marcingacek marcingacek
1107
BLOG

Adiós Caudillo! Do Leszka Millera.

marcingacek marcingacek Polityka Obserwuj notkę 14

 

Nie istnieje bardziej obraźliwy epitet dla lewicowego przywódcy niż „Caudillo”. Właśnie dla tego dzisiaj działacze SLD nie powinni bać się tak nazwać swojego lidera i wykrzyczeć mu w twarz pożegnanie - adiós Caudillo.
Adekwatność tego pojęcia do obecnej sytuacji powyborczej nie wynika bynajmniej z faktu, iż tak nazywano najbardziej znienawidzonego przez europejską lewicę gen. Franco. Krwawego i zwycięskiego dyktatora, który wypalając komunistyczny wrzód na ciele Hiszpanii przyjął pomoc od Lucyfera XX-tego wieku - Hitlera. Zgrzeszył. Ale uratował swoją ojczyznę przed tymi, którzy zapłacili złotem za ograniczoną przyjaźń Stalina.
Caudillo - termin kojarzony z Ameryką Południową - oznacza tyle co kacyk. Najczęściej wojskowy dyktator przejmujący władzę na drodze zamachu stanu. W przypadku Leszka Millera określenie dyktator byłoby krzywdzące. Były aparatczyk PZPR nie miał nigdy, aż tak silnej władzy. Kiedy był premierem próbował lansować się na lewicowego „Żelaznego Kanlcerza” z ambicjami przeistoczenia postkomunistycznego SLD w nowoczesny, polski odpowiednik niemieckiego SPD. Plan był doskonały. Ale twórca niedojrzały. Zabrakło mu wyobraźni, by wykorzystać czas potęgi SLD - po zwycięstwie w 2001 roku - do zorganizowania prężnej i silnej młodzieżówki tej partii. Pod jej skrzydła garnęły się tysiące młodych ludzi, z których trzeba było stworzyć potężne zaplecze polityczne integrujące, edukujące i szkolące młode kadry do pracy w przyszłości. Jak ważna to działalność dowodzi tragedia na wyspie Utoya. Fanatyczny faszysta strzelał do przyszłych,  a nie obecnych aktywistów Norweskiej Partii Pracy. Afera Rywina, szorstka przyjaźń z Kwaśniewskim, wpadka z NFZ oraz wszystkie inne błędy lewicowego premiera doprowadziły do upadku nie tylko szefa partii ale i całego ugrupowania. Najgorsza z perspektywy czasu była liberalna schizma Millera.  Potencjalnie mógł stać się europejskim mężem stanu. Po 2004 roku pozostało mu już bycie tylko mężem.
Klęska lewicowego ugrupowania w 2005 roku, pogłębiona bezpłciowym przywództwem Olejniczaka i Napieralskiego doprowadziły do kompletnego zagubienia ideologicznego Sojuszu. Rozpięci pomiędzy antyklerykalizmem (zawieszonym na kołku w 2004 w czasie akcesji do Unii Europejskiej), a liberalizmem kawiorowej lewicy SLD-owcy tracili to co jest solą reprezentacji politycznej – tożsamość ideową. Wykorzystał to Donald Tusk kierując w 2007 roku swój apel do elektoratu SLD. Jego streszczenie sprowadzało się do prostego komunikatu: „jeśli waszym jedynym powodem głosowania na ugrupowanie lewicowe jest nienawiść do PiS-u to skuteczniej jest zagłosować na PO. I partia silniejsza, i PiSu nie dopuści do władzy, a w programie gospodarczym jest niewiele bardziej liberalna od Hausnera.”. I udało się. Choć przyznajmy: Kwaśniewski z Sabą (suką Dorna) i z wirusem filipińskim dopomógł.
Lewicowy kacyk, przepraszam lider, jednak się nie załamał. Leszek Miller niczym najwytrwalszy grabarz, szukał zapamiętale kolejnego gwoździa do czerwonej trumny. Gdy tylko go znalazł to nie omieszkał wbić z rozmachem: przeszedł pod opiekuńcze skrzydła Samoobrony. Tym samym odebrał ostatni argument obrońcom lewicowej ideowości. Wszyscy widzieli jak wygląda krasne lico polskiego oportunisty. Jednakże Miller jest zwierzęciem politycznym. Poczekał na klęski swoich młodszych kolegów, zawistnie atakowanych przez starszych działaczy takich jak Cimoszewicz, Rosati czy Borowski, którzy w między czasie zdążyli zmienić barwy plemienne i stali się gorliwymi krytykami sojuszu. Dokonał podwórkowego przewrotu pałacowego na skalę biura Przewodniczącego Klubu Parlamentarnego SLD na Wiejskiej. Wykorzystując znajomość reguł podejmowania decyzji w rzeczywistości „republiki kolesi” najpierw wygryzł Kalisza by później zostać przewodniczącym schyłkowego ugrupowania. Tym samym dokonał aktu przepoczwarzenia się z exlidera i byłego premiera w partyjnego gnoma. Jak wyglądało wrogie przejęcie partii możemy się tylko domyślać. W tym samym czasie kolega Millera, Czarzasty, działacz partii postępowej, oficjalnie ogłosił, że „wziął drugą wątrobę” i pojechał w Mazowsze by genderowo przekonać działaczy, że jest „lepszą kandydatką” na przewodniczącego niż Katarzyna Piekarska. Choć przecież SLD programowo wspiera kobiety w polityce. Degrengoladę lewicy przyspieszyli reformatorzy spod znaku Palikota, którym nie udała się nadwiślańska pieriestrojka.
Leszek Miller pozazdrościł ostatniemu premierowi PRL Rakowskiemu przejścia do historii poprzez wypowiedzenie zdania „Sztandar PZPR wyprowadzić”. Uparł się, by oddać podobną posługę SLD. On jak i jego ekipa nie rozumieją, że jakakolwiek zgoda na współpracę z liberalną PO jest samobójczym strzałem w lewicową skroń. A może jest jeszcze gorzej i zarówno Miller, jak i koledzy doskonale to wiedzą, ale ważniejszy jest dla nich doraźny zysk polityczny w postaci wejścia do rządu na jakichkolwiek warunkach. Jeśli coś ma odróżniać od innych partii ugrupowanie socjaldemokratyczne to bezkompromisowa i wiarygodna (co należy podkreślić) postawa pro-etatystyczna i pro-społeczna. Walka o przywrócenie poprzedniego wieku przejścia na emeryturę, pogłębienie opieki socjalnej, przeciwdziałanie bezrobociu etc. Problem w tym, że ludzie muszą uwierzyć w autentyczność tych wyborczych obietnic. Jeśli tego zabraknie to pozostanie ścigać się w antyklerykalizmie z Hartmanem. Ale to za mało by odróżnić się w świecie, w którym co drugi celebryta, aktor, polityk, intelektualista walczy z Kościołem Katolickim. Klęska wyborcza w 2014 roku, zarówno w wyborach do Parlamentu Europejskiego jak i w wyborach samorządowych jest dowodem na krótkowzroczność ekipy Millera. Nie można ciągle grzęznąć w starym myśleniu, anachronicznych schematach i wciskać nowoczesne wizje w stary gorsecik partyjnych wojen i partykularyzmów.   Należy jednak przestrzec co poniektórych dziennikarzy i intelektualistów deklarujących posiadanie serca po lewej stronie. Odnowicielem nie będzie Kwaśniewski. Biorąc pod uwagę fatalny stan lewicy być może trzeba poszukać nie nowego lidera, a liderkę. Wiadomo gdzie diabeł nie może…  
Polsce potrzebna jest normalna lewica. Przede wszystkim po to, by reprezentować obywateli o takich poglądach. Aby elektorat lewicowy nie musiał zasilać liberalnych partii, obcych programowo, ale nie dopuszczających prawicy do władzy. Działacze SLD powinni odwołać swojego „kacyka”, który prowadzi ich w kierunku czarnej ściany niebytu. Każdy umizg Milera do PO jest krokiem w kierunku wizerunkowego rozmycia się jego ugrupowania. W tym kontekście uścisk dłoni Jarosława Kaczyńskiego przed kamerami w sprawie powtórzenia wyborów był pocałunkiem śmierci.      
marcingacek
O mnie marcingacek

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka