Marcin Gołdyn Marcin Gołdyn
872
BLOG

Rząd "fachowców"

Marcin Gołdyn Marcin Gołdyn Polityka Obserwuj notkę 2

Wreszcie po tylu latach się doczekaliśmy. Oto jest! Wspaniały rząd składający się z samych kompetentnych, światłych i wybitnych ministrów, których zazdrości nam cała Europa, ba, nawet cały świat. Na czele tego wyjątkowego tworu stoi nieskazitelny, prawie nieomylny (mały błąd z ACTA) premier Donald Tusk, wielki mąż stanu, którego kochają i podziwiają wszyscy Polacy. Tym dość ironicznym i prowokacyjnym wstępem chciałbym zaprosić Państwa do przeczytania krótkiego tekstu o naszym rządzie. Czas na tego typu analizy jest idealny z dwóch powodów: minęło prawie sto dni od powołania tego gabinetu, więc można już coś konkretnego o nim powiedzieć – to raz, a dwa – ostatnimi czasy nazbierało się tyle ciekawych zdarzeń wokół tego rządu, że nie sposób odmówić sobie przyjemności ich przeanalizowania i omówienia.

 
W pierwszym rzędzie należałoby się pochylić nad panią minister Joanną Muchą. Wszakże jest tego warta! Ta wyjątkowo piękna kobieta, którą Donald Tusk zrobił minister sportu i turystyki, nie ma ostatnio dobrej prasy. A przecież stara się jak może. Przykłady? Proszę bardzo. Pani minister przebiegła naokoło biurowca zwanego dla zmylenia Stadionem Narodowem. Kondycja momentami trochę siadała, ale pani minister dała radę dobiec do mety. Na stadionie, co prawda, nie można rozgrywać meczów, ale co tam mecze, skoro możemy zamiast nich oglądać biegającą Joannę Muchę. Oczywiście wielka szkoda, że minister sportu nie wie co to takiego ten Superpuchar, ani nie zna się na hokeju, ale przecież nie możemy mieć wszystkiego. Przy okazji, mam taką radę dla pani minister. Nikodem Dyzma, gdy został prezesem Banku Zbożowego szybko zorientował się, że to go przerasta i nie podoła wyzwaniu, bo jak sam to samokrytycznie określił był tępy jak but. Szybko popędził więc do przyjaciela znajomej hrabianki - pana Krzepickiego, którego uważano za wybitny umysł w dziedzinie ekonomii. Dyzma zaproponował mu stanowisko swojego sekretarza, nie szczędząc przy tym grosza. Warunek był jeden – sztama, czyli pełna dyskrecja i lojalność oraz wzajemna pomoc. Po wszystkim nasz prezes banku przekazał swoim podwładnym wiadomość, że „cokolwiek powie pan Krzepicki, to tak jakbym ja powiedział” i postanowił zaufać jego radom. Patrząc życzliwym okiem na panią minister trzeba stwierdzić, że jej również przydałby się doradca albo nawet doradcy tacy jak Krzepicki, a nie tylko znajomek z Lublina, właściciel salonów fryzjerskich, w których strzygła się pani minister.
 
Ministerstwo Sportu przed Euro 2012 jest jednym z tych najbardziej kluczowych. W tej samej kategorii należy rozpatrywać Ministerstwo Infrastruktury, na którego czele stoi człowiek równie piękny jak minister Mucha – Sławomir Nowak (może Donald Tusk wybierając ministrów kierował się kryterium estetycznym). Sławek Nowak na razie żadnego sukcesu nie zanotował, bo wiadomo, jest zima, a jak jest zima to jest zimno i jak mawiał Krzysztof Kononowicz – zimą to się planuje, a dopiero na wiosnę rusza z robotą. Ale widać już wyraźnie, że np. z autostradami do Euro nie zdążymy, co od dłuższego czasu było pewne jak ataki szału Niesiołowskiego, ale teraz sam minister Nowak ze smutkiem w głosie wyraził obawę, że drogi na Mistrzostwa Europy mogą być nawet nieprzejezdne (nie wiadomo do końca czym miałaby być owa przejezdność), co jest zapewne równoznaczne z tym, że część odcinków nie będzie wybudowana w ogóle. O smutnych rzeczach informuje ostatnimi czasy minister transportu. Dla przykładu ogłosił, że superszybkich kolei też nie będzie w najbliższych latach (może i dobrze, bo to był pomysł mniej więcej taki jakby w mieszkaniu bez ogrzewania i ubikacji instalować 47-calowy telewizor, wystarczą nam w zupełności koleje średnich prędkości, przecież nie jesteśmy aż tak dużym krajem. Problem jest jednak szerzy i bardziej przygnębiający - połączenia kolejowe między miastami likwiduje się na potęgę, pociągi zwalniają, a standard w niektórych składach jest na skandalicznie niskim poziomie, w porównaniu do rosnących ciągle cen biletów. Szkoda też tych kilkudziesięciu milionów, które nieodwołalnie rządy PO zatopiły w projekcie szybkich kolei.) Minister Nowak na razie tylko wycofuje się z  nierealnych planów i obietnic swojego poprzednika, nie mogąc go przy tym atakować, bo pochodzą wszakże z jednej partii, a dodatkowo Cezary Grabarczyk to w PO ważna figura. Oj niewdzięczne zadanie trafiło się naszemu pięknemu ministrowi. Zapytają Państwo czy w koalicji rządzącej można było znaleźć lepszych fachowców niż Joanna Mucha i Sławomir Nowak. Ależ oczywiście, że tak. Mnie od razu przychodzi na myśl Grzegorz Schetyna jako minister sportu, na którym zjadł zęby (ma swoje za uszami, ale lepszego kandydata koalicja rządząca nie posiada) i Janusz Piechociński z PSL, który świetnie nadawałby się na stanowisko ministra infrastruktury. Nie zostali jednak ministrami, bo obydwaj są w konflikcie z szefami swoich partii. Szanse Schetyny zwiększyły się ostatnimi czasy, ale wątpię by chciał on swoją osobą firmować niechybną klęskę jaką będzie Euro 2012. Czas pokaże jakie są jego prawdziwe intencje.
 
Wypadałoby teraz wspomnieć o kolejnym nowym „zderzaku” w ekipie Donalda Tuska – ministrze sprawiedliwości Jarosławie Gowinie. Wiele osób zarzuca mu brak wykształcenia prawniczego, ale w przypadku tego ministerstwa może być to zaleta, albowiem przyda się jakiś powiew świeżości w tym skostniałym, niereformowalnym środowisku, przyda się tutaj nowe spojrzenie nieskażone korporacyjnym pojmowaniem działania wymiaru sprawiedliwości, cieszy też fakt, że Jarosław Gowin jest człowiek uczciwym, w którym widać zapał do pracy. Nie wiadomo jak to z nim jednak będzie, gdy już ostatecznie zderzy się z przykrą rzeczywistością, zamieszanie wokół Prokuratury Wojskowej pokazało, że jego możliwości jako ministra są dość mocno ograniczone, co jest efektem rozdziału stanowisk Ministra Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego. Obawiam się tylko, że Donald Tusk proponując Gowinowi to stanowisko chciał go wepchnąć na jakąś minę, licząc na jego rychłą kompromitację i w ten sposób mógłby łatwo pozbyć się jednego z największych wewnątrzpartyjnych krytyków, który straciłby swój dotychczasowych kapitał polityczny. A może liczył, że Gowin nie zgodzi się przyjąć oferty i wyjdzie przy tym na malkontenta, który potrafi tylko krytykować, a do działania jest nieskory. Gowin się zgodził i trzeba mu kibicować, jako jednej z najbardziej przyzwoitych postaci wierchuszki Platformy Obywatelskiej.
 
Było o nowych ministrach, więc najwyższa pora wspomnieć o starych wyjadaczach. Wicepremier Waldemar Pawlak w tamtej kadencji wynegocjował nam fantastyczny, długoterminowy kontrakt gazowy z Rosją. Gdyby nie Komisja Europejska, która raczyła była zainterweniować w tej sprawie, za gaz płacilibyśmy jeszcze więcej, a i tak płacimy chyba najwięcej w Europie. Ostatnio ministrowi gospodarki przydarzyła się dodatkowo niefortunna, acz szczera wypowiedź, iż nie wierzy w system emerytalny. To ja już powoli zaczynam się domyślać skąd ten kontrakt z Rosjanami w takim, a nie innym kształcie. Trzeba się jakoś zabezpieczyć na przyszłość, bo oszczędności mogą przepaść, dzieci mogą zapomnieć o starym ojcu, a przyjaźń polsko-rosyjska jest przecież wieczna. Kogo my tam jeszcze mamy? Minister finansów Jacek vel Jan Vincent Rostowski – jeden z najwybitniejszych kreatywnych księgowych wpychający konsekwentnie nasze długi pod dywan i niezmordowany poszukiwacz pieniędzy zasilających budżet naszego państwa. Ostatnio wykombinował, że chce zdobyć dodatkowy miliard złotych z mandatów płaconych przez  kierowców. Żartów nie ma – instalowane są w tym celu kolejne fotoradary, które bez litości będą pstrykać nam fotki, za które przyjdzie słono zapłacić. W tych okolicznościach śmieszy i rozczula wypowiedź premiera Tuska, kiedy to jeszcze był w opozycji i śmiał się z Kaczyńskiego, za którego rządów postawiono znacznie mniejszą liczbę fotoradarów, iż „tylko człowiek bez prawa jazdy mógł wymyślić coś takiego”. Czego w takim razie nie ma Donald Tusk, że wymyśla dużo bardziej absurdalne rzeczy? A wracając do ministra Rostowskiego zapomniałem wspomnieć o jego największej specjalizacji, czyli atakowaniu pisowskiej opozycji. Choć ostatnio nie bardzo mu to wychodzi. Nawet wydrzeć się jak prawdziwy chłop z mównicy sejmowej nie potrafi, tylko takim cienkim głosikiem pokrzykuje niczym dziecko w piaskownicy, któremu zabrano zabawkę. A swoją ostatnią wypowiedzią o tym, że długość życia na emeryturze nie może być zbyt długa przelał zupełnie czarę goryczy. Myśląc o Rostowskim nie sposób wspomnieć o jeszcze jednym z tuzów Platformy Obywatelskiej – ministrze spraw zagranicznych Radku Sikorskim. Facetem podobnie jak Vincentem rządzą głównie emocje. Do tego ostatnimi czasy zachowuje się jakby zachorował na jakąś odmianę schizofrenii. Chce zrównać z ziemią Pałac Kultury i Nauki w Warszawie, a jednocześnie nie chce wyjawić swojej opinii w sprawie usunięcia na dobre Pomnika „Czterech Śpiących”. W Berlinie domaga się od Niemiec, by to one wzięły na siebie brzemię przewodzenia Europie, po czym konstatuje, że nie chciałby, aby Niemcy dążyły do supremacji w Europie stając się hegemonem. A jego skuteczność w polityce zagranicznej doskonale obrazuje polityka wobec Białorusi i „wsparcie” białoruskiej opozycji.
 
W nowo-starym rządzie znalazło się także miejsce dla wypróbowanego na różnych odcinkach Michała Boniego. Został ministrem administracji i cyfryzacji i już na początku zaliczył wtopę z ACTA. Ja się tam nie dziwię, wszakże jak wieść gminna niesie jeszcze niedawno chłop nie wiedział jak włączyć komputer. Do kompromitacji z ACTA swoje dołożył także Bogdan Zdrojewski, który podobnie jak Boni chyba do dzisiaj nie wie co to takiego w ogóle jest, za to trzeba mu oddać, że w przyznawaniu grantów Krytyce Politycznej jest wyjątkowo sprawny i hojny. A wracając do ACTA, to dobrze, że jest premier Tusk i tłumaczy co i jak, tutaj sam się trochę pogubił i po raz kolejny nie do końca udało mu się złapać internautów za twarz. Tym razem chciał to zrobić za pomocą umowy międzynarodowej licząc, że nikt nie pokapuje się w porę, a jeśli już to zwali się wszystko na urzędników z UE. Nie mógł wiedzieć, że cała ta ACTA wywoła taką falę protestów, nie tylko w Polsce. Na razie powoli zaczyna się z tego wycofywać, ale internauci bądźcie czujni! Patrzcie władzy na ręce, bo widać, że swędzą ich one okrutnie, by móc wreszcie położyć je na Internecie i panującej tu wolności słowa.
 
Trochę się rozpisałem, więc będę zmierzał do końca. Nie napiszę o wszystkich ministrach, zwłaszcza, że nie wszystkich dobrze kojarzę (ciężko zapamiętać kogoś kto się jeszcze w mediach nie wypowiedział odkąd został ministrem). Polubiłem ministra pracy i polityki społecznej – pana Władysława Kosiniaka-Kamysza, ale nie ze względu na jego dokonania. Facet ma o tyle dobrze, że nawet jeśli będzie popełniał same błędy, to istnieje dużo prawdopodobieństwo, że nikt nie zapamięta jego nazwiska i zostanie wybrany ponownie w przyszłości. Poza tym udziela bezrobotnym bardzo cennych rad – sugeruje im mianowicie by szukali pracy w Internecie. Szkoda, że nie dostał Ministerstwa Cyfryzacji, bo widać od razu, że zna się na tej robocie. Mamy w ekipie Tuska także innego młodego ministra – Jacka Cichockiego odpowiedzialnego za pracę MSW. Na razie oprócz podobieństwa do Igora Ostachowicza wsławił się tym, że na pół roku przed Euro pozbył się z resortu człowieka odpowiedzialnego za bezpieczeństwo na Euro 2012 – Adama Rapackiego, a w jego miejsce postawił dwóch znajomych urzędników. Po tym wydarzeniu dowiedzieliśmy się, że odpowiedzialną za bezpieczeństwo na Euro będzie jednak minister Mucha. To ja już chyba z dwojga złego wolę tych dwóch urzędników z MSW. W rządzie zagościł także Bartosz Arłukowicz – lekarz, lewicowiec, były minister do spraw osób wykluczonych (ten byt jeszcze istnieje? Szkoda tego miliona pomysłów pana Bartka, jeśli nie) i przede wszystkim triumfator programu „Agent”. Ministerstwo Zdrowia to trudny resort, zwłaszcza gdy się go przejmie po Ewie Kopacz, ale jak powiedział stary lis Leszek Miller: „widziały gały co brały”. A z tą ustawą o lekach refundowanych coś ostatnio dziwnie ucichło, pewnie dlatego, że została przykryta przez ACTA, Stadion Narodowy i śmierć małej Madzi. Dobrze, że PiS postanowił wczoraj na konferencji prasowej nieco ten temat odświeżyć, bo z opowieści ludzi chorych jasno wynika, że sytuacja w tej kwestii za wesoło nie wygląda.
 
Tak więc, w całym rządzie na dobre zagościł nieład, chaos, brak kompetencji i pomysłów. A za to wszystko odpowiedzialność bierze nie kto inny jak Donald Tusk, który całe to towarzystwo zgromadził wokół siebie i liczył, że jakoś to będzie, a przy przychylności mediów uda mu się znowu gładko dotrwać do następnych wyborów. Niestety dla Polski Donald Tusk się przeliczył i sam zdaje sobie już teraz sprawę, że przedobrzył, otaczając się ekipą ludzi biernych, miernych, ale wiernych, którzy będą tańczyć tak, jak on im zagra. Może nie spodziewał się tylu klęsk na tak wielu polach, ale to tylko źle świadczy o nim, bo oznacza to ni mniej, ni więcej, że nie panuje nad tym co dzieje się w państwie, przestał kontrolować sytuację, stracił węch społeczny i zmysł przewidywania. Jego ostatnie nerwowe ruchy zdają się jednak mówić wyraźnie, że stoimy jako kraj nad przepaścią. Finanse publiczne są w opłakanym stanie. Może dotarło do niego, że coś trzeba w końcu zrobić. Jednakże zamiast mądrze reformować ucieka się do najprymitywniejszych z dostępnych metod jakimi jest podnoszenie podatków czy quasi-reforma emerytalna, szukając przy tym pieniędzy na gwałt, szperając jak zwykle w płytkich kieszeniach i doprowadzając sukcesywnie do pogorszenia jakości życia wielu Polaków. Premier nie wygląda przy tym na człowieka, który wie co robi, czy posiada jakiś misterny, dalekosiężny plan naprawy państwa. Sprawia wrażenie dość zagubionego polityka, który szuka pieniędzy ad hoc, by choć o parę lat przesunąć moment wielkiej katastrofy społeczno-gospodarczej. Jego dotychczasowe posunięcia są nieprzygotowane, nieudolne, pełne chaosu i sprzeczności, wielu mówi, że są wręcz dla Polski bardzo szkodliwe. W każdym razie z  prawdziwym reformowaniem państwa mają tyle wspólnego, co ten rząd ma wspólnego z fachowością. A obserwując postać Tuska „reformatora” odnosi się wrażenie, że jeszcze zatęsknimy za czasami, w których liczyło się dla niego tylko „tu i teraz” i ciepła woda w kranie, a haratanie w gałę było jego ulubionym zajęciem.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka