Mógł stracić palce
w ostrych klawiszach
dwubarwnych chmur
wywidzieć wzrok
by recytować wiersze
z błyskawic jasnych strof
zamienić język w kryształ
na podniebieniu wiatru
ciepłego jak krew albo żywica
Mógł oddać duszę i serce
za blady uśmiech miesiąca
za pewność w natchnionej ręce
Mógł ale nie oddał
bo akurat prostował tęczę
spulchniał słońce
motyką, grabiami i pędzlem
Zbierał pot w gorączce
nawlekał paciorki na przędze
i nosem wypuszczał bąble –
grad oceanów w świetlistej wstędze
gwiazdozbiorów: osła, kury, ropuchy
i słonia, który zjadł własną trąbę
strawił wargi, powieki, uszy
a na końcu zjadł własny żołądek
twardy jak druty kolorów tęczy
W koniuszkach włosów pędzla
– początek
i kropka na dnie zawieruchy
najmilszy sercu zakątek.