Z dużą niecierpliwością i nadzieją czekałem na film w TVN-ie "Zew Wolności" o roli Rocka w PRLu. Bo mam co wspominać z tamtego okresu. I co i nic. Ziewanie na maksa. Z czasem robiło mi sie na wymioty - tak mówiliśmy, będąc nastoletnimi dzieciakami, gdy komentowaliśmy bzdety z Dziennika Telewizyjnego.
Tuzy rocka im starsze są tym głupsze i tym łatwiej idzie im wyolbrzymianie... No właśnie czego? Tego, że tak bardzo "poezją" odczarowywali ówczesną rzeczywistość, czy, że byli elementem koncesjonowanej zabawy w rocka?
Najbardziej "rozjechał" mnie, bodajże Lipiński, gdy opowiadał, że mając przepustkę w stanie wojennym (sic!) milicjanci odważyli sie go zatrzymać i sprawdzić mu auto. No, bohater z rządową przepustką! Teraz jest anegdotka do opowiedzenia.
Niedobrze sie robiło oglądając kolejnych koncesjonowanych rockmenów i rockmenki, którzy wówczas wydali największe nakłady płyt i dziś tęsknią do takiej sprzedaży. Manam, Perfect, brakowało tylko Lady Pank i powoływanie sie na korzenie punkowe albo Rodowicz, która udowadniałaby, że grała ostrego rocka i koncertami w ZSRR demontowała system.
Szkoda, że Ci kombatanci gitary lub autor dokumentu, nawet nie wspomnieli o Czechosłowackiej grupie The Plastic People. Tam to była dopiero jazda bez trzymanki i poświęcenie (jak znacie dobry dokument poświęcony Plastic, podajcie linka).
Resume. Bez koncesji na opozycyjność, nasze gwiazdki rocka nie byłyby dziś celebrytami. I cięzko na to zapracowali, jakiekolwiek głupoty by dziś nie opowiadali.