnisko, wszyscy odetchnęli z ulgą.

Po 40 minutach usłyszeliśmy nadlatujący samolot prezydencki. Na lotnisku wcześniej stacjonowały myśliwce. Gdy startowały i pokonywały barierę dźwięku, słychać było trzask. 10 kwietnia rano też usłyszeliśmy bardzo podobny dźwięk i początkowo nie przywiązywaliśmy do tego żadnego znaczenia. Ogłuszającego wybuchu nie było. Był głuchy trzask - to wszystko. Spod wieży kontrolnej ruszył samochód terenowy; chłopcy powiedzieli, że spadł samolot. Gdzie dokładnie, nie było jasne. Pokazali nam tylko ręką kierunek.

http://wiadomosci.dziennik.pl/swiat/artykuly/304132,rosyjski-strazak-ujawnia-szczegoly-katastrofy.html

Relacja oficera BOR-u i załogi Jaka

Tuż po katastrofie prezydenckiego Tu-154 pod Smoleńskiem, rosyjskie służby nie wiedziały, gdzie dokładnie runęła maszyna. Przez pierwszych kilkanaście minut na lotnisku panował nieopisany chaos

10 kwietnia obsługa rosyjskiego lotniska Siewiernyj i członkowie Federalnej Służby Ochrony nie wiedzieli dokładnie, w którym miejscu rozbił się polski tupolew z prezydencką delegacją – wynika z zeznań złożonych w prokuraturze.

Według oficera Biura Ochrony Rządu, który towarzyszył polskiemu ambasadorowi, Rosjanie w pierwszej chwili byli przekonani, że samolot przeciął pas i runął po drugiej stronie.

Podobnie zeznali członkowie załogi JAK-a, który lądował na Siewiernym wcześniej: opowiedzieli, że Rosjanie początkowo pojechali w zupełnie inne miejsce, a nie to, gdzie spadł nasz samolot. Według tych doniesień, akcja ratunkowa była opóźniona nawet o kilkanaście minut.

http://wiadomosci.wp.pl/kat,119674,title,Rosjanie-nie-wiedzieli-gdzie-spadl-samolot-Tu-154,wid,12898716,wiadomosc.html

Tuż po katastrofie prezydenckiego Tu-154 pod Smoleńskiem, rosyjskie służby nie wiedziały, gdzie dokładnie runęła maszyna. Przez pierwszych kilkanaście minut na lotnisku panował nieopisany chaos

10 kwietnia obsługa rosyjskiego lotniska Siewiernyj i członkowie Federalnej Służby Ochrony nie wiedzieli dokładnie, w którym miejscu rozbił się polski tupolew z prezydencką delegacją – wynika z zeznań złożonych w prokuraturze.

Według oficera Biura Ochrony Rządu, który towarzyszył polskiemu ambasadorowi, Rosjanie w pierwszej chwili byli przekonani, że samolot przeciął pas i runął po drugiej stronie.

Podobnie zeznali członkowie załogi JAK-a, który lądował na Siewiernym wcześniej: opowiedzieli, że Rosjanie początkowo pojechali w zupełnie inne miejsce, a nie to, gdzie spadł nasz samolot. Według tych doniesień, akcja ratunkowa była opóźniona nawet o kilkanaście minut.

http://www.fakt.pl/Rosjanie-nie-wiedzieli-gdzie-spadl-tupolew,artykuly,89078,1.html

W Smoleńsku są następujące stacje pogotowia ratunkowego:

1) Centralna stacja nr 1 znajduje się przy ul. Wołodarskowo 3

goo.gl/maps/iGzaV

Dojazd z tego miejsca pod bramę nr 3 zajmuje 10 minut (5,5 km)

goo.gl/maps/XxMRP

 Blisko, bo 1 minutę jazdy samochodem (700 m) jest Szpital Kliniczny Ratownictwa Medycznego ze stacją pierwszej pomocy przy ulicy Tenishevoy 9

www.med-otzyv.ru/

droga do bramy nr 3 ze szpitala zajmuje ok. 11 minut (6,1 km)

goo.gl/maps/SFEHJ

2) najbliżej od miejsca katastrofy położona jest podstacja nr 2 przy ulicy Valentiny Grizodubovoy 4 (dzielnica Королевка). Dojazd do bramy nr 3 zajmuje 4 minuty (2,4 km)

goo.gl/maps/IFfhF

www.google.pl/maps/@54.808308,32.026852,3a,75y,102.54h,90.8t/data=!3m4!1e1!3m2!1s_vnxGRCBv7MYPsEdj8eAMg!2e0

3) podstacja nr 3 przy ul.Popowa 68A (dzielnica Киселевка). Dojazd do bramy nr 3 to 15 minut (8,9 km)

goo.gl/maps/ftSVj

4) podstacja nr 4 w Gniezdowie przy ul Szorca 8, z której dojazd zajmuje 25 minut (18,8 km)

goo.gl/maps/tCHrx

5) podstacja nr 5 przy ulicy Fiłatowa 2. Dojazd zajmuje 14,5 minut (8,5 km)

goo.gl/maps/pJ9q0

6) stacja pogotowia przy ul. Bolnicznej 6. Dojazd z tego miejsca zajmuje 10 minut (5,1 km) [pierwszy link poniżej]

goo.gl/maps/6MW1g

Linki:

ohrana.smolensk.mnogonado.net/купить/гибдд-скорая-помощь/скорая-помощь/

03-smolensk.ru/about/ 

www.smolensk-spravka.ru/category/%D0%BC%D0%B5%D0%B4%D0%B8%D1%86%D0%B8%D0%BD%D0%B0-%D0%BA%D1%80%D0%B0%D1%81%D0%BE%D1%82%D0%B0-%D0%B7%D0%B4%D0%BE%D1%80%D0%BE%D0%B2%D1%8C%D0%B5/%D1%81%D0%BA%D0%BE%D1%80%D0%B0%D1%8F-%D0%BC%D0%B5%D0%B4%D0%B8%D1%86%D0%B8%D0%BD%D1%81%D0%BA%D0%B0%D1%8F-%D0%BF%D0%BE%D0%BC%D0%BE%D1%89%D1%8C

www.smolcity.ru/services/health/

www.ds67.ru/firms/skoraya_pomosch/

Ludwiq
O mnie Ludwiq

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka