ŁukaszEm ŁukaszEm
196
BLOG

Ostrożnie z mediami własnymi w samorządach

ŁukaszEm ŁukaszEm Polityka Obserwuj notkę 1

Dla lokalnych polityków tworzenie własnych serwisów informacyjnych to pokusa, której trudno się oprzeć. Przykład Wrocławia, który przetarł ten szlak i postawił na rozwój serwisu wroclaw.pl pokazuje jednak, że media własne tworzone przez gminy czy należące do nich spółki należy traktować z dużą ostrożnością. Łatwo bowiem można przemienić je w finansowane z podatków tuby propagandowe, które często tworzą rzeczywistość alternatywną.

Eryk Mistewicz w tekście “Czas na media własne” napisał, że nie tylko firmy czy osoby publiczne, ale też urzędy powinny tworzyć własne media, dzięki którym będą mogły prezentować własną narrację. W czasach, gdy sferze komunikacji - także reklamowej i wizerunkowej - towarzyszy zjawisko narastającego cluttera informacyjnego, znalezienie skutecznego i, co jest szalenie ważne, mimo wszystkiego taniego środka przekazu jest na wagę złota.

A skoro dobra reklama wiąże się z wysokimi kosztami i wymaga pracy naprawdę kreatywnych zespołów i wsparcia specjalistów od nowych technologii (np. od aplikacji mobilnych), to po co przepłacać? Naturalnym rozwiązaniem w w tej sytuacji wydaje się stworzenie, utrzymanie i stałe promowanie własnego serwisu informacyjnego. I taki kierunek kreowania obecności w internecie obrały władze Wrocławia, o którym zresztą Eryk Mistewicz wspomniał w swoim tekście.

Miasto od dłuższego czasu dba o wizerunek w mediach społecznościowych, a oficjalny kanał miasta na Facebooku jest jednym z najbardziej prężnych narzędzi tego typu w Polsce. Swego czasu miasto było mocno aktywne w serwisie Foursquare (dziś Swarm) i planowało nawet wykorzystać w przestrzeni miejskiej fizyczne elementy nawiązujące do stosowanego w tej aplikacji check-ina, promując się w ten sposób w oczach zagranicznych turystów. Ten plan spalił jednak na panewce, ale i tak Wrocław rewolucji social media nie przespał i stara się trzymać tej fali. I, w największym skrócie, działania miasta w tej sferze można ocenić pozytywnie.

Niejako idąc za ciosem, w lipcu 2013 r. oficjalny serwis miasta dostępny pod adresem wroclaw.pl został wydzielony ze struktur urzędu i przeniesiony pod skrzydła Agencji Rozwoju Aglomeracji Wrocławskiej (ARAW), czyli spółki prawa handlowego należącej do gminy Wrocław oraz samorządów z aglomeracji wrocławskiej. Miasto przekazało na ten cel dotację o wysokości prawie 2 mln zł, tłumacząc to potrzebą rozbudowy infrastruktury informatycznej oraz zespołu redakcyjnego. Serwis podlega pod Pawła Czumę, dziś wiceprezesa ARAW, a wcześniej przez wiele lat rzecznika prasowego prezydenta Rafała Dutkiewicza, a w bieżącej pracy redakcją kierują doświadczeni dziennikarze: Ewa Waplak i Maciej Nowaczyk (kiedyś przez wiele lat w lokalnej “Gazecie Wyborczej”, później w miejskiej spółce Wrocław 2012). Do wroclaw.pl trafiło też wielu dziennikarzy z innych profesjonalnych redakcji w mieście.
 
O takim kroku wobec wroclaw.pl pisał Eryk Mistewicz w tekście “Czas na media własne”, podając go za przykład do zobrazowania swojego toku myślenia. W teorii ten krok można ocenić pozytywnie, ale codzienna praktyka działalności tego serwisu stoi w oczywistej sprzeczności z wymogami, jakie obywatele miasta stawiają przedstawicielom władzy. Zdarzały się bowiem - zwłaszcza na początku działalności portalu w nowej formie - teksty, gdzie autorzy chwalili się, że “udało im się dowiedzieć od wysokich urzędników miasta”. Co samo w sobie jest absurdem, bo jako pracownicy faktycznie współzatrudniani przez miasto i odpowiedzialni za kształtowanie jego polityki informacyjnej - piórem czy filmem - z definicji mają do nich ułatwiony dostęp. A kto wie, czy z tego powodu - z zastrzeżeniem, że siłą rzeczy są to jedynie przypuszczenia - nie mają dostępu uprzywilejowanego ponad przedstawicieli “zwykłych” mediów Wrocławia.

Na łamach wroclaw.pl ukazał się też wywiad z prezydentem Wrocławia Rafałem Dutkiewiczem, który - mówiąc łagodnie - został poddany miażdżącej krytyce. Materiał ukazał się bowiem kilka tygodni po pechowym wypadku samochodowym, którego doznał prezydent. Wokół zdarzenia narosło wiele niejasności, bo gospodarz Wrocławia wjechał służbowym autem wprost pod tramwaj wyjeżdżając z uliczki Ostrowa Tumskiego, na której obowiązuje zakaz wjazdu. Do tego do zdarzenia doszło po godz. 6 rano, a sam prezydent tłumaczył się później, że znalazł się tam, bo chciał odwiedzić kardynała Henryka Gulbinowicza, ale w ostatniej chwili uznał, iż to zbyt wczesna pora na odwiedziny.

Nie wszyscy obywatele Wrocławia są przekonani co do prawdziwości wyjaśnień złożonych przez prezydenta. Wszystko wskazuje jednak na to, że Rafał Dutkiewicz poza mandatem za spowodowanie wypadku nie poniesie innych konsekwencji - być może poza utratą części głosów w wyborach samorządowych. Dziennikarka wroclaw.pl nie wykazała się jednak w rozmowie zbytnią dociekliwością, serwując czytelnikowi pytania typu “Przepraszam, ale muszę o to spytać - nie żałuje Pan tego, co się stało? Jedna kiepska decyzja i miesiące problemów” lub “Nie wypada mi chyba już Pana więcej męczyć. Proszę na siebie uważać i szybko wracać do zdrowia. Dziękuję za rozmowę”. Rzecz jasna, warto być miłym dla swojego najważniejszego przełożonego, rzecz jednak w tym, że ta rozmowa ukazała się na łamach portalu internetowego aspirującego do miana lokalnego medium. A jedną z najważniejszych funkcji mediów lokalnych jest funkcja kontrolna wobec władzy i powiązanych z nią instytucji.

Wroclaw.pl przysporzył miastu jeszcze więcej kiepskiego publicity, gdy okazało się, że pod wspomnianym wywiadem z prezydentem Dutkiewiczem wypowiadały się… nieistniejące osoby. Wykryto bowiem, że pozytywne dla niego komentarze wypowiadały postaci z Facebooka, które nie istniały, a które łączyło to, że wszyscy mają siebie w znajomych, a do tego serwisu dołączyły w niemal identycznym czasie. Tak oto Wrocław, który jego władze reklamują jako miasto innowacji, w sposób faktycznie innowacyjny podszedł do debaty publicznej z mieszkańcami - na łamach oficjalnego portalu miejskiego narażając ich na idiotyczną wymianę komentarzy z nieistniejącymi osobami.

W tekście “Czas na media własne” Eryk Mistewicz wspominając o wroclaw.pl zaznaczył, że nie spodziewa się po tym portalu więcej “dworskości” niż po innych mediach, które w coraz większym stopniu zależą od kroplówek przyznawanych z pieniędzy publicznych w postaci np. wydatków na promocję. To, czy ów serwis po roku działalności w obecnej formie można uznać za dworski, zależy od indywidualnej oceny czytelnika. A ci, jak wiemy, oceniają kliknięciami i wizytami na stronie internetowej.

Wydaje się jednak, że sytuacja, kiedy miasto z jednej strony traktuje obywatela proszącego o informację publiczną jak natrętnego mola i odmawia jej nawet wtedy, gdy nakazuje mu to instytucja odwoławcza, a z drugiej za niemałe pieniądze usiłuje budować własne media jest co najmniej niezręczna. Redakcja portalu skwapliwie korzysta z szerokiej gamy możliwości oferowanej przez miasto, bo reklamuje się zarówno w wozach komunikacji miejskiej (a przewoźnik należy w stu proc. do miasta), jak też na nowym stadionie we Wrocławiu, którym zarządza spółka w stu procentach zależna od gminy Wrocław. W ten sposób miejski pieniądz krąży po miejskich spółkach.

Opisane powyżej wpadki związane z medium własnym Wrocławia należy powiązać w szerszym kontekście z problemami, które stwarzają miejscy urzędnicy w zakresie dostępu do informacji publicznej. Lokalne media w ciągu ostatniego roku wielokrotnie opisywały problemy z dostępem do decyzji czy umów zawartych przez spółki należące do gminy Wrocław. Pojawił się problem z uzyskaniem wglądu m.in. do umowy o pożyczce wartej kilka mln zł zawartej przez spółkę Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji (MPWiK) z klubem sportowym Śląsk Wrocław, w którym miasto w okresie, gdy umowę zawarto, miało 49 proc. udziałów. Sprawa wyszła na jaw, część opinii publicznej była oburzona faktem, że spółka odpowiedzialna za wodociągi miejskie wspiera finansowo klub piłkarski. MPWiK i Śląsk Wrocław odmówiły ujawnienia umowy, redakcja weszła na ścieżkę odwoławczą i obecnie sprawę tę rozpatruje Naczelny Sąd Administracyjny. We Wrocławiu zdarzały się też problemy z uzyskaniem wglądu w decyzje o zagospodarowaniu przestrzennym danego terenu, na mocy których budowany nowy hotel jest wyższy niż pierwotnie zakładały to przepisy. To zdarzenia najbardziej jaskrawe, ale media lokalne opisały znacznie więcej sytuacji, w których urzędnicy próbowali utrudnić dostęp do informacji publicznej.

W tym kontekście widać ryzyko, jakie niesie ze sobą uruchamianie przez samorządy czy organy władzy centralnej mediów własnych, o których ze swadą pisał Eryk Mistewicz. Przypadek Wrocławia, który jest rozpatrywany w tym tekście, pokazuje bowiem, że media własne mogą bardzo łatwo zostać zmienione w tubę propagandową finansowaną z pieniędzy podatników, a w innej sferze rzeczywistości świata mediów lokalnych mogą się pojawiać problemy z dostępem do informacji, na dłuższą metę mocno utrudniające dziennikarzom wykonywanie ich obowiązków. A jeśli lokalne media mają problemy z pełnieniem jednej ze swoich najważniejszych misji, możemy stanąć w obliczu sytuacji, w której najsilniejszym medium jest medium należące do miasta, a słabująca prasa lokalna nie ma narzędzi, by sprawować kontrolę władzy. W tej perspektywie widać jak na dłoni, że media własne trudno uznać za złoty środek kreowania wizerunku, bezpieczny dla jakości demokracji lokalnej.

Pojawia się też inne ryzyko natury finansowej. Bo jeśli założymy, że mimo wszystko media lokalne powinny w jakiejś mierze korzystać z pieniędzy publicznych w postaci ogłoszeń i reklam, to dostrzeżemy, że sytuacja nabiera niebezpiecznego charakteru. W realiach wrocławskich pieniądz wrocławskiego podatnika krąży po spółkach należących do miasta i służy do promowania medium, które ze swojej natury nie ma interesu INFORMOWAĆ o wydarzeniach w mieście (zwłaszcza spornych), ma za to interes KREOWAĆ pewną wizję Wrocławia i polityków zarządzających miastem. A to kierunek niebezpieczny, bo może zaprowadzić do punktu, w którym władze lokalne za pieniądze podatnika tylko kreują pewną wizję rzeczywistości i unikają trudnych tematów w debacie publicznej, a media niezależne borykają się z trudnościami w dostępie do informacji kontrowersyjnych lub spornych.

Celem autora nie jest odsądzanie mediów własnych samorządów od czci i wiary. Warto kreować własną narrację i szukać własnych środków przekazu. Eryk Mistewicz ma rację, gdy podkreśla sens tworzenia mediów własnych przez samorządy.

Władza centralna i samorządowa nie rządzi się jednak według praw prywatnego biznesu. Spoczywa na niej duża odpowiedzialność wobec lokalnej społeczności. Tu nie ma się opłacać, tu trzeba stać na straży prawa i wspierać społeczeństwo obywatelskie. Dlatego wypada zaapelować do władz samorządowych: ostrożnie z tymi mediami własnymi. Mogą one być skutecznym narzędziem kreowania narracji, na której zależy lokalnej władzy i politykom stojącym za sterem urzędów czy gminnych spółek. Ale pod jednym, podstawowym warunkiem - że będzie to komunikacja dojrzała, odpowiedzialna i z ducha demokratyczna. W przeciwnym razie możemy dojść do punktu, w którym będziemy - z oficjalnych łamów - wmawiać sobie, że jest doskonale, a z drugiej strony wszelkie niewygodne informacje zakopiemy pod dywan i pozwolimy, by urzędnicy utrudniali mediom dostęp do przysługujących im na mocy ustawy informacji, wtedy znajdziemy się na prostej drodze do uwiądu demokracji lokalnej. Stworzymy sobie PR-ową wydmuszkę, w której opozycjonistom pozostanie nucić refren słynnej piosenki T-Love “Jest super, więc o co mi chodzi?”.

Przykład Wrocławia pokazuje jaskrawo, że kurs na media własne to dla władzy lokalnej jednocześnie egzamin z demokratycznej dojrzałości. I aktywne kreowanie polityki informacyjnej przy użyciu m.in. własnych portali internetowych powinno nabierać rozmachu dopiero wtedy, gdy w gminie czy w mieście panuje konsensus co do tego, że władza i urzędnicy wobec mediów i pytających obywateli postępują fair oraz zgodnie z przepisami.
 

ŁukaszEm
O mnie ŁukaszEm

Zaliczyłem kilkuletnią przygodę z dziennikarstwem. Wystarczająco długą, by zmądrzeć i poszukać innych zajęć, które pozwalają zmieniać rzeczywistość. Wierzę w rozum i racjonalne spojrzenie na fakty, choć do ich oceny częściej używam lewego oka.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka