ŁukaszEm ŁukaszEm
1007
BLOG

Państwo polskie nie istnieje, został ch.., dupa i kamieni kupa?

ŁukaszEm ŁukaszEm Polityka Obserwuj notkę 8

Wszystko wskazuje na to, że minister Bartłomiej Sienkiewicz miał rację. W Polsce państwo nie istnieje lub jest jak, odwołując się do zgrabnego bon motu ministra, ch.., dupa i kamieni kupa. 

To, co działo się niemal przez całą środę w redakcji tygodnika “WPROST”, śledziłem z rosnącym zdumieniem. Zabrzmi to może radykalnie i okrutnie, ale miałem wrażenie, że rodzimi dziennikarze, politycy, śledczy i oficerowie służb specjalnych umówili się na jakiś chocholi taniec lub na pokaz teatru absurdu.
 
Tzw. afera taśmowa hula po Polsce od kilku dni, rozmowa ministra Bartłomieja Sienkiewicza z prezesem Narodowego Banku Polskiego Markiem Belką jest szeroko analizowana i omawiana. A opublikowane nagranie rozmowy byłego ministra infrastruktury i wpływowego niegdyś polityka PO Sławomira Nowaka kosztowało go dalszą karierę polityczną i najpewniej zafundowało mu poważne problemy z prawem. Nowak rozmawiał bowiem z Andrzejem Parafianowiczem, byłym wiceministrem finansów, o problemach swojej żony z urzędem skarbowym i różnych nieprawidłowościach w jej dochodach. Parafianowicz obiecał Nowakowi, że sprawę “utrącił”. Łącznie nagrania trwają ponoć prawie 900 godzin (!), co świadczy, że są owocem zorganizowanego procederu, który na pewno nie był dziełem amatorów, a wysoko profesjonalnych i dysponujących odpowiednią technologią specjalistów. Albo tych rodzimego chowu, albo tych z zagranicy - na pierwszy rzut oka może się wydawać, że zza naszej granicy wschodniej. Nic więc dziwnego, że wysocy urzędnicy i oficerowie służb specjalnych chcą tę sprawę wyjaśnić, bo w sposób fundamentalny zagraża ona bezpieczeństwu państwa.
 
Trzeba jednak powiedzieć jednoznacznie. Wysłanie oficerów Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, policjantów i prokuratorów do redakcji tygodnika “WPROST” było misją straceńczą i samobójczą w całej rozciągłości. Rzecz jasna, opozycyjni politycy i dziennikarze stawiają za to pod pręgierz Donalda Tuska, w Polsce jednak - o czym niektórzy najwidoczniej zapomnieli - prokuratura jest niezależna od rządu. A oficerowie ABW i policjanci stawili się w siedzibie “WPROST” na polecenie prokuratury właśnie. Cel ich wizyty był prosty - mundurowi mieli przejąć będące w posiadaniu dziennikarzy tygodnika nagrania, na których podsłuchano wysokich funkcjonariuszy państwa. Skończyło się na lawinie emocji na Twitterze, gdzie dziennikarze na ogół grozili premierowi Tuskowi bojkotem i walili w rząd oraz w PO jak w bęben, powstał list otwarty przeciwko rzekomemu łamaniu wolności słowa i atakom na wolność mediów. Zaś media na całym świecie, m.in. te niemieckie czy amerykańskie, piszą z zaniepokojeniem, czy w Polsce nie dochodzi czasem do łamania praw dziennikarzy. 
 
A co najbardziej wstydliwe, funkcjonariusze ABW oraz policji wdali się w redakcji “WPROST” w żenującą przepychankę z redaktorem naczelnym tygodnika Sylwestrem Latkowskim o jego laptopa, którą przegrali. Funkcjonariusze państwa polskiego nie byli w stanie wyegzekwować postanowienia niezależnej prokuratury, a na dodatek zostawili w redakcji walizkę z pieczęciami oraz z tajnymi dokumentami, co zakrawa już na kabaret. Jak napisał dziennikarz Paweł Reszka na blogu, miał z tego wyjść pokaz siły, a wyszedł pokaz głupoty. Z kolei Ewa Siedlecka z "Gazety Wyborczej" analizując nieco chłodniej, słusznie zauważa, że prokuratura i ABW dały się ponieść własnej mocy sprawczej. Efekt? Zamiast przyjaźnie podać rękę do współpracy, nalegając w oparciu o polskie prawo, zacisnęły palce w pięść i zaczęły bić nieco na oślep. 
 
Było do przewidzenia, że w konfrontacji media - rząd to dziennikarze mają 90 proc. szans na narzucenie swojej narracji. I tak zrobili, spychając Tuska oraz PO do roli oprawców wolnych mediów i wolności słowa, pojawiły się wręcz głosy o tym, że w Polsce pełza putinizm. 
 
Wizyta oficerów ABW i policjantów w redakcji - to obrazek mówiący sam za siebie, a przepychanka z dziennikarzami tylko nadawała mu dramatyzmu. Dziennikarze zarówno w mediach społecznościowych, jak też na “tradycyjnych” łamach dawali wyraz swojemu oburzeniu i utracie zaufania zarówno do służb mundurowych, jak i do rządu premiera Tuska. Co było dla nich rolą niejako naturalną, bo na linii media - władza zawsze istniało i istnieć będzie pewne napięcie dotyczące wolności i niezależności tego pierwszego środowiska. Konfrontacja, w ramach której oficerowie służb specjalnych naciskają na dziennikarzy publikujących niewygodne dla rządu materiały, była jak mecz, którego wynik każdy znał, zanim jeszcze drużyny wyszły z szatni. Śledczym i prokuraturze kompletnie zabrakło medialnego wyczucia. Wystarczyło np. zaprosić red. Latkowskiego na poufne spotkanie i naciskać na współpracę w tej sprawie, powołując się na paragrafy w zakresie ciężkich przestępstw przeciwko bezpieczeństwu państwa. Nie wiem, czy podjęto takie kroki, wiem za to, że wybrano opcję strzału z armaty ciężkiego kalibru. A teraz pogorzelisko po ostrzale musi sprzątać premier Tusk, ponosząc dotkliwe straty wizerunkowe, a także polityczne, bo opozycja - mam tu na myśli PiS - już ostrzy noże. I nawet, jeśli nie doprowadzi do dymisji rządu, może poważnie pokaleczyć ekipę Tuska oraz PO. 
 
Doszło tutaj do fatalnej pomyłki i trudno oprzeć się wrażeniu, że jedynie Donald Tusk ma obecnie wolę walki w tej sytuacji. Nie widać jednak, by w rządzie i w partii miał sojuszników. Rodzi się więc pytanie: gdzie ta opiewana kiedyś sprawność medialna i PR-owa Platformy? Gdzie chęć walki i próby narzucenia politycznej agendy? Teraz wygląda na to, że premier został sam na placu boju.
 
Mamy w Polsce kryzys politycznego przywództwa oraz zaufania. Tusk deklaruje wprawdzie, że do dymisji się nie poda, to jednak nie wykluczył wcześniejszych wyborów do parlamentu.
 
Łatwo jednak kierować działa tylko w stronę rządu i jego służb, warto jednak przyjrzeć się także absurdalnej w mojej ocenie postawie wielu dziennikarzy. Bo jakie są fakty w tzw. aferze taśmowej? Fakty są takie, że powstało ponoć blisko 900 godz. nielegalnych nagrań, na których podsłuchano wysokich funkcjonariuszy państwa polskiego. To m.in. szef resortu spraw wewnętrznych, szef CBA, szef NBP, wicepremier i szefowa ministerstwa infrastruktury i rozwoju, były minister infrastruktury, szef NIK, jeden z najbogatszych Polaków i… I, pisząc dosadnie, cholera wie, kogo jeszcze. Mamy zatem do czynienia z poważnym przestępstwem, jakim jest nielegalne podsłuchiwanie wysokich urzędników. Efekty widać już teraz, jak na dłoni. Polski rząd jest poważnie zdestabilizowany, polska scena polityczna się chwieje i możliwe, że premier Donald Tusk poda się do dymisji. Taka sytuacja w obecnym kontekście geopolitycznym, gdzie Rosja cały czas podsyca wrzenie na Ukrainie i gra na rozpad tego kraju, jest bardzo niebezpieczna. I - z zastrzeżeniem, że nie szerzymy tu spiskowej teorii dziejów - wydaje się być bardzo na rękę właśnie Rosji, dla której Polska zdestabilizowana i najlepiej rządzona przez PiS to Polska słaba. 
 
Naturalne jest więc, że służby państwowe mierząc się z tak poważnym zagrożeniem, chcą wyjaśnić sprawę, znajdując winnych i ustalić przebieg sprawy. Nagrania, którymi dysponuje “WPROST”, to - jak wiele wskazuje - najpewniej jeden z kluczowych dla tego śledztwa materiałów. Rodzi się więc, niejako naturalnie, konflikt między poważnymi wartościami: wolnością mediów i bezpieczeństwem całego państwa. 
 
Dlatego w obliczu takiego zagrożenia, redakcja “WPROST” powinna jednak współpracować z rządem i służbami odpowiedzialnymi za wskazanie i skazanie winnych. Konfrontacja w redakcji tygodnika deklaracją współpracy nijak nie była, a argumenty o tajemnicy dziennikarskiej i prawie do ochrony tożsamości źródła informacji wydają się być - w tym jednym, określonym kontekście - dość bałamutne. Wskazał na to zresztą prof. Zbigniew Ćwiąkalski,wybitny prawnik i były minister sprawiedliwości, mówiąc PAP, że śledczym chodziło o nagrania, a więc o dowody przestępstwa, a nie o dane źródła informacji. Red. naczelny “WPROST” i dziennikarze zaangażowani w pracę nad tymi materiałami odmówili jednak, przekształcając swój protest w obronę rzekomo zagrożonej wolności mediów. Rodzi się pytanie: dlaczego?
 
W wydanych niedawno w Polsce książkach o sprawie Edwarda Snowdena ich autorzy, Glenn Greenwald i Luke Harding, poświęcają mnóstwo miejsca na opisanie relacji dziennikarzy z władzami USA oraz Wielkiej Brytanii. Greenwald wspomina, że był bliski podjęcia decyzji o wycofaniu się ze współpracy z “The Guardian”, bo redakcja miała poważne wątpliwości, czy publikacja przecieków od Snowdena nie narazi jej na bardzo duże komplikacje prawne. Później on sam doświadczał różnych reperkusji prawnych i istniało (a być może istnieje nadal) ryzyko, że zostanie skazany za zdradę tajemnic państwowych USA. Z kolei oficerowie brytyjskich służb specjalnych, mimo, że “Guardian” wypełniał w tej sprawie swoje powinności prawne, zmusili redakcję do komisyjnego zniszczenia dysków, gdzie przechowywano pliki od Edwarda Snowdena. 
 
W obu przypadkach - Greenwalda i “The Guardian” - argumentowano, że to atak na wolność mediów. Trudno zaprzeczyć, że nakaz zniszczenia dysków twardych to zdarzenie bez precedensu. Podobnie, jak wizyta agentów ABW w redakcji “WPROST”. Trudno jednak też zaprzeczyć, że dziennikarz oprócz wolności gwarantowanej w konstytucji ma też obowiązki - przede wszystkim obowiązek przestrzegania prawa. A w Polsce właśnie doświadczamy poważnego kryzysu politycznego, bo doszło do poważnego przestępstwa przeciwko bezpieczeństwu państwa. Dziennikarze, mając materiały mogące wyjaśnić tę historię, w mojej ocenie powinni pamiętać, że spoczywa na nich duża odpowiedzialność i wolność słowa oraz szczególny status zawodu dziennikarza nie zwalnia ich z obowiązków prawnych.

Natomiast to, czy nagrane osoby poniosą odpowiedzialność karną za udokumentowane złamanie prawa, jest nieco inną historią. Tutaj rzecz jasna prokuratura ma do wykonania swoją pracę i ci, którym zostanie udowodniona wina, zgodnie z wymogami państwa prawa powinni zostać skazani. A ci, którzy dopuścili do wystawienia kluczowych osób w państwie na ryzyko nielegalnego podsłuchania, powinni ponieść odpowiedzialność tak polityczną, jak zawodową. 
 
Nie zmienia to jednak faktu, że - jak napisał na Twitterze Waldemar Kuczyński - redakcje mediów nie są placówkami eksterytorialnymi i gdy mają wiedzę o poważnych przestępstwach, powinny współpracować z odpowiednimi służbami. Czy "WPROST" tak postąpił? To już pytanie do redakcji. 
 
Jeśli nie, wtedy w istocie możemy przyjąć za prawdziwe słowa ministra Bartłomieja Sienkiewicza, że państwo polskie nie istnieje. 
 
Bo co to za państwo, które pozwala nagrywać swoich wysokich przedstawicieli, a potem - gdy nagrania wyciekną do opinii publicznej - jest pozbawione narzędzi reagowania albo nie umie wykorzystać tych istniejących lub przewidzianych w prawie? 
  
ŁukaszEm
O mnie ŁukaszEm

Zaliczyłem kilkuletnią przygodę z dziennikarstwem. Wystarczająco długą, by zmądrzeć i poszukać innych zajęć, które pozwalają zmieniać rzeczywistość. Wierzę w rozum i racjonalne spojrzenie na fakty, choć do ich oceny częściej używam lewego oka.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka