Martynka Martynka
6371
BLOG

"PILOT DO KOŃCA WCISKAŁ GAZ" - DEZINFORMACJI CIĄG DALSZY

Martynka Martynka Polityka Obserwuj notkę 191

Czytam artykuł w Newsweeku pod tytułem „ Pilot do końca wciskał gaz” i aż zatrzęsłam się zbulwersowana, zwyczajnie wściekła! Artykuł promuje nową książkę autorstwa Jana Osieckiego, Roberta Latkowskiego, Tomasza Białoszewskiego pod tytułem „Ostatni lot”. Nieprawdopodobna wręcz skala manipulacji, powtarzane kłamstwa pierwszych tygodni po 10 kwietnia, typowe rosyjskie wrzutki i zupełnie bezceremonialne oskarżanie o bezpośrednie sprawstwo katastrofy ś.p. Arkadiusza Protasiuka  - oto w największym skrócie efekt dziennikarskiego „śledztwa” owych trzech panów, zmaterializowany w formie książki. Lansowana jest teza (już dawno obalona) o niedostatecznej znajomości jezyka rosyjskiego przez pilotów TU 154, którzy złamali wszelkie procedury bezpieczeństwa. Autorzy zarzucili kapitanowi Protasiukowi, że działał wbrew logice, przypisano mu działanie z niskich pobudek:

Kapitan Arkadiusz Protasiuk wiedział, że musi wylądować. Czekał na upragniony awans na stopień majora. Udane lądowanie w obecności prezydenta i szefa sił powietrznych, gen. Andrzeja Błasika, mogło mu w tym pomóc. Porażka, czyli lot na lotnisko zapasowe, mogła pogrzebać jego marzenia

 Ale to nie koniec szkalowania Arkadiusza Protasiuka:

 „Protasiuk był stremowany, ale prawdopodobnie miał pomysł, jak wylądować. W systemie komputerowym nawigator wytyczył kolejne punkty kursowe. Trzy dni wcześniej kapitan Protasiuk jako drugi pilot lądował w Smoleńsku z premierem Donaldem Tuskiem na pokładzie i w centrali nawigacyjnej miał zweryfikowane na miejscu współrzędne progu pasa. W ten sposób załoga mogła wyznaczyć dokładną trajektorię lotu. Samolot właśnie zbliżał się do punktu, od którego Protasiuk wyznaczył rozpoczęcie zniżania.

 […]Gen. Andrzej Błasik nadal stał w kokpicie i przez otwarte drzwi relacjonował komuś z tyłu, co robią piloci. Tymczasem załoga od dłuższego czasu popełniała błąd za błędem. Co chwila łamała podstawowe zasady pilotażu tupolewa. Robiono rzeczy wręcz zakazane przez instrukcję eksploatacji samolotu dostarczoną przez producenta oraz Regulamin Lotów Lotnictwa Sił Zbrojnych RP.

 

[…]Już trzy kilometry wcześniej powinien zacząć zniżać lot! Natychmiast zaczął zaplanowany manewr. Zignorował, a może po prostu nie usłyszał, że chwilę później kontroler wyraźnie powiedział: „Lądowanie warunkowo”. A to oznaczało, że najpierw musi zgłosić, że widzi pas, i dopiero wtedy uzyska zgodę na lądowanie.

 

[…]Kontroler co jakiś czas mówił dowódcy przez radio o kursie i ścieżce. Ale, co jest bardzo dziwne, nie żądał potwierdzenia przekazanej informacji aktualną wysokością lotu. W samolocie i tak nikt go nie słuchał.Dla dowódcy liczyła się kreska na panelu UNS wyznaczająca drogę do progu pasa. Nawet wskaźnik ARK pokazujący położenie samolotu względem radiolatarni nie miał dla niego znaczenia. Tak samo jak kolejne alarmy
systemu ostrzegania TAWS.

Samolot schodził w dół ścieżką wymyśloną przez dowódcę. Ten kurs nie miał absolutnie nic wspólnego z glisadą wyznaczoną dla lotniska. Kontroler podawał kolejne informacje, dowódca nie odpowiadał. Nie miał czasu na rozmowę z wieżą, był skupiony na poszukiwaniu pasa. Zapewne miał nadzieję, że za chwilę zobaczy światła reflektorów bramki wlotowej na pas. A potem spokojnie wyląduje. Przecież udało się kolegom z jaka, więc powinno i im się udać. Najważniejszy był czas. Nie było mowy o locie na lotnisko zapasowe ani nawet o odejściu na drugi krąg. Za chwilę przecież miały się zacząć uroczystości w Katyniu. Właściwie Lech Kaczyński już był spóźniony.

Załoga cały czas szukała wzrokiem lotniska i zapomniała o kontrolowaniu wysokościomierza barometrycznego. Nawigator czytał wyłącznie wskazania radiowysokościomierza

[…]Sto – odczytał wskazanie radiowysokościomierza nawigator. W tym momencie powinien się rozlec dźwięk alarmu radiowysokościomierza. Jednak w czasie lotu ktoś go przestawił tak, żeby uaktywnił się znacznie później, dopiero na wysokości 60 metrów!

Na 100 metrach nawigator, zgodnie z przepisami, powinien był zapytać dowódcę załogi: „Decyzja?”. A dowódca musi wtedy ją podjąć: „Siadamy” albo „Odchodzimy na drugi krąg”. Jeśli dowódca nie podejmie decyzji, to każdy członek załogi ma obowiązek mu o tym przypomnieć i później sprawdzić, czy ją wykonuje. Natomiast jeśli dowódca nie zareaguje na przypomnienia załogi – to drugi pilot ma obowiązek przejąć stery i odejść na drugi krąg. Załoga pozostała jednak bierna, a dowódca łamał kolejne zasady. Protasiuk nie skontaktował się z wieżą, choć kontroler zaznaczał, że lądowanie jest możliwe tylko pod warunkiem poinformowania go, że pilot widzi ziemię. Dowódca po prostu zaczął manewr lądowania.

[…]Sto – odczytał ponownie wskazanie radiowysokościomierza porucznik Ziętek. Nikogo z załogi nie zastanowił ani nie zaniepokoił fakt, że choć między jednym a drugim odczytem minęło aż siedem sekund, a samolot cały czas opadał, to wysokość się nie zmieniła. Nie wiedzieli, że tupolew leciał nad opadającym zboczem doliny i cały czas schodził w kierunku jej dna.

 

Autorzy przeszli samych siebie. Po raz kolejny udowodnili, ze polskie media stanowią pudło rezonansowe propagandy i dezinformacji rosyjskiej, która rozpoczęła się już chwilę po katastrofie, kiedy jeszcze nic nie było wiadomo. W „Ostatnim locie” została postawiona kropka nad i – winni są bezmyślni polscy piloci, którzy żądni awansów chcieli „podlizać się” przełożonym. Winny jest prezydent, bo wywierał presję psychiczna, czasową na lotników, wreszcie winny jest generał Błasik. Owszem autorzy przyznają, ze kontrolerzy mogli się bardziej postarać, nie zezwolić na lądowanie. Na bohatera wyrasta tajemniczy , do dziś nieuchwytny dla śledczych Krasnokucki :

 

„I Krasnokucki stał się takim antycznym bohaterem tragicznym. Wiedział, że niezależnie od tego, jaką podejmie decyzję, zrobi źle: zabroni lądować – będzie afera międzynarodowa, że Rosjanie uniemożliwiają prezydentowi Kaczyńskiemu uczczenie pamięci ofiar NKWD. A jak pozwoli lądować, może dojść do tragedii”.

 

 Jakoś żadnemu z owych trzech autorów ksiązki nie przeszło przez myśl pytanie: dlaczego kontrolerzy informowali błędnie załogę o jej położeniu? Dlaczego, choć była w zupełnie innym miejscu niż powinna mówili ”na kursie i na ścieżce”?? Dlaczego nie kwitowali wysokości?? Dlaczego kapitan Protasiuk nie odpowiadał wieży?? Oczywiście według autorów było to spowodowane jego determinacją, aby wylądować, jak mówią „Protasiuk był zaprogramowany na lądowanie”, chciał awansować na majora bez względu na wszystko, dlatego zignorował kolegów z kokpitu, kontrolerów z wieży i zdrowy rozsądek. Arkadiusz Protasiuk jest odpowiedzialny w pełni za katastrofę i śmierć prezydenta.

Większej podłości jeszcze nie widziałam. Autorzy rozminęli się w „Ostatnim locie” nie tylko z faktami, które zostały ponad wszelką wątpliwość ustalone w ciagu 8 miesięcy prac Komisji Macierewicza (rosyjskie fałszerstwa stenogramów, wadliwa kopia z czarnych skrzynek, brak nagrań rozmów z wieży, złe naprowadzanie Polaków itp. Itd.)  prokuratorów polskich(np. wykluczono obecność i wpływ na załogę generała Błasika), ale ze zwykłą przyzwoitością, honorem i rzetelnością dziennikarską. Wykazali się za to tendencyjnością i zawzięciem w szkalowaniu, niszczeniu pamięci polskich lotników i Prezydenta. A oni już nie żyją, nie mogą się bronić. Zostały za to ich rodziny. Rozumiem, że to taka przygrywka przed oficjalnym raportem MAK, aby się weń lepiej wpasować, uwiarygodnić jego tezy. Dzieje się to w dniu wizyty prezydenta Rosji. Ot taki przypadek.

Straszne, gdzie my zyjemy!!??

Martynka
O mnie Martynka

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka