W Stanach Zjednoczonych zdecydowana większość wyborców – w każdym razie tych, którzy decydują o wyniku elekcji – kieruje się przy urnie czynnikami gospodarczymi kraju. Gdyby Polacy, podobnie jak Amerykanie, głosowali „portfelem”, to w roku 2007 zwyciężyłby PiS – za oceanem wybory do Izby Reprezentantów odbywają się co dwa lata. Wygrała jednak Platforma, a później przez bardzo długi okres utrzymywała rekordowe poparcie, choć wszystkie wskaźniki gospodarcze i ekonomiczne leciały na łeb i na szyję. Skąd się bierze obecna zmiana?
Platforma w 2007
Z góry zaznaczam, że nie mam socjologicznego wykształcenia i nie silę się na domorosłego politologa, a jedynie chcę podzielić się z Państwem własnymi przemyśleniami. Jeżeli jest coś, co mi daje do tego mandat, to fakt, że w przeciwieństwie do większości „zawodowych” analityków, sam z racji wieku obracam się wokół dwóch najmłodszych warstw społeczeństwa, które w badaniach są ujmowane zazwyczaj w przedziałach wiekowych 18-24 i 25-35 lat. Dziś bitwa o ten rząd dusz jest niezwykle istotna, gdyż ci Polacy – w większości jeszcze z czasów boomu demograficznego lat 80-tych – mogą zdecydować o niejednym wyniku wyborów.
Skąd więc wzięło się ich bezwarunkowe poparcie dla Platformy w roku 2007? Zacznijmy od tego, że udziału w tamtych wyborach nie brała obecnie najmłodsza część wyborców. Ukuto już tezy o zmanipulowaniu przez media, czy też – jak chce tego druga część sporu – chęci odniesienia awansu społecznego, z czym miała rzekomo być kojarzona Platforma. Tyle, że tamta kampania wyborcza nie była rozpatrywana tak szczegółowo przez ludzi z roczników „Solidarności”. Nie, to była po prostu wojna PO z PiS – podział na zwolenników linii Kaczyńskiego i jego przeciwników. Tym, co dało zwycięstwo partii Tuska nie były lepsze spoty, czy sympatyczniejsze hasła, ale gesty. Gesty, które są niedoceniane, a które – w moim odczuciu – wpłynęły na wynik elekcji.
Siła gestów
Zaznaczę na wstępie – nie chciałbym zostać odebrany jako ten, który gloryfikuje coraz bardziej powszechną dziś tabloidyzację polityki. Nie odbieram też młodym ludziom – sam się też do takich zaliczam – ideowego spojrzenia na politykę. Chcę jedynie pokazać, że przy obecnie skonstruowanym przekazie medialnym siła gestów jest stokroć mocniejsza, niż to się nam na ogół wydaje.
Media odegrały walną rolę w zwycięstwie Platformy w roku 2007 – z tą prawdą chyba nikt nie zamierza dyskutować. Wszyscy są też zgodni co do tego, że to młodzi ludzie zdecydowali o tym zwycięstwie. Ale to nie koalicja z Lepperem i Giertychem przeważyła. Nie seksafera, nie „taśmy Beger” i na pewno nie ta afera w Ministerstwie Rolnictwa, która doprowadziła do przedterminowych wyborów.
Zdecydowało wmówienie Polakom o przaśności Kaczyńskiego i jego ekipy. Straszenie podsłuchami i rzekoma inwigilacja opozycji nie działały w takiej mierze jak powtarzane w nieskończoność lapsusy językowe ówczesnego Premiera i Prezydenta, budowanie poczucia śmieszności i wstydu Polski poza granicami kraju, pomyłka w słowach śpiewanego hymnu, czy przekonanie młodych ludzi o „obrażalstwie” braci; symptomatyczna może być tu sprawa ziemniaka w „Süddeutsche Zeitung” i reakcji na nią, do której dorobiono absurdalną historię. Jednym zdaniem, mainstreamowym mediom udało się dorobić braciom Kaczyńskim gombrowiczowską „gębę” i na tym oparto kampanię. Zauważmy, dopóki sztab Platformy w kampanii A.D. 2007 straszył Kaczyńskimi – czarne billboardy itp. – dopóty PiS przewodził w sondażach. Od kiedy zaczęto wyśmiewać Kaczyńskich i cytować niezliczoną miarę zagranicznych skrajnie lewackich gazet, które uchodziły za w pełni opiniotwórcze, Platforma szła w górę. Debata Tusk-Kaczyński przypieczętowała zwycięstwo, ale też bardziej wpływ na to miał zły stan zdrowia i źle leżący garnitur tego drugiego, niż sama merytoryka.
To samo obserwowaliśmy w ostatniej kampanii prezydenckiej, która odbyła się w cieniu katastrofy smoleńskiej. Tyle, że tym razem role odwróciły się. To Bronisław Komorowski – którego nazywa się ostatnio także Bredzisławem Kompromitowskim – swoimi arcygłupimi wypowiedziami, zrażał do siebie młodych Polaków. Jednak Platforma i jej medialni sojusznicy zdają się to rozumieć – tak chyba należy odbierać apele o nienaśmiewanie się z Prezydenta Rzeczypospolitej.
PiS w 2011 (?)
Z niedawno opublikowanego sondażu OBOP-u, wynika, że to partia Jarosława Kaczyńskiego prowadzi z Platformą w grupie wyborców pomiędzy 18, a 24 rokiem życia. To m.in. do jego wyników odnosił swoją niedawną wypowiedź Donald Tusk, kiedy mówił o ambicjach młodych Polaków. Tyle, że moim zdaniem jest to nietrafiona teza, która powstała na gruncie kilku artykułów o socjologicznym zabarwieniu.
Śmiem twierdzić – a opieram się tutaj też na własnych doświadczeniach z kampanii samorządowej – że ten elektorat, który wyniósł Platformę do władzy, pozostał przy niej; względnie wycofał swoje poparcie, ale w najmniejszym stopniu przerzucił je na PiS. Sęk w tym, że ludzie, którzy mieli wówczas 21-24 lata, dziś przeszli do następnej grupy wiekowej, a tam niepodzielnie króluje partia rządząca. Według wszelkich badań, PiS wśród osób pomiędzy 25, a 35 rokiem życia stoi najgorzej ze wszystkich przedziałów wiekowych. Takie same są moje doświadczenia – wprawdzie w dużej mierze wyparowała nienawiść wobec PiS, ale to wszystko. Urobkiem ugrupowania Kaczyńskiego są najmłodsi wyborcy. Oni nie brali udziału w elekcji do Europarlamentu – bo w ogóle mało kogo to obchodziło – a dla wielu z nich pierwszy realny kontakt z polityką nastąpił po katastrofie smoleńskiej. I cóż zobaczyli? Okazało się, że Prezydent i Pierwsza Dama potrafili się uśmiechać. Tłumy ludzi składały im hołd. Powstało kilka filmów. Ci ludzie nie zostali poddani indoktrynacji z lat 2005-2007, a efekty od razu są widoczne.
Otwartym pozostaje pytanie, czy Jarosławowi Kaczyńskiemu uda się zmobilizować ten elektorat, aby poszedł na najbliższe wybory. Jeżeli tak, to PiS zwycięży.