Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
7244
BLOG

Dlaczego byłem w TVP Info

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 137
Po mojej wczorajszej wizycie w TVP Info wśród zwolenników opozycji rozpętała się burza. Niektórzy chyba znów zapomnieli, że publicysta nie jest partyjnym agitatorem i ma zobowiązania nie wobec tej czy innej partii, ale wobec swoich odbiorców.

Krótka odpowiedź na pytanie, dlaczego pojawiłem się wczoraj w TVP Info (nazywanym przez bojowników dawnej władzy „neo-TVP”, dokładnie tak jak bojownicy drugiej strony mówią o „neo-KRS”), brzmi: ponieważ zostałem zaproszony i jest to moja praca.

Nieco dłuższa brzmi: ponieważ zostałem zaproszony i miałem możliwość wypowiedzenia się na żywo, a program prowadził Maciej Zakrocki, którego znam jako solidnego dziennikarza.

Okazuje się jednak, że sytuacja wywołała jakieś niezdrowe poruszenie, włącznie z oburzonym tłitem mojego redakcyjnego kolegi Rafała Ziemkiewicza (tak, my w „Do Rzeczy” często się w różnych sprawach różnimy i mimo to pracujemy w jednej redakcji), który napisał:

Łukaszu, chyba zwariowałeś. Pojawiając się u treuhanderów Tuska legitymizujesz swoją osobą i dorobkiem oczywisty bandytyzm i bezprawie, przekraczające wszystko, co można było zarzucić poprzedniej ekipie. Nie znajduję dla tego zachowania żadnego usprawiedliwienia!

Co prawda usprawiedliwienie Rafała nie jest mi do niczego potrzebne, ale ponieważ widzę, że wiele osób – w tym mój redakcyjny kolega – nadal nie rozumie, na czym polega praca i rola publicysty oraz mylą ją z rolą partyjnego agitatora, czuję się w obowiązku umieścić tu kilka słów szerszego wyjaśnienia.

Po pierwsze – swoją opinię na temat sposobu przejmowania mediów państwowych wyraziłem już kilkakrotnie i jest to opinia, szczególnie w kwestii pierwszej fazy, bardzo krytyczna. Znajdą ją Państwo między innymi na moim kanale na YT. Uważam, że zmieniając zarządy mediów pan minister Sienkiewicz po prostu złamał prawo. Co do postawienia ich w stan likwidacji – sprawa jest bardziej zniuansowana i wątpliwa (a trzeba pamiętać, że w tej właśnie fazie się znajdujemy). Dokładnie omówiłem to w swoim filmie.

Po drugie – w tekście niedawno opublikowanym na portalu Dorzeczy.pl wyjaśniłem, dlaczego nie zamierzam się angażować w organizowane przez PiS protesty „w obronie wolności słowa”. Pozwolę sobie przytoczyć fragment tamtego artykułu:

Politycy PiS twierdzą, że bronią wolności słowa, podczas gdy sprawując władzę tę wolność słowa tłamsili, gdy ktoś wykroczył przeciwko oficjalnej rządowej linii. A szczególnie zaciekle czynili to w odniesieniu do ludzi i podmiotów z bliższego im spektrum ideowego. To PiS użył służb specjalnych do zamknięcia dostępu do portali najpierw telewizji wRealu24, potem tygodnika „Najwyższy Czas!”. To PiS w imię sanitarystycznej ideologii pozbył się z TVP Jana Pospieszalskiego, który przetrwał tam czasy Platformy Obywatelskiej. O wyrzuceniu publicysty z TVP z satysfakcją mówiła członkini RMN Joanna Lichocka – ta sama, która teraz grzmi w obronie „wolności słowa”. To PiS uruchomił Stanisława Żaryna, który w roli pełnomocnika od bezpieczeństwa w infosferze sypał na prawo i lewo oskarżeniami o onucyzm, próbując wykluczyć z debaty ludzi o odmiennym poglądzie na politykę ukraińską niż te, jakie miał polski rząd.

Czy ktokolwiek nienależący do twardego elektoratu PiS może poważnie potraktować deklaracje, że ta partia staje właśnie na straży swobody wypowiedzi? Gdyby PiS zależało na wsparciu tak zwanych normalsów czy osób po prostu bardziej umiarkowanych, zamiast kpić w żywe oczy, mówiąc o wolności słowa, podkreślałoby bardziej aspekt prawny sprawy, a także zadbałoby o wycofanie z pierwszej linii ludzi takich jak panowie Adamczyk czy Pereira. Lecz najwyraźniej partia Jarosława Kaczyńskiego myśli głównie o tym, żeby skorzystać na jeszcze bardziej pogłębiającej się polaryzacji. Politycy PiS nie wyciągnęli wniosków z przegranych wyborów: wciąż uważają, że mogą opierać się wyłącznie na betonowym elektoracie, który przełknie Lichocką i Adamczyka jako wielbicieli wolności słowa. Powodzenia.

Mam w tej sprawie wyrobione zdanie na temat postępowania nowej władzy, ale nie zamierzam angażować się po przeciwnej stronie tego konfliktu w jakikolwiek sposób, bo mam pełną świadomość oraz zbiór osobistych doświadczeń wskazujących, że nie jest to żadna obrona przed bezprawiem czy cenzurą, ale ordynarne wykorzystywanie sytuacji do napędzania polaryzacji przez ludzi, którzy stosowali instytucjonalną cenzurę oraz z mediów publicznych zrobili obrzydliwy ściek propagandowy.

Jak to będzie wyglądało teraz? Na razie za wcześniej stwierdzić, ale bardzo możliwe, że bardzo podobnie, tyle że w bardziej eleganckiej i mniej prostackiej formie. Pojawiające się nazwiska oraz brak jakiegokolwiek planu naprawczego dla mediów publicznych nakazują raczej pesymizm.

Po trzecie – zadziwia mnie oczekiwanie niektórych, że publicysta zamiast robić to, co do czego jest powołany będzie uczestniczył w jakichś bojkotach i zachowywał się jak partyjny aktywista.

Moje zasady brania udziału w programach były zawsze takie same i bardzo konsekwentnie ich przestrzegałem. Moim głównym zadaniem jest przekazywanie mojej analizy sytuacji i mam obowiązek wykorzystać w tym celu niemal każdą nadarzającą się okazję. Przywykłem, że nie robię tego w warunkach zrównoważonego doboru gości – tak było, gdy pojawiałem się choćby w „Loży Prasowej” (gdzie zresztą nie byłem od bardzo dawna – przypuszczam, że z powodu moich poglądów na politykę covidową, a potem ukraińską). Uważam natomiast, że nie jest moim zadaniem ustawianie programu. Ja mam umieć bić się werbalnie i przedstawiać swoją opinię nawet w warunkach skrajnego niezrównoważenia składu. Na tym polega moja praca – nie na tym, żeby rejterować pod byle pretekstem.

TVP Info nie zapraszała mnie od jesieni 2017 r., ponieważ jej szefostwo nie tolerowało przedstawicieli prawej strony, którzy odmawiali żyrowania polityki obozu władzy. Byli nawet większymi wrogami niż publicyści z przeciwnej strony. Obecna TVP Info skierowała do mnie zaproszenie (na razie – jeden raz), choć ze swoimi opiniami na temat różnych poczynań obozu obecnej władzy, w tym tych dotyczących przejmowania mediów, się nie kryłem. Może to być oczywiście jedynie efekt chwilowego zamieszania, zobaczymy. Nie wyciągam z tego daleko idących wniosków. Jest dla mnie natomiast oczywiste, że lepiej, aby w gronie komentatorów był ktoś, prezentujący pogląd, najogólniej mówiąc, konserwatywny niż żeby nikogo takiego nie było. Jakiś bojkot, na dodatek niesformalizowany, uważam za nieefektywną głupotę. Jedynym jego efektem będzie odcięcie obecnych widzów od moich opinii i może jakieś tam odnotowanie w plemieniu obecnej opozycji, które nie ma żadnej wartości.

Media państwowe są teraz takie, jakie są – innych chwilowo nie ma, choć bardzo bym chciał, żeby były. Jeśli ktoś pisze do mnie: „Zaprosili pana, bo chcą pokazać, jacy są pluralistyczni” – mogę tylko wskazać na gruntowną nielogiczność tego zdania. Pluralizm polega właśnie dokładnie na tym: że w dyskusji uczestniczą osoby o różnych poglądach. W tym wypadku „stworzenie wrażenia” nie różni się od stworzenia faktu. Mało tego: gdyby obecne władze TVP chciały się z takiej postawy wycofać, znaczenie lepiej, aby widoczna była nieobecność innego punktu widzenia w kontraście z wcześniejszą obecnością niż gdyby tej obecności nigdy nie było.

Wreszcie muszę odnotować, że po długiej przerwie w tropieniu ruskich onuc odnalazł się bardzo dawno przeze mnie nie widziany były wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński, który napisał na Twitterze: „Prorosyjski @lkwarzecha wychwala media, które nowa władza przejęła w ruskim stylu, nielegalnie („szukamy jakiejś podstawy prawnej”), z użyciem osiłków w skórach? Najmniejsze zaskoczenie świata”.

Pomijając typowe dla pana Jabłońskiego kłamstwo (nigdzie nie da się u mnie znaleźć „wychwalania mediów” – dobrze oceniłem jedynie program, w którym byłem), ten wpis jest modelową ilustracją niespójności umysłowej byłego obozu władzy.

Pan Jabłoński przez całe miesiące mieszał z błotem mnie, moją redakcję i ludzi o podobnych do moich poglądach na politykę ukraińską polskiego rządu. Jego obóz polityczny cenzurował takie opinie nie tylko w mediach państwowych, ale też wykorzystywał instytucjonalne narzędzia, żeby cenzurować media niezależne (w TVP Info wspomniałem o wRealu24 i o „Najwyższym Czasie!”). Potem pan Jabłoński koniunkturalnie się wyciszył w okresie kampanii wyborczej, żeby teraz przybiec z obelgami i płaczem, że nie robię za aktywistę jego obozu politycznego. No, proszę Państwa, przecież to naprawdę trzeba mieć coś nie po kolei.

Podsumowując: ktokolwiek oczekuje ode mnie postawy partyjnego aktywisty, ten się zawiedzie, tak jak zawsze zawodził się w przeszłości. Nie zawiedzie się natomiast ten, kto oczekuje, że tam, dokąd zostanę zaproszony, będę zawsze dbał o to, aby bez cenzury mówić jasno, co myślę. Moje zobowiązania wiążą mnie z moimi odbiorcami, czytelnika i widzami, a nie z partią pana Kaczyńskiego – lub pana Tuska – czy tym bardziej z wiernymi im aktywistami medialnymi.

Dlatego mogę zadeklarować, że jeśli będę otrzymywał zaproszenia czy do TVP, czy do Polskiego Radia (gdzie tego samego dnia byłem w PR24, co nie zostało jakoś zauważone – może dlatego, że prowadzący program Antoni Opaliński i Olga Doleśniak-Harczuk, skądinąd świetni dziennikarze, są ze starego rozdania) – będę tam chodził i mówił to, co uważam i myślę. Moi odbiorcy mogą na mnie w tym względzie liczyć.

Dobrego 2024 roku!


Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura